Geoblog.pl    louis    Podróże    Porty w Europie    Grecja
Zwiń mapę
2018
29
lis

Grecja

 
Grecja
Grecja, Pireus
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 17245 km
 
„Wyliczanka grecka”. Bardzo króciutka, bo... zaledwie „jednoportowa”..!

A tak, właśnie tak – zaledwie „jednoportowa”, bowiem w Grecji jak dotąd byłem zaledwie dwa razy, ale akurat o tym drugim poza Pireusem porcie, o położonej w zatoce Elefsina Skaramandze napiszę kiedyś zupełnie odrębny rozdzialik.

Pireus – Byłem w tym porcie zaledwie jeden raz, na należącym do greckiej Kompanii, właśnie z Pireusu, niewielkim zgrabnym chłodniowcu. Rzucamy kotwicę, grzecznie się władzom portowym meldujemy i... natychmiast zjawia się u nas niezwykle liczna delegacja z naszej Kompanii, bo przecież, gdzie jak gdzie, ale to właśnie na „swoich śmieciach” jest najłatwiej i najtaniej wreszcie swój statek na własne oczy zobaczyć, skoro już stoi on aż tak blisko swej macierzystej siedziby, prawda..?
Toteż, zwaliło nam się na pokład od razu z dziesięć osób, wszelakiego typu superintendentów oraz „innych takich”, którzy bez zwłoki przystąpili do swych „wiekopomnych” zadań (czyli do kontroli wszystkiego co się rusza, co się nie rusza, co jest przymocowane, nieprzymocowane, ruchome, luźne, a i nawet tego, którego „w ogóle nie ma”, wiadomo), przeczesując cały nasz okręcik wzdłuż i wszerz, od góry do dołu, itd., itp., - oczywiście ku wprost niezmiernej „radości” członków naszej załogi, bowiem już od wieków wiadomo, że przecież nie ma nic lepszego od bata nad swoją głową i bezsennych nocy, nieprawdaż..?
No jasne, że prawdaż – jednakże akurat mnie osobiście wówczas to już dość średnio (czyli w ogóle, a jużci!) interesowało. Miałem już bowiem wtedy moje walizy spakowane, byłem „zwarty i gotowy” do zejścia ze statku i wyjazdu do domu, cóż więc mogły mnie teraz obchodzić te „superintendenckie podchody”, skoro one już i tak nie mnie dotyczyły, a jedynie mojego zmiennika..? A już szczególnie z tej przyczyny, że wówczas wiedziałem także i o tym, że w żadnym razie nie mogę już liczyć na moje ewentualne dalsze zatrudnienie w tej samej Kompanii, jako że...
Ha, ano właśnie – i tu miejsce na bardzo istotną dygresję. Otóż, wówczas już jedynie tzw. tajemnicą Poliszynela było to, że ówże kapitan, który tyle wszystkim po kolei zalewał sadła za skórę, będąc nawet bezpośrednim powodem wielu przedwczesnych zmian załogowych, w końcu i sam popadł w niełaskę u Pracodawcy, który najwyraźniej wreszcie stracił cierpliwość również i wobec niego, zapowiadając jego... rychłe zwolnienie z pracy!
Owszem, na przedłużenie jego aktualnego kontraktu jeszcze się w Pireusie zgodzono (według słów Stewarda, który jego rozmowy podsłuchiwał i potem nam o tym „nakablował”), ale na jakieś potencjalne następne kontrakty podobno już nie. Napisałem „podobno”, bo znowu opieram się na „kablach” Stewarda, jednakże na pewno musiało być w tym coś na rzeczy, skoro jednocześnie „wiewiórki” z Gdyni nam doniosły, iż miejsca dla żadnych ludzi spoza ich Agencji już więcej nie będzie.
A że to właśnie ja byłem kimś z zewnątrz, zjawiając się tu „awaryjnie” jako pracownik jedynie tymczasowy, to od razu oczywistością stawało się, że mojej przyszłości z tym Armatorem wiązać już nie powinienem, jako że raczej szans na „wepchnięcie się” w dotychczasowy stan osobowy tej Agencji nie miałem (uprzedzając fakty podam, że już niebawem te przypuszczenia rzeczywiście znalazły potwierdzenie – byłem tam po tym kontrakcie, dowiadując się, że nawet ludzi swoich tzw. „wieloletnich” mają aż nadto).
Dlatego też już wtedy – czyli na redzie Pireusu – będąc tego w pełni świadomym, miałbym niby przejmować się jakimiś kontrolami superintendentów, którzy nieomal „na wyprzódki” próbowali wciskać mi jakieś uwagi dotyczące swoich spostrzeżeń, albo i nawet zaleceń na przyszłość..? Ależ..! O tym to nawet mowy być nie mogło, cóż mnie bowiem mogły już wówczas obchodzić ich dotyczące tego statku przyszłościowe plany, skoro doskonale wiedziałem, że raczej na 100% już nigdy u tego Armatora pracy nie znajdę..?
No oczywiście, że nic. Toteż całkowicie uczciwie od razu im wszystkim uświadomiłem, że absolutnie żadnymi swoimi pokontrolnymi ustaleniami niech już mi głowy nie zawracają, bo przecież ja i tak niebawem schodzę z tego statku raz na zawsze (ot, dosłownie za kilka godzin wyruszam na lotnisko), po cóż zatem mi wiedzieć, co należy tu w przyszłości naprawić lub pomalować, skoro ja i tak już niczego w tym względzie uczynić nie mogę..? Ot, po prostu, rozmawiacie teraz z niewłaściwym człowiekiem, drodzy panowie, i tyle.
Nie ma więc po co teraz udawać (nomen omen) Greka, tylko trzeba poczekać na przyjazd mojego zmiennika, by dopiero jego nowoprzybyłą na ten statek osóbkę tymi waszymi życzeniami zasypać. Ba ja, sorry, ale niestety z waszą Firmą żegnam się już na wieki wieków – amen. Owszem, wcale bym tego nie chciał – ha, wręcz przeciwnie, bardzo życzyłbym sobie jednak tu pozostać, bowiem pływanie na chłodniowcu rzeczywiście jest dość atrakcyjne i dużo łatwiejsze od pracy na drobnicowcach, ale cóż począć, skoro więcej takich fajowych statków już nie macie..? Zatem, pa pa...
O, i właśnie taką mniej więcej mówkę im wtedy palnąłem (oczywiście bardzo grzecznie, zapewniam), wiedząc już wtedy nawet i to, że... będę tym razem schodził ze statku zupełnie bez tzw. „handoveru” (przekazywania obowiązków, rzecz jasna), ponieważ nasz Armator (ze względów oszczędnościowych, żeby podwójnie za dwa dni mi i mojemu zmiennikowi jednocześnie nie płacić – ha, ha, ha!) wysyła mnie motorówką na ląd już teraz, więc z moim zmiennikiem zobaczę się co najwyżej „w locie” – jeśli w ogóle się gdzieś tam na brzegu spotkać zdążymy. Ot, co...
No i muszę przyznać, że akurat takie rozwiązanie rzeczywiście mi do gustu przypadło, oj tak. Nie byłem bowiem już zmuszony do wyczekiwania mojego zmiennika na statku, ani tym bardziej do późniejszego „strzępienia języka” w trakcie przekazywania mu mojej dotychczasowej „działki”, tylko od razu miałem „brać walizy w dłoń” i wsiadać na tę rozklekotaną łódkę, co jednakże wzbudziło we mnie taką radość, że aż pogwizdywałem sobie pod nosem z zadowolenia – yeah, jadę do domu!
No tak, tylko że potem już wcale tak różowo nie było. No niestety, bowiem moją podróż na lotnisko ci „oszczędni” Grecy z naszej Firmy przemienili mi wtedy wręcz w koszmar..! Bo było tak: ze statku schodziłem na motoróweczkę około 9 rano, mając w perspektywie wylot z ateńskiego lotniska dopiero... około 22 wieczorem! Czyli, zamierzano mnie tam jak najszybciej najpierw dowieźć, a potem już w porcie lotniczym zostawić, abym sobie tam na mój samolocik do Budapesztu poczekał – oczywiście bez jakiegokolwiek pobytu w hotelu po drodze, a jakże! Bo niech się chłop trochę pomęczy, no nie..? Tfu, czy nie mogli więc zabrać mnie ze statku chociażby te kilka godzin później..?
No cóż, ale właśnie na taką porę ci panowie z Firmy wynajęli tę motorówkę, pragnąc po dowiezieniu mnie na ląd od razu zabrać stamtąd w drodze powrotnej na statek kilku nowych załogantów, rzecz jasna z moim zmiennikiem włącznie. Ten „plan im się oczywiście udał” – no, inaczej wszak być nie mogło – toteż przez kilkanaście minut miałem jednak okazję z tym moim zmiennikiem się spotkać, co zresztą i tak okazało się zupełnie nieprzydatne, jako że ten człowiek był już kiedyś na kontraktach na tym statku... aż dwukrotnie. Rzeczywiście więc żaden „handover” potrzebny w takiej sytuacji nie był, toteż „shake hands”, kilka zdawkowych zdań na tzw. „luźne tematy” i dalej w drogę...
„Dalej w drogę”, czyli... Ufff, oby ich wszystkich – no, co najmniej jasny szlag trafił..! A wiecie dlaczego zakląłem..?! Ano dlatego, że zaraz po moim wyjściu przed budynek Dworca Morskiego, dokąd ta motorówka mnie przywiozła, i w którego holu doszło do mojego spotkania z nowymi członkami załogi, okazało się, że mój transport na lotnisko niestety się znacznie (sic!) opóźni z powodu... awarii samochodu, który miał mnie tam dowieźć. Czy to nie śmieszne..?! Ot, cała Grecja...
„Jak to..!? – spytałem ze zdziwieniem człowieka, który wyszedł mi tam na spotkanie – Samochód się opóźni dlatego, że... się zepsuł..?! Dobrze zrozumiałem? No to co, że miał jakąś awarię, skoro w jego miejsce można natychmiast podstawić jakiś inny – bo chyba w waszej Agencji, czego jak czego, ale samochodów raczej nie brakuje, nieprawdaż?! Ot, zdarzyło się, to trudno, tylko że... dlaczego ja mam teraz czekać na jego naprawę? Nie może zamiast niego przyjechać następny..?”
Łooo rety, ludzieee – przytrzymajta się tera dobrze „foteluf” i zapnijta se pasy, bo to co za chwilę napiszę, to naprawdę „mocny numer”. Bo wiecie, co mi ten wysłannik z Agencji na to odpowiedział..? Otóż, on rzecz jasna potwierdził, że ich Agencja ma jeszcze kilka innych samochodów – owszem, bo przecież w dzisiejszych czasach jest to standardem „aż do bólu” oczywistym (jeszcze przy tym robił wielce zdziwioną minę, że ja w ogóle w to powątpiewam, skoro o to pytam!) – tyle że... akurat po mnie miał dziś przyjechać swoim prywatnym samochodem jakiś znajomy ich Szefa, a on mu już ten dodatkowy „grosz na boku” za ten transport obiecał, więc w żadnym razie nie może go teraz tegoż właśnie zarobku pozbawić tylko dlatego, że mu się akurat jego autko popsuło! Wszakże to byłoby wobec niego nieuczciwe, no nie..?
Ufff, JUŻ OBIECAŁ, więc..? Ano pewnie, wszak to jasne jak słońce na greckim niebie. Teraz ze swego przyrzeczenia wywiązać się musi – koniecznie! – bo skoro on (czyli ten Szef, znaczy się...) już umożliwia od czasu do czasu swoim „pociotkom” (czyli tzw. „znajomym królika”, wiadomo) dorobienie sobie na transportach marynarzy na lotnisko swoimi prywatnymi samochodami, to jakżeż teraz takiemu komuś, komu akurat auto posłuszeństwa odmówiło, ten dodatkowy szmal (JUŻ PRZECIEŻ PRZYOBIECANY!) odbierać..?!
Ot, tak po prostu odbierać..? Nooo, ciekawe, ciekawe – usługa jeszcze nie wykonana, czyli z założenia niemogąca być jeszcze opłaconą, gdy tymczasem już mówi się o jakimś... ODBIERANIU pieniędzy?! Jak to zatem należało rozumieć – że ten facet JUŻ ten grosik skasował, ale miał pecha, bo mu się autko rozkraczyło, więc niechaj teraz ten marynarz na jego naprawę poczeka..? Czy tak..?!
O Mój Ty Boże Miłosierny – rzeczywiście właśnie tak..! Ten gostek z Agencji – ku mojemu wręcz przeogromnemu zdziwieniu – dokładnie to potwierdził..!!! Teraz JA JESTEM ZMUSZONY na tego pechowca poczekać, bo oni już tej obietnicy swojego Szefa ZMIENIĆ NIE MOGĄ..! Nie, absolutnie nie mogą sobie na to pozwolić, bowiem to... NIEHONOROWO..! Ale to nic, mam się jednak zbytnio tym nie martwić, bo on po mnie przyjedzie NA PEWNO, więc na lotnisko do Aten zdążę, bez obaw.
Rety, czy ja śnię..?! Co za pokrętna logika – ja mam teraz tkwić pod Dworcem Morskim w oczekiwaniu na... naprawę samochodu jakiegoś bubka, mimo że Agencja innym samochodem w ciągu zaledwie godzinki mogłaby się z moim transportem na lotnisko uwinąć..? To w takim razie, czy nie lepiej było pozostawić mnie jeszcze na ten czas na statku?! Kur*a, co za pech..! Ja oczywiście natychmiast po usłyszeniu tej „rewelacji” począłem protestować – i wcale nie nieśmiało, ale nawet dość gwałtownie! – ale niestety te protesty zdały się na nic, jako że ten wysłannik Agencji najbezczelniej w świecie wsiadł w swój samochód (to czy nie mógł mnie właśnie ON i właśnie TYM autem już teraz do Aten zawieźć?!?!) i po prostu w siną dal odjechał.
A ja..? No cóż... Wyobraźcie sobie, że czekałem na tego „faceta od awarii”... aż prawie cztery bite godziny!!! Powtarzam – CZTERY! Jednakże mojej ówczesnej złości nie muszę wam teraz opisywać, bowiem jest to aż nader oczywiste, prawda..? Powstrzymałem się jednak od jakichkolwiek słownych ataków na tego faceta, moje pretensje pozostawiając już jedynie dla siebie, bo cóż niby mógłbym tym osiągnąć..? Suma summarum zlądowałem (nomen omen zresztą) więc na ateńskim lotnisku dopiero około godziny 16-tej, mając jeszcze w perspektywie następne kilka godzin czekania na wylot mojego samolotu.
Ale jest, wreszcie jest..! Doczekałem w końcu zakończenia tej mojej „bananowej epopei”, docierając wkrótce poprzez Budapeszt do Warszawy, a potem pociągiem do mojego ciepłego domku. Ale, pozwólcie, że jeszcze na koniec powtórzę: ot, cała Grecja... Ludzie w sumie życzliwi, fajni, ale jednak... ech, po prostu „południowcy”, wiadomo...

To na razie tyle o Grecji... Dziękuję za uwagę...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020