„Wyliczanka portugalska”. Na szczęście baaardzo niedługa...
Moi drodzy, w Portugalii byłem wielokrotnie, zwłaszcza w Matozinhos i Leixoes, będącymi tak de facto dzielnicami Porto, oraz w samej wielkiej Lizbonie. I o tych trzech portach zamieszczę kiedyś na naszym „blogowisku” osobne rozdziały, dlatego też w poniższym spisie ze zrozumiałych względów znaleźć się nie mogły. A co poza nimi..?
Sines – Jest to niewielkie, położone około 100 kilometrów na południe od Lizbony miasteczko, posiadające zaledwie jedno małe nabrzeże ze stojącymi na nim tylko dwoma kontenerowymi gantrami.
Ale nawet i to w zupełności wystarczy, aby biednym „marynarzom kontenerowym” dać bardzo solidnie w kość podczas przeładunków, jako że tutejsi stevedorzy są wyjątkowo w swej robocie wprawieni, dlatego też w ich rękach wszystkie „pudełka” dosłownie śmigają jak samoloty, więc i obsługa statku jest tu błyskawiczna. O jakimkolwiek spacerku zatem, nawet mowy być nie mogło.
Estoril – To niewielkie miasteczko, położone na zachód od Lizbony. Znajduje się pomiędzy dwoma większymi portami regionu Estramadura, Cascais oraz Carcavelos. Nasz statek w roku 1989 z powodu bardzo poważnej awarii w maszynowni zmuszony był do rzucenia kotwicy jak najbliżej brzegu w pobliżu Estoril. Miasteczko to mieliśmy więc przez kilka kolejnych dni dosłownie na wyciągnięcie ręki, a nawet handlowaliśmy z miejscowymi rybakami – za naszego dobrego Żywca dostawaliśmy od nich przesmaczne duże krewetki! Mniam, mniam, mniam...
Setubal – Jest to miasto wielkości, na przykład naszego Elbląga lub Włocławka, natomiast tamtejszy port specjalizuje się w przeładunkach kory dębu korkowego. Lecz najciekawszym jednak jest to, że my tam przywieźliśmy korek z północnej Afryki, aby zaraz potem... przyjmować do naszych ładowni również taką samą korę!
No to, póki co, tyle z przepięknej i bardzo gościnnej Portugalii...
louis