„Wyliczanka fińska”. Chyba najkrótsza z możliwych...
Kotka – Port leżący na południowowschodnim wybrzeżu Finlandii. Samo miasto posiada populację niemal 70-tysięczną (czyli to taki „nasz” Inowrocław na przykład), natomiast co do jego wartości turystycznej z racji „stanu posiadania” jakichś ewentualnych zabytków, to można powiedzieć tylko jedno: totalne zero! Żadnych atrakcji turystycznych tego typu nie ma tu w ogóle, idealna „posucha”.
Za to okoliczna przyroda... Ech, co za widoki..! Gęste lasy, bystre rzeczki, strumyczki, małe spokojne jeziorka, no i oczywiście... wręcz krystalicznie czyste powietrze.
Byłem tam kiedyś po jakiś ładunek drewna (lub może pilśniowych płyt..?), ale zbyt wiele czasu na jakikolwiek dłuższy spacerek tutaj los mi niestety poskąpił. No, lecz przynajmniej stopą tego lądu dotknąłem, dobre i to, albowiem w naszym następnym porcie już takowego „zaszczytu” zaznać mi się nie udało. A tym portem były...
Helsinki – Tak, stolica Finlandii w pełnej krasie dosłownie przed samym nosem gdy tymczasem wówczas było to dla nas wszystkim typowym „lizaniem lizaka przez szybę”. A to dlatego, że stanęliśmy na tamtejszej redzie jedynie na 2-3 godziny na kotwicy, ażeby umożliwić agencyjnej motorówce dowiezienie nam na statek nowego członka załogi, który musiał do nas przybyć w trybie awaryjnym, aby „zatkać dziurę” po swoim poprzedniku, który nieco wcześniej w tym rejsie nagle się na coś poważnego rozchorował i został przez naszego Armatora odesłany do domu. O – i tyle się naoglądałem Helsinek...
Chociaż, nie tak całkiem do końca, bowiem wiele lat później byłem w Helsinkach jeszcze raz, ale już tylko... na tamtejszym lotnisku, gdzie przesiadałem się na samolot do Frankfurtu, na który to lot zmuszony byłem wtedy poczekać kilka godzin, więc przynajmniej miałem okazję... napić się lokalnego, bardzo zresztą smacznego, fińskiego piwa...
OK, no to kolejny kraj za nami... W następnym odcinku zapraszam do Belgii...
louis