„Wyliczanka rosyjska”. Króóótka, że heeeeej...
Wyborg – Jedno jedyne co z tego portu zapamiętałem to to, że niedaleko nabrzeża, przy którym w ciągu zaledwie kilku godzin załadowano nam na pokład zaledwie kilkaset paczek tarcicy, stał jakiś bardzo ładnie wyglądający zamek z wysoką białą wieżą zwieńczoną zieloną (a może jednak niebieskawą?) kopułą. „Ho u это уже всё”...
Sankt Petersburg – Dla wielu starszych osób wciąż jeszcze bardziej kojarzący się z nazwą Leningrad. I ponownie powinien znaleźć się w tym miejscu tekst (już na samo „przywitanko” tego rozdziału), który brzmi już jak „stara zgrana płyta – mianowicie: „ale się tego Leningradu naoglądałem, no nie?” A to rzecz jasna dlatego, że... OCZYWIŚCIE znowu nie miałem ani odrobinki wolnego czasu na to, ażeby się po tym wspaniałym mieście choć troszeczkę poszwendać. Zawitałem tu już w latach „postsowieckich”, kiedy była tu już Rosja, a nie Związek Radziecki, więc tym bardziej było czego żałować, czyż nie..?
Wszakże Sankt Petersburg to nie „jakieś tam” nudne Cardiff czy jeszcze bardziej nudziarskie szwedzkie portowe miasteczka, lecz jednak turystyczna potęga i... w ogóle Wielkie Coś! Gdy tymczasem autor niniejszych słów W TAKIM miejscu znowu był uwięziony w swoim pierd*lonym biurze, walcząc z kontenerkami oraz z balastowaniem, ażeby się w ogóle na czas przed wyjściem w morze ze swoją robotą wyrobić. No i rzecz jasna ani mowy nawet nie było o jakiejkolwiek, choćby nawet króciutkiej wolnej chwili.
Cóż więc mogłem biedaczyna z sobą począć – ja tu aż po łokcie w robocie, a tam… czeka Ermitaż i carski Pałac Zimowy! Tam zapewne wprost nieprzebrane tłumy zwiedzających, oczywiście w większości ludzi uśmiechniętych i w pełni wyluzowanych, a ja… gorę! Wielki Piotrogród czeka, a ja… pompuję balasty! Słynny bulwar nad malowniczą Newą pełen ludzi (wszak cieplutki Czerwiec – a akurat wtedy było ponad 30 stopni Celsjusza!), a ja… drukuję sztauplany! Kur..!
Ech, dobrze więc, że chociaż miałem kiedyś okazję zobaczyć to miasto na własne oczy z… pokładu samolotu, kiedy w Lipcu 2003 roku przelatywałem nad nim w drodze z Południowej Korei do Frankfurtu, bo w przeciwnym razie już… niczym wam pochwalić bym się nie mógł. A tak to przynajmniej mogę z zupełnie czystym sumieniem (a nie?) rzec: widziałem Leningrad! Ups, to znaczy, Sankt Petersburg…
No dobrze, skoro go widziałem, to jedźmy dalej… Tym razem do Szwecji...
louis