„Wyliczanka francuska”. Również niezbyt długa...
Blaye – Małe akwitańskie miasteczko, będące tak de facto dalekimi przedmieściami Bordeaux. Położone oczywiście nad Garonną, a charakteryzujące się posiadaniem przepięknego zabytku na skalę wręcz światową – mianowicie, wielkiej twierdzy-cytadeli z końca XVII wieku. My braliśmy stąd w lipcu 1982 roku całookrętowy ładunek workowanej pszennej maki do Gdyni.
Fos – Tak właściwie to Fos-Sur-Mer, choć przez marynarzy używa się oczywiście tej nazwy skróconej, Fos. To niewielkie miasteczko na zachód od Marsylii. Mnie przydarzyło się zawitać tu tylko raz na miejscowy terminal kontenerowy na statku będącym w drodze z azjatyckiego Dalekiego Wschodu do portów Zachodniej Europy.
Dunkierka – To miasto wcale duże nie jest, liczy ono sobie bowiem zaledwie około 95 tysięcy stałych mieszkańców (to na przykład taki nasz Grudziądz), ale za to swoim znaczeniem jednak przewyższa wiele innych, a dużo większych od niej francuskich miejskich ośrodków.
Historia Dunkierki jest bowiem dość bogata, to rzeczywiście trzeba przyznać, z tym że… ja oczywiście w tym rozdziale zbytnio tego tematu rozwijać nie zamierzam. Ot, podam jedynie kilka „sztandarowych” ciekawostek z jej burzliwych dziejów – i to tylko tych, których w ogólnie dostępnych źródła wcale nie tak łatwo się doszukać. Natomiast, co do całej reszty, to… encyklopedie, przewodniki, itd., czekają, aby każdy zainteresowany we własnym zakresie sobie coś o niej doczytał.
W tym porcie byłem z kilkanaście razy (i wciąż jeszcze nieomal regularnie tu zaglądam, jako że istniejące tu terminale kontenerowe są ważnym punktem na handlowej mapie Francji) – zarówno zresztą w jej Porcie Wschodnim, jak i Zachodnim – i na szczęście w większości jeszcze w takich latach, kiedy można było dla siebie wyskrobać wystarczającą ilość wolnego czasu na wyjazdy do miasta, a i nawet w jego okolice, jeżeli akurat taka okazja się przytrafiała.
Złaziłem sobie więc Dunkierkę w sumie dość dokładnie, odwiedzając chyba prawie wszystkie jej ciekawe miejsca i zabytki (nie wiem, może jednak coś tam przeoczyłem, ale raczej nie sądzę, bo to jednak zbyt małe miasto, abym się w końcu na coś ważnego tam nie natknął, skoro nieustannie po nim krążyłem), będąc tutaj kiedyś nawet i na miejskim stadionie na meczu… piłki nożnej kobiet.
Ale Dunkierka to oczywiście jednak przede wszystkim jej Historia, a nie sportowe wydarzenia, nawet i te oryginalne. O czym zatem należałoby w pierwszej kolejności wspomnieć..? Otóż, o tutejszym, wręcz prześlicznym Muzeum Morskim (zwanym Portowym), w którym wszelkie ekspozycje urządzone były (nie napisałem, że „są”, bowiem ostatnio od jednego z moich kolegów dowiedziałem się, iż nastąpiły tam duże zmiany, więc aktualnego jego stanu nie znam) na starych statkach, a przecież nie muszę wam przypominać jak wielkie znaczenie miała francuska flota w minionych stuleciach – i to począwszy już od wieku XVI-go, prawda?
Kolonialne podboje Francji w okresie kilku wieków są naprawdę bardzo imponującą kartą jej Historii, a oczywiście jej materialne dowody wcale się gdzieś w powietrzu nie rozwiały, tylko realnie aż po dziś dzień istnieją. Właśnie w takich a nie innych muzeach, zaś Dunkierka wcale w tym wypadku wyjątkiem nie jest – ona również ma swój wielki udział w pieczołowitym pielęgnowaniu morskiej tradycji Francji. No, krótko mówiąc, to muzeum naprawdę dało się polubić.
Podobnie jest oczywiście również i ze znajdującymi się w tym mieście zabytkami. No cóż, prawdą jest, że nie pozostało ich tu wiele, są one jednak godne najwyższej uwagi, zważywszy na swoją historyczną wartość oraz bardzo ciekawą architekturę.
Ot, na przykład tzw. „Beffroi” – bardzo wysoka miejska dzwonnica, którą równie dobrze można by uważać za jakąś warowną wieżę zamkową, tak ona bowiem z wierzchu wygląda. Jest niezwykle masywna, o grubych murach, no i oczywiście prezentująca się całkiem okazale. Wyposażona jest w kilka dzwonów, ale niestety nigdy nie udało mi się ich usłyszeć. Nie wiem nawet czy one w ogóle w obecnych czasach są używane. Może podczas jakichś lokalnych lub państwowych uroczystości..? Ot, nie mam pojęcia.
Co dalej..? Ano, fort obronny, czy też raczej już jego ruiny. Choć tak po prawdzie… nie mogę nic więcej na ten temat napisać, bo po prostu w nim nie byłem, a jedynie w pobliżu przechodziłem. Dowiedziałem się tylko, że taki obiekt w ogóle tutaj istnieje, więc właśnie dlatego o nim wspomniałem. Głównie jednak z tego powodu, ażeby wam przy tej okazji pewną sprawę uświadomić. To mianowicie, że ów fort o nazwie Madyck został tu pobudowany już w roku 1622 przez… Hiszpanów. Tak, nie przewidzieliście się – przez Hiszpanów. Zapytacie zatem: a cóż w ogóle mogli tutaj, aż na Morzu Północnym, porabiać przybysze z Półwyspu Iberyjskiego..? Toż to nie był ich ulubiony kierunek kolonialnej ekspansji, prawda..?
No cóż, ale była wtedy wojna hiszpańsko-francuska, która zresztą dosyć szybko przekształciła się w bardzo zacięty i krwawy konflikt hiszpańsko-francusko/angielski, jako że Brytyjczycy wcześnie wyczuli pismo nosem, tworząc z Francuzami wspólną koalicję. Dzięki temu więc niezwykle łatwo Hiszpania została pokonana, tracąc swoje wpływy w Dunkierce już na zawsze, kiedy to dnia 25 czerwca 1658 roku zmuszona była do kapitulacji i opuszczenia miasta.
O właśnie, ta powyższa data… Wyobraźcie sobie, że tenże dzień jest wręcz unikatowym w skali całej światowej Historii, bowiem wówczas doszło do wydarzenia absolutnie bez precedensu. Dunkierka podczas zaledwie kilkunastu godzin była po kolei pod innym panowaniem aż trzykrotnie. Ot, rano była jeszcze w rękach Hiszpanów, po południu przejęli ją Francuzi, by już wieczorem stać się łupem Anglików! Ciekawa sytuacja, no nie..? Ot, wystarczy rzec, iż takowe zdarzenie, nie tylko że w dziejach światowej polityki jest niepowtarzalne, to jeszcze z tego powodu ówże dzień doczekał się specjalnego historycznego określenia, stając się tzw. „la folle journee” – właśnie ku pamięci potomnym.
Anglicy jednak nazbyt długo Dunkierki w swoich rękach nie utrzymali, bowiem już po zaledwie czterech latach „opchnęli” ją Francuzom (sami zresztą z tą propozycją wcześniej wychodząc, jako że Francja wcale o to nie naciskała, choć oczywiście skwapliwie z tej oferty skorzystała) za całkiem wówczas rozsądną cenę – około 5 milionów liwrów – i od tej chwili ta niegdyś typowo flamandzka miejscowość (tak!) stała się już na zawsze integralną częścią Francji. Z tej okazji przybył tu nawet sam Wielki Król-Słońce, Ludwik XIV, ażeby zafundować sobie wielce schlebiający jego majestatowi triumfalny wjazd do miasta.
W tym miejscu być może wypadałoby jeszcze dodać coś o roli Dunkierki podczas Drugiej Wojny Światowej, ponieważ akurat tutaj doszło do przeprowadzenia na gigantyczną skalę tzw. „Operacji Dynamo” – czyli ewakuacji aż około 400 tysięcy żołnierzy Brytyjskich i Francuskich podczas zaledwie kilku dni (a była to akcja z wojskowego punktu widzenia wprost wybitna), ale pozwólcie, że ten temat już sobie odpuszczę, zgoda..? Na zakończenie tego wątku dodam tylko, że Dunkierka spod okupacji niemieckiej w Maju roku 1945 została wyzwolona przez wojska… Czechosłowacji. Ciekawe, prawda? Polska armia „czyściła” w tym czasie cały szereg miast belgijskich i holenderskich, natomiast Bracia Czesi i Słowacy zajęli się rubieżami południowymi. Ech, jakaż ta historia jest jednak poplątana.
Materialnych śladów opisywanych powyżej historycznych wydarzeń w Dunkierce już zbyt wiele nie pozostało, ale już nawet sama tylko świadomość w ogóle ich zaistnienia wystarczy, ażeby do tego miasta podchodzić z należytym mu respektem i oczywiście podziwem.
A cóż można dodać na temat jego najznamienitszych mieszkańców? No cóż, niestety niezbyt wielu ich w sumie było, choć oczywiście niejaki Jean Bart wszystkie te „braki” z wielką nawiązką nadrobił. Oj tak, bo on rzeczywiście w ciągu swego żywota udowodnił, że jest naprawdę Kimś Wielkim. Nie był on wprawdzie tzw. „czystym” Francuzem, lecz potomkiem flamandzkiego rybaka, ale urodził się właśnie w Dunkierce i prawie całą swoją wojskową karierę zrobił w armii francuskiej – co więcej, początkowo był on jeszcze marynarzem w służbie Holandii i to, jak na ironię, podczas wojny właśnie z Francją!
No tak, ale potem już w pełni oddał swoją duszę z kolei temu krajowi, dowodząc nawet jedną z jego flot w wojnie przeciwko… Holandii. Ot, szelma z niego był zatem niezły, czyż nie..? No, być może tak można by go oceniać, ale akurat jego zasługi były dla Francji wręcz nieocenione. Rzecz jasna ich wyliczaniem zajmować się nie będę, poprzestając tylko na zwróceniu waszej łaskawej uwagi jednemu wydarzeniu, bo akurat ono w dużym stopniu dotyczyło naszego kraju.
Mianowicie, w roku 1694 brawurowo przeprowadzona przez Jeana Barta akcja w tzw. „bitwie pod Texel” pozwoliła wyrwać z rąk holenderskich konwój złożony z – uwaga! – aż około 120 statków przewożących zboże z Polski do Francji! Ot, wyczyn rzeczywiście najwyższego kalibru, czyż nie..?
Jean Bart stał się zatem jednym z największych bohaterów Francji, toteż i w swoim rodzinnym mieście posiada odpowiednio do swego znaczenia okazały pomnik, stojący nota bene na skwerku, będącym ulubionym miejscem spotkań mieszkańców Dunkierki. Oczywiście ja w tym miejscu również częstokroć bywałem, choć niestety żadnej fotografii z tym panem na jego cokole w tle nie mam. Ot, szkoda…
Moi drodzy, czy zatem Dunkierkę możemy już uznać za miejsce w naszych wspólnych podróżach po świecie „zaliczone”..? Jeśli tak, to czym prędzej z niej wyjeżdżamy, udając się w dalszą drogę „paluchem po mapie”, bo przecież inne porty również na swoją kolejkę czekają…
Rouen – W tym porcie byłem dwukrotnie (za każdym razem przywoziliśmy tu workowaną gumę arabską z Port Sudanu), ale na szczęście oba te postoje trwały na tyle długo, że wolnego czasu w zupełności mi wystarczyło, ażeby wszystkie najważniejsze turystyczne atrakcje tego miasta zobaczyć. A przyznać trzeba, iż jest tego dość sporo, a i nawet ich „kaliber” jest wcale do rzeczy.
Pozwólcie jednakże, iż zaczniemy od krótkiej (tak, króciutkiej – obiecuję!) geograficznej charakterystyki tego miejsca. Otóż, Rouen leży zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od centrum Paryża, położone jest również nad Sekwaną, a liczy sobie około 100 tysięcy stałych mieszkańców. Jest miastem uniwersyteckim oraz siedzibą wielu znaczących firm przemysłu m.in. włókienniczego, metalowego, spożywczego, chemicznego, a i nawet stoczniowego.
A jego historia..? No cóż, można by się znowu na ten temat dość mocno rozpisać, pozwólcie jednak, że uczynię to w sposób wyjątkowo dla mnie wygodnicki – taki mianowicie, iż poniżej wkleję kilka krótkich akapitów na ten temat z Wikipedii i problem ten będę miał już z głowy, zgoda..?
Zatem, poczytajmy…
„W starożytności gród galijski, następnie rzymskie miasto Rotomagus. Od ok. 260 biskupstwo (później arcybiskupstwo). W 841 i 859 spalone przez Normanów. Od 911 stolica księstwa Normandii. Ważny port rzeczny, ośrodek handlu (zwłaszcza z Anglią, później z Hanzą) i rzemiosła (sukiennictwo). Rouen zmonopolizowało morski eksport wina z Szampanii i Burgundii.
Około 1170 uzyskało samorząd. W 1204 miasto zostało włączone do domeny królewskiej. W 1382 powstanie pospólstwa i utrata samorządu. W czasie wojny stuletniej w latach 1419-1449 w rękach Anglików. W 1431 miejsce spalenia na stosie Joanny d'Arc. Od 2. połowy XV w. rozkwit miasta związany z handlem kolonialnym i wyrobem fajansów. Od 1449 siedziba sądu, przekształconego w 1515 przez Franciszka I w parlament.
W XVI i XVII w. ośrodek hugenotów. Po wybuchu rewolucji francuskiej w 1789 ośrodek rojalistów. W XIX w. dalszy rozwój przyśpieszony usprawnieniem żeglugi na Sekwanie i połączeniami kolejowymi.”
Ot, myślę, że tyle wystarczy, prawda..?
Przechodzimy zatem do zabytków, które miałem okazję tutaj odwiedzić, czym rzecz jasna natychmiast pragnę się przed wami pochwalić.
Na pierwszy ogień… oczywiście katedra. No bo w sumie gdzie ich nie ma, no nie..? Wszak pamiętacie moje niegdysiejsze spostrzeżenie – gdzie by nie spojrzeć tam jakaś katedra, prawda..? Ta w Rouen jednakże (oczywiście Katedra Notre Dame – bo jakżeby inaczej mogła się nazywać?) jest wybitnym dziełem gotyckiej architektury z okresu Średniowiecza (już w wieku XII rozpoczęto jej budowę), w dodatku jeszcze posiadająca wykonane w wiekach XII-XV przepiękne witraże. Tak, one rzeczywiście są przecudowne – że są to dzieła sztuki, to nawet mało powiedziane! Nic dziwnego więc, iż nawet sam Claude Monet je wszystkie na swoich obrazach z wielkim pietyzmem odmalował.
Kiedy więc spaceruje się w jej wnętrzu i wszelkie znajdujące się tam dzieła sztuki podziwia, ma się istną ucztę dla oczu, te wszystkie wspaniałości można wzrokiem wręcz pożerać, co oczywiście ja zupełnie bez zażenowania czyniłem, mając przy tej okazji niezapomnianą lekcję historii. Tak, niezwykle gorąco jej zwiedzenie każdemu polecam.
I jeszcze dwie ciekawostki na jej temat. Otóż, we wnętrzu tej Katedry znajduje się grobowiec, w którym pochowane jest… serce króla Ryszarda Lwie Serce (!), to ci dopiero hit, prawda..? Drugą sprawą natomiast jest fakt, iż właśnie ta katedra ze swoją wznoszącą się na wysokość aż 151 metrów wieżą była aż do roku 1880… najwyższym budynkiem na całym świecie! Co więcej, nawet i w czasach dzisiejszych jest ona nadal pod tym względem bardzo blisko „podium”, bowiem obecnie jest aż na czwartym miejscu pod względem wysokości kościołem na naszym globie. A we Francji wyższego od niej już nie ma – i to nawet w samym Paryżu.
Co poza tym..? Ano, są tu jeszcze wspaniałe stare gmachy Ratusza (XVII wiek), Pałacu Sprawiedliwości (wiek XV) czy też całe mnóstwo starych mieszkalnych domów i kamieniczek (również ze Średniowiecza), od których czasami wręcz oczu oderwać nie można, jako że swym pięknem i bogactwem zdobień ich fasad bez wątpienia co najmniej dorównują podobnym budowlom w miastach całego Beneluxu.
Tak, centrum Rouen jest naprawdę prześliczne – jest tu jeszcze kilka bardzo starych ładnych świątyń różnych wyznań oraz… rzecz chyba najważniejsza – tzw. beffroi i Wieża Joanny d’Arc już z XIII-go wieku. O właśnie – i teraz wreszcie przyszła już pora na „gwóźdź programu” naszego pobytu w tym mieście. Wszakże Joanna d’Arc to przecież - było nie było - ale jednak sama patronka wielkiej Francji (nazywana inaczej Dziewicą Orleańską), bohaterka francusko-angielskiej wojny stuletniej.
Historii jej życia oczywiście opisywać nie będę (każdy chętny może bowiem sobie wszystkie te dane wyszukać w odpowiedniej encyklopedii), poprzestając jedynie na podkreśleniu faktu, że to właśnie tutaj, w Rouen, ta wybitna dziewczyna została dnia 30 Maja 1431 roku spalona na stosie po osądzeniu jej przez sąd kościelny, który wydał na nią właśnie taki bestialski wyrok za rzekomą herezję i bluźnierstwo, kiedy to Joanna d’Arc wciąż uporczywie utrzymywała, iż wszelkie jej zwycięstwa nad Anglikami na czele francuskiej armii zawdzięcza Bogu, który wówczas OSOBIŚCIE jej poczynaniami kierował.
Wspomniana powyżej Wieża Joanny d’Arc z XIII-go wieku otrzymała swą nazwę oczywiście z tego powodu, iż podczas trwającego w Rouen przeciwko tej bojowniczce procesu, właśnie tam była więziona. Sam proces odbywał się już w innym miejscu – w siedzibie rządu okupujących jeszcze wtedy Francję Anglików – choć głównymi oskarżycielami i sędziami wcale nie byli żadni wojskowi, ale kościelni dygnitarze.
Od samego początku było więc oczywiste, że Dziewica Orleańska w takich okolicznościach szans na ocalenie nie może mieć absolutnie żadnych, jako że siła ówczesnej europejskiej Inkwizycji była przecież wprost przepotężna. Pomimo faktu zatem, że głównymi przyczynami uwięzienia i późniejszego sądzenia Joanny d’Arc były względy polityczne, przekształcenie tegoż procesu w sąd kościelny od razu los tej dzielnej dziewczyny przesądzał – oskarżenia o herezję bowiem prawie nigdy dla sądzonych „czarownic” nie kończyły się inaczej jak tylko skazaniem na męczeńską śmierć.
Co ciekawe, proces ten prowadzony był wspólnie przez kardynałów zarówno francuskich, jak i angielskich, którzy przecież na co dzień z reguły miłością do siebie nie pałali (ba, byli wówczas wręcz śmiertelnymi wrogami), jednakże mimo wzajemnych wobec siebie niechęci akurat w sprawie Joanny d’Arc byli zadziwiająco zgodni.
A miejsce egzekucji..? Otóż to. Będąc w Rouen zawsze powinno się ten plac, na którym została stracona, choć raz odwiedzić, już choćby tylko z tej przyczyny, że jest to przecież miejsce męki największej bohaterki w dziejach tego wielkiego kraju, przy okazji zaś przysiąść sobie gdzieś w pobliżu na jakiejś ławeczce i próbować sobie ten moment z 30 maja 1431 roku wyobrazić.
Ja oczywiście właśnie tak uczyniłem, odwiedzając tutejszy tzw. Rybi Rynek, na którym wówczas do stojącego tam wysokiego słupa Joannę d’Arc przywiązano, by potem ułożony pod nią stos podpalić. Biedna dziewczyna (miała wtedy zaledwie 19 lat) zginęła więc w straszliwych mękach za sprawę swojej ojczyzny, stając się później jej niekwestionowaną patronką. Na tenże rynek każdy szanujący się turysta powinien oczywiście zawsze zajrzeć, już nie tylko jedynie w celu „zaliczenia” tego turystycznego punktu programu, ale przede wszystkim po to, aby choć na chwileczkę w tym właśnie miejscu popaść w zadumę (ale patos), próbując sobie przy tej okazji wyobrazić potworności okresu Średniowiecza.
Jedna rzecz mnie jednak w tym miejscu trochę rozczarowała. To mianowicie, iż na tym Rybim Rynku (Vieux-Marche) znajduje się (piszę o roku 1984, a jak jest tam teraz, to tego już nie wiem) tylko niewielka tablica upamiętniająca ten smutny fakt, choć moim skromnym zdaniem powinien tam jednak stać jakiś znaczący pomnik tej wybitnej kobiety, czyż nie..?
Ot, trochę więc to dla mnie dziwne, bo przecież W TAKIM MIEJSCU coś więcej być jednak powinno, choć jednocześnie przyznaję, że być może coś tam jednak przeoczyłem, jako że wówczas, podczas mojego zwiedzania Rouen, kierowałem się jedynie niewielkim turystycznym przewodnikiem i małą mapką miasta, ale nikogo z tubylców akurat o to nie wypytywałem. Może więc rzeczywiście coś mojej uwadze umknęło..?
W uzupełnieniu powyższego wątku o Joannie d’Arc dodam jeszcze kilka szczegółów dotyczących zakończenia tej smutnej historii, a których znajomość z pewnością wiedzę o niej znacznie poszerzy. Otóż, po spaleniu Joanny d’Arc, kiedy już resztki stosu dokładnie spłonęły, jej zwęglone zwłoki Anglicy bardzo pieczołowicie umieścili na specjalnym wozie i obwozili je jeszcze przez kilka godzin po całym Rouen, pokazując je miejscowej gawiedzi jako dowód na to, że historia ich narodowej bohaterki jest już raz na zawsze zakończona i na jej ewentualny powrót do francuskiego ludu liczyć już nie mogą.
Następnie te szczątki... jeszcze raz dokładnie spalono, zaś popioły rozrzucono po wodach Sekwany tak, aby po tej dzielnej dziewczynie nawet najdrobniejszy śladzik na ziemi nie pozostał, który mógłby się kiedyś stać religijną relikwią.
Co najdziwniejsze jednak – uwaga! – wszyscy sędziowie tego procesu (tak, WSZYSCY, co do jednego..!) w bardzo krótkim czasie od tej egzekucji... zakończyli swoje żywoty – i to każdy z nich w taki sposób, który z całą pewnością aż tak wysokim rangą kościelnym dostojnikom w żadnym razie chluby nie przyniósł.
Nie znam niestety zbyt wielu szczegółów dotyczących tych spraw, ale kilkukrotnie czytałem opracowania szeregu historyków, którzy powołując się na zeznania ówczesnych świadków i historyczne zapiski (wszak przetrwały do naszych czasów całe bogate protokoły tego procesu, jak i też późniejszych procesów rehabilitacyjnych, podczas których Joanna została pośmiertnie uniewinniona) właśnie takie wnioski formułowali, szeroko swoje racje uzasadniając.
Wszyscy ci naukowcy byli pod tym względem zadziwiająco zgodni (a przecież badali tę historię nie tylko Francuzi, których można by potencjalnie podejrzewać o stronniczość), choć niestety okoliczności tychże „nędznych” śmierci oprawców Joanny d’Arc nie precyzowali.
No cóż, ile w tych przekazach jest prawdy, a ile zwykłych domysłów lub nawet pospolitych kłamstw, to tego rzeczywiście nikt dzisiaj powiedzieć nie jest w stanie, ale jedno jest jednak pewne, a czemu w żadnym wypadku zaprzeczyć się nie da – wszyscy ci niesprawiedliwi sędziowie z roku 1431 (tak właśnie ich obecnie Historia ocenia – jako niesprawiedliwych) naprawdę wówczas bardzo szybko pożegnali się ze światem, a czy ich śmierci w istocie były „nędzne” (tak jak sama Joanna d’Arc im to wtedy przepowiadała - to również historyczny fakt..!), to tego już raczej nikt dociekać nie będzie. My natomiast możemy jedynie stwierdzić, że... przecież każda legenda musi być wciąż żywa, prawda..?
I pomyśleć tylko, że Joanna d’Arc była całkowitą analfabetką! Tak, aż do samej swojej męczeńskiej śmierci pisać ani czytać się nie nauczyła. Potrafiła jedynie podpisywać dyktowane przez siebie listy... znakiem krzyża lub swoim nieco zdeformowanym imieniem Jehanne.
Żegnamy się już z Rouen, na placu Vieux-Marche uprzednio jeszcze raz składając głębokie pokłony wyrażające szacunek oraz wieczną pamięć tej symbolicznej już dla Wielkiej Francji dziewczyny. A tak przy okazji, pragnąłbym gorąco wam polecić lekturę historii jej życia, bowiem jest ona rzeczywiście wręcz pasjonująca, co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
Acha, no omal bym o czymś ważnym zapomniał..! Jeszcze na sam koniec tego rozdziału chciałbym przecież się wam poskarżyć (chlip, chlip), że akurat wtedy, gdy w Październiku roku 1984 staliśmy w Rouen aż prawie cztery doby i był czas nawet na wyprawę do Paryża, to ja niestety mogłem się tylko obejść smakiem, bo wówczas byłem jeszcze dość poważnie kontuzjowany w stopę (ponad dwa tygodnie wcześniej nadepnąłem na duży gwóźdź w Port Sudanie) i takowemu długiemu spacerowi po francuskiej stolicy po prostu bym nie podołał. Moi koledzy zatem z ochotą się w tę drogę wybrali, mnie natomiast pozostało jedynie zgrzytanie ze złości zębami i wielki żal ze zmarnowania aż tak wspaniałej okazji zobaczenia na własne oczy Wieży Eiffla i Luwru. Grrr…
Saint-Nazaire – To port położony u samego ujścia Loary. W październiku 2001 byłem tutaj na statku, na który w sąsiednim Montoir ładowaliśmy luksusowe jachty, jako specyficzny pokładowy ładunek z przeznaczeniem do Malezji. Oczekując na przygotowanie do załadunku tych jachtów, wcześniej stanęliśmy tuż obok wejściowych falochronów właśnie do portu Saint-Nazaire.
No właśnie, to wspomniane Montoir... Będzie ono kiedyś „bohaterem” zupełnie odrębnego rozdziału, wraz z opisem całej długiej historii przewozu tych jachtów, toteż w powyższym spisie właśnie z tego powodu się nie znalazło. Podobnie ma się sprawa z innym portem Francji, gdzie również było mi dane kiedyś zawitać – z położonym nad słynną rzeką Garonną Bordeaux – o którym także będzie całkiem osobny rozdzialik...
louis