Czyli co..? Pozwiedzamy sobie Colombo..?
Zapytałem go więc najpierw o… słonie. Tak, tak - być na Cejlonie i nie zobaczyć elefantów na własne oczy..? Toż to niemalże jak grzech..! Toteż uznałem, że właśnie to powinno być pierwszym i najważniejszym punktem mojego turystycznego programu w tym mieście, skoro już napotkałem aż tak sprzyjające okoliczności mojego po nim podróżowania. Kiedy więc spytałem go o to, odpowiedział mi, że owszem, zawiezie mnie natychmiast w takie miejsce (i jest ono wcale nie aż tak daleko stąd), ale niestety w pewnej sprawie musi mnie zmartwić. W jakiej..? Otóż, jest tutaj wprawdzie w pobliżu ośrodek szkolenia słoni (a to ciekawe!), czyli miejsce jakiejś ich tresury, ale jest on niedostępny dla osób postronnych, tak więc jeśli zechcę tam jechać, to owszem; "no problem", ale mogę sobie owe elefanty co najwyżej pooglądać przez ogrodzenie tegoż ośrodka, bo wstępu do niego nie ma. Przynajmniej dzisiaj. Są bowiem dni kiedy to zbierają się jakieś większe turystyczne grupy, które tam zaglądają (i oczywiście płacą za to sowicie), ale niestety nie dziś. Jedziemy zatem..?
Ależ oczywiście Panie Rykszarz..! Cóż to w ogóle za niedorzeczne pytanie..?! Mogę sobie te słonie zobaczyć jedynie przez płot, czemu nie..? I tak przecież nawet gdybym i miał taką okazję, wolałbym na nie w ogóle nie wsiadać, ani nawet zbyt blisko do nich nie podchodzić, bałbym się po prostu… (No tak, zbujałem oczywiście - bo przecież strasznie chciałem wtedy dosiąść takiego kolosa, choćby na chwilkę, ale skoro szans nie ma… trudno…) Zajechaliśmy niebawem w okolicę owego ośrodka, a mi (już kiedy dostrzegłem go z oddali) aż oczy pojaśniały z zadowolenia na widok, który się nagle przede mną objawiał. Dlaczego..?
No, po prostu – bo tam były słonie..! I to kilkanaście sztuk, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Chodzące po jakimś placu znajdującym się bardzo blisko wspomnianego ogrodzenia. I otóż to..! O to mi właśnie chodziło..! To przecież zupełnie nie to samo co Zoo, prawda..? Pojawiła się jednak pewna, zupełnie przeze mnie nieprzewidywana przeszkoda, a mianowicie; ów płot był niemalże całkowicie i szczelnie "oblepiony" przez ludzi, którzy się tym elefantom przyglądali..! O, do diaska, będę więc musiał przeciskać się pomiędzy turystami, ażeby dopchać się do jakiegoś lepszego strategicznie miejsca obserwacyjnego. Zatem, nic mi nie pozostawało, jak tylko "łokcie w ruch" i do boju..! No niestety, bo przecież nie mogę przepuścić takiej okazji..! O ile bowiem z daleka te słonie jeszcze całkiem nieźle widziałem, o tyle już teraz, z bliska, lepiej widoczne były plecy ludzkiej ciżby niźli one same. No cóż…
Popróbowałem więc szczęścia we wpychaniu się w tłumek ciekawskich (gdzież mi bowiem w TAKIEJ chwili myśleć o jakichś manierach! Szkoda czasu..!) i bezlitośnie wykorzystywać począłem moje, wcale nie tak mikre przecież (a nie?) warunki fizyczne, ale jak się po chwili okazało, wcale nie było aż tak trudno się do tegoż ogrodzenia przecisnąć. Przeszacowałem bowiem nieco liczebność oraz zwartość turystycznej rzeszy i chyba niepotrzebnie ruszyłem weń "z kopyta", jak rozjuszony byk, bo nawet minutka dosłownie nie minęła, a już stałem "oko w oko" z elefantami mając je jak na dłoni przed sobą… A na dodatek, cóż to w ogóle było za ogrodzenie..?! Parę jakichś wysokich stojaków zaledwie, z rozciągniętymi pomiędzy nimi linkami i to wszystko.
A sam "ośrodek szkolenia" też nie za bardzo mi na coś podobnego wyglądał. To był jedynie raczej dość duży plac znajdujący się w… parku, pomiędzy drzewami po prostu, do których zresztą część z tych zwierząt była poprzywiązywana, jak psy..! Dosłownie jak psy na smyczy..! Ale… Miało to z pewnością jakiś sens, bowiem w miarę upływu czasu zorientowałem się, iż odbywa się tu jakaś próba, jakiegoś występu lub pokazu czy czegoś temu podobnego, nie zaś żadna tresura..! Popytałem więc moich sąsiadów przy owym ogrodzeniu (była to para starszych, dość korpulentnych Anglików) czy przypadkiem nie wiedzą czegoś więcej na ten temat, a oni odpowiedzieli mi, że odbywają się tu właśnie próby (a jednak!) przed jakąś paradą, która niebawem będzie miała w tym mieście miejsce.
Ale, to przecież nic..! To nic, że nie było jakiejkolwiek tresury lecz jedynie owe ćwiczenia, bowiem naprawdę było na co popatrzeć. Oj tak..! Słonie były przystrojone w kolorowe materiały i w… kwiaty (!) oraz "osiodłane" (niektóre z nich, nie wszystkie rzecz jasna) w jakieś przedziwne wysokie lektyki z daszkami, w których siedzieli ich "kierowcy", powożąc tymi chodzącymi dookoła tegoż placu „zwierzątkami”. Wokoło zaś kłębiła się gromadka kolorowo ubranych dzieciaków rozrzucających na ziemię pełne garście kwiatków, bezpośrednio pod nogi tychże kolosów. Wspaniały widok..! Oczywiście absolutnie nie rozumiałem sensu wszystkich kolejnych punktów programu, który się tutaj odbywał, ale wystarczało mi w zupełności to co widzę, wszystkie te obrazy powiązane z przygotowaniami do wspomnianej parady.
Przyglądałem się temu więc z wielkim zaciekawieniem, ale trwało to jeszcze jedynie… z około 40-45 minut i koniec. Nie dłużej niestety, bowiem trafiłem, jak się okazało, już na sam finał tejże próby. Ależ zatem miałem szczęście..! Chociaż, sądzę, że ten ryksiarz musiał o tym wiedzieć i dlatego przywiózł mnie właśnie tutaj, zaś o owym "ośrodku szkolenia", to albo zbujał, albo istnieje tu w istocie coś takiego, ale gdzie indziej…
Jednakże, to przecież zupełnie nieważne - i tak bowiem zobaczyłem dokładnie to, co zobaczyć chciałem. A może i nawet dużo więcej, niźli miałbym okazję ujrzeć w takowym ośrodku..? Szkoda tylko, iż nie było mi dane uczestniczyć już w samej tejże paradzie, bo to by dopiero była frajda, no nie? Ciekawe zresztą, jak w ogóle takie święto tutaj wygląda…
Po owych 40 minutach, jak już wspomniałem, cały "show" dobiegł swojego końca. Panowie poganiacze, dozorcy, kornakowie, treserzy (czy jak ich tam nazwać?!) wzięli swoje zwierzątka, ciągnąc je za sobą na "smyczach" i odeszli gdzieś w głąb tegoż parku. Ot, "zabrali zabawki i poszli do domu", ogrodzenie jednak nadal pozostawało na swoim miejscu – w dodatku przez kilku żołnierzy pilnowane - tak więc pójść ich śladem nie było żadnych szans, toteż cała kawalkada wkrótce zniknęła nam z oczu. A zatem - koniec przedstawienia..! Ale, przyznam szczerze, iż nie czułem żalu ani niedosytu, bo prawdę mówiąc nacieszyłem się już tą atrakcją do woli. W zupełności mi to wystarczyło. Pora więc na coś następnego, nieprawdaż..?
Powróciłem więc do "mojej" rykszy (facet czekał cierpliwie, a jakże! Że też on się nie bał, iż mu w międzyczasie ucieknę bez zapłaty! A może po prostu wzbudzam zaufanie swoim wyglądem..?) i spytałem gościa czy ma mi może coś jeszcze do zaproponowania, bo ja zupełnie tego miasta nie znam i nie mam najmniejszego pojęcia gdzie się dalej wybrać. Owszem, miał ofertę - świątynie, świątynie i jeszcze raz świątynie… No cóż, no to jedziemy...
I w istocie, przewspaniałe to były budowle, to trzeba przyznać, ale już przy trzeciej z kolei miałem ich szczerze dość. No, nuda po prostu, przynajmniej jak dla mnie, bo ileż można takich obiektów zwiedzać "za jednym zamachem"..?! Piękne, owszem, przespacerowałem się wewnątrz, popodziwiałem ich wystrój oraz panujący w nich nastrój, ale bardzo szybko spasowałem. Trzeba sobie bowiem takie atrakcje dozować, wszystkiego po trochu… Tak więc; "Panie Ryksiarz - a co mógłbym jeszcze innego tutaj pozwiedzać..?" A on na to, że park, bo jest duży, prześliczny i pełen nietoperzy, a poza tym..? No, co najwyżej jeszcze nieco… miasta..! Możemy jeszcze pojeździć troszkę po ulicach, OK..?
No cóż – a zatem będzie to powoli finał mojej eskapady, ale w końcu czegóż się mogłem spodziewać..? Że jestem np. w Londynie lub w Paryżu, i że na każdym rogu czekają tu na mnie atrakcyjne muzea..? I tak przecież absolutnie nie mogłem narzekać. A poza tym, byłem już tą wycieczką nieco zmęczony (ma się wszakże już „te swoje” latka, a i upał był niezgorszy), toteż przystałem chętnie na propozycję objazdu jeszcze z kilku ciekawych tutejszych uliczek - jednak już bez wysiadania z rykszy (do żadnych sklepów i tak się przecież nie wybierałem), a na zakończenie chciałbym jeszcze odwiedzić ów park, o którym wspomniał, bowiem zaintrygowało mnie to, co o owych nietoperzach powiedział. OK zatem, Panie Rykszarz..? OK - a więc fajno jest - jedziemy..! Ale… Ale, czy to nie jest przypadkiem ten sam park, w którym niedawno byliśmy, gdzie przyglądałem się tej próbie parady w wykonaniu elefantów..? A gość na to, że tak, że oczywiście - ale przywiezie mnie doń z innej jego strony, tam gdzie jest dużo tych nietoperzy, a jednocześnie jest stamtąd… wcale nie tak daleko do portu! Ot, "żabi skok" zaledwie… Nie miałbym więc kłopotu, gdybym w razie czego… hmmm…
Ach, tu cię mam..! "Aluzju poniał", oczywiście, że tak - dobrze przecież wiem o co ci chodzi..! Zaśmiałem się jednak szczerze, bo rzecz jasna wcale nie miałem nic przeciwko temu, ażeby się już z facetem pożegnać. Poobwoził mnie już dosyć i prawdę mówiąc byłem już w pełni tą wizytą w Colombo usatysfakcjonowany. Toteż powiedziałem mu nawet, ażeby jechał prosto do tego parku, już bez dodatkowego włóczenia się po okolicznych uliczkach, że mi to absolutnie wystarczy…
Facet zapalił więc z powrotem swój silniczek, ruszyliśmy od razu, skręciliśmy dosłownie w pierwszą przecznicę i… już w tym parku byliśmy..! No nieee..! A to "cwana bestia"..! Aż się obróciłem na mojej atłasowej kanapce, spoglądając do tyłu na niego, ale gość był tak szeroko uśmiechnięty, że aż ponownie mnie tym "rozbroił"..! To się dopiero nazywa prawdziwy spryt, tylko podziwiać..! Przez moment to aż się tarzałem ze śmiechu na tym moim wyścielanym siedzonku - a niech ci już będzie..! Ja i tak już mam szczerze dosyć tej wycieczki..! Jestem już zmęczony, no i… chcę wreszcie do tych nietoperzy..!
Gdzie one zatem są..? "A tam" - facet pokazał ręką w głąb parku, a ja, idąc wzrokiem za jego znakami, poczułem nagle jak mi dosłownie szczęka opada ze zdziwienia..! Na okolicznych drzewach bowiem wisiały te rozkoszne stworzonka, ale… tak wielkie jak pterodaktyle..! Po raz pierwszy w życiu coś podobnego widziałem..! Mało tego - nawet z żadnych opowiadań tego nie znałem, nie miałem w ogóle pojęcia o ich istnieniu, pomimo faktu, że interesuję się co nieco tymi sprawami, a i w samym Colombo byłem już kilka razy..! Toż one były raczej jak ptaki, nie jak "latające myszki", były chyba wielkości naszych gęsi..! A rykszarz dopowiedział mi nawet, że nierzadko ich rozpiętość skrzydeł jest większa… od jednego metra..! O rany..!
A czym w takim razie owe bydlaki się żywią - spytałem - bo chyba nie ćmami jak nasze poczciwe polskie gacki czy nocki..? Bo sądzę, iż takich ciem (ćmów, ciemów, ciem..? Ach, ta moja ortografia..!) tutaj raczej nie ma, żeby takie kolosy wyżywić, bo musiałyby one z kolei (te ćmy właśnie) również być wielkości co najmniej kurczaka..! Ale nie - one nie były owadożerne (jak mnie od razu uświadomił), lecz żywiły się jedynie jakimiś owocami z okolicznych lasów i plantacji, na które odlatywały co pewien czas poza miasto na żer, a potem powracały całymi stadami do tegoż parku. I dodał jeszcze, że nazywają je tutaj "voula" (jeśli rzecz jasna prawidłowo ich nazwę zapamiętałem), i że… najsmaczniejsze są pieczone..! Mniam, mniam - i facet aż oczami poprzewracał z rozkoszy na samo wspomnienie...
O rety..! No tego by jeszcze brakowało..! Co jak co, ale nietoperza to bym jednak nie zjadł..! Nawet tego pieczonego (czyli najsmaczniejszego, znaczy się…), tfu..! Jednakże poddałem natychmiast w wątpliwość jego słowa, zaznaczając, że przecież jeśli są one jadalne (i w dodatku aż tak smaczne, że już na samą myśl o nich wywraca oczyma z rozkoszy), bo sam wszakże o tym powiedział, to już dawno by ich tutaj nie było..! Toż bardzo łatwo jest na nie tutaj zapolować, chociażby i ze zwykłej procy..! I dosłownie każdy chętny (czyli smakosz), mógłby ich tutaj sobie nałapać dowolną ich ilość. A potem nażreć się nimi do woli..! (Pieczonymi, rzecz jasna) Jak więc to jest..? Wiszą sobie na drzewkach zupełnie bezbronne "przysmaki" i… nic..? Nie ma na nie amatorów..? Eeee, Panie Ryksiarz, coś pan jednak "zalewasz"…
Ale on, zupełnie niezrażony moimi wątpliwościami (wyrażanymi nawet z wyraźnym i wcale przeze mnie nie skrywanym przymrużeniem oka) odpowiedział, że owszem, nie wolno ich tutaj wyłapywać, jest to zabronione (o ile pamiętam, to nawet powiedział, że są one pod ochroną), ale… "Kłusowników to ci u nich dostatek". Nie w samym mieście oczywiście, ale na polach i w lasach jak najbardziej… A i nawet o taką zdobycz wcale zbyt trudno nie jest… No tak, kłusownictwo - to by w istocie wyjaśniało sprawę… A tak na marginesie - skąd my to znamy..? W tej dziedzinie przysłowie "co kraj to obyczaj" w ogóle się nie potwierdza. Tak jest bowiem wszędzie. Tutaj nietoperze (bo smaczne), u nas np. szczupaki lub węgorze (bo rzadkie i trudno je złowić na zwykłą wędkę), w Afryce słonie (bo kość droga) albo nosorożce (bo ich sproszkowane rogi to podobno afrodyzjaki), na Dalekiej Północy foki (bo futro cenne) i tak ginie ten świat na naszych oczach, ale cóż możemy na to poradzić..? Jest zapotrzebowanie, to są i kłusownicy - i tyle..!
Ale, cóż to..? Znowu zaczynam uderzać w filozofię..? Dosyć tego, bo jeszcze się w moich rozważaniach nazbyt rozpędzę i ponownie powstanie rozdział "nie do strawienia". Wracajmy zatem do naszej akcji, czyli do rykszy, z której to właśnie wysiadłem, zapłaciłem Panu Kierowcy 10 dolarów (a jakże, ma się przecież ten gest..!) i skierowałem się w głąb parku na dalszy spacer. Postanowiłem, że przysiądę gdzieś sobie na jakiejś ławeczce i poprzyglądam się nieco owym nietoperzom, a potem już prosto powrócę na statek…
Długo już tam zresztą nie siedziałem, chociaż było naprawdę na czym "zawiesić oko", ale zmęczenie jednak zrobiło już swoje, a poza tym dawno już minęła pora kolacji i żołądek dawał mi już solidnie znać o sobie, usilnie dopominając się czegoś "na ząb". Dopiero wówczas bowiem zauważyłem, że w związanym ze zwiedzaniem Colombo zaaferowaniu oraz z nadmiaru wrażeń zupełnie nie pomyślałem o posiłkach (a to ciekawe, ależ się można nieraz zagapić!) i nawet żadnej "wałówki" z sobą nie zabrałem. Dopiero kiedy usiadłem w tymże parku na ławce i dałem w końcu odpocząć zmęczonym członkom, to poczułem nagle, że chyba mocno "przegiąłem". Upał dawał się we znaki, a nogi aż mi się trzęsły z osłabienia i głodu. No, dobre sobie..! Człowiek zachwyca się elefantami, podziwia świątynie i gwar ulicy, chłonie atmosferę orientalnej stolicy, ale o sobie to już nie pomyśli..! Eeeech, stary a głupi..! Przez moment to nawet pomyślałem z ironią, że te… nietoperze… - gdyby ktoś mi je jednak nagle zaoferował (pieczone oczywiście, a jakże!), to chyba…
Ech, nie..! Nie skusiłbym się jednak..! Wołałbym raczej poobgryzać własne paznokcie, niźli pokosztować czegoś co przypomina szczura. To nic, że latające "to-to", i że ze szczurem nic wspólnego nie ma, ale… kto je tam wie..? Posiedziałem przy nich dość blisko, poprzyglądałem im się i stwierdziłem, iż nie tylko że są duże, ale i także obrzydliwe..! Wyglądały nieco, jak na mój gust, zbyt demonicznie i po prostu… jak diabły..! Odpocząłem nieco, przyglądając się przechodzącym obok mnie ludziom, poobserwowałem okolicę (ależ tu było mnóstwo przepięknych dużych i niezwykle kolorowych motyli - dziesiątki ich gatunków..!) a potem zwlokłem się ze swojej ławeczki i wyruszyłem w powrotną drogę na statek. Z początku żałowałem trochę, iż chyba jednak zbyt lekkomyślnie i nader szybko rozstałem się z moją przykrytą kolorowym baldachimem kanapką na kółkach, bo teraz właśnie przydałaby się ona najbardziej. Ale jednak facet miał rację - wcale tak daleko do portu nie było. Dotarłem zatem na statek dość szybko i wreszcie mogłem stwierdzić, że Colombo mam już "zaliczone"...
Potem, w dniach następnych wychodziłem jeszcze dwa razy do miasta na spacery, ale już jedynie w celu powłóczenia się nieco po uliczkach, aby oderwać się trochę od statkowej atmosfery i widoków wyładowywanego żelastwa. Ale niestety od tychże obrazów tak całkowicie uciec się nie da. Wyładunek przebiegał dość sprawnie i okazało się nawet, iż robotnicy uwiną się z nim nieco szybciej niż początkowo zaplanowano, a zatem mielibyśmy szansę wyjść wcześniej z tego portu. Ale, póki co, Święta..! Bo przecież pisałem już, że szykowała nam się w tym porcie Wigilia, czyż nie..?
Wigilia..? No i co z tego..? A dlaczego tak napisałem, to o tym oczywiście dowiecie się już z odcinka następnego...
louis