Oto kolejna „jednoportowa wyliczanka”, tym razem „iracka”... I będzie to tekścik chyba najkrótszy w całej mojej „blogowej tfu!...rczości”...
Umm Qasr – Stanęliśmy na kotwicy na wejściowym kanale, w odległości dobrych kilkanaście kilometrów od samego portu, jednakże... bardzo dobrze, bo wówczas wcale nam się do dłuższego zabawiania i zbyt bliskiego podchodzenia do brzegów tego kraju nie paliło. Takoż więc, jak sami widzicie, „zwiedziłem” Irak jak się patrzy!
Wyładunek naszych „militariów” przebiegł wręcz błyskawicznie. Na statek przyszli bowiem ludzie doskonale w portowym fachu obeznani, więc uporali się z tym ładunkiem wręcz koncertowo. Wszyscy z nich byli umundurowani, ale to zapewne nie byli zawodowi żołnierze, ale po prostu wcieleni do wojska miejscowi portowi stevedorzy, to jasne.
A zatem, po zaledwie kilku godzinach już byliśmy z powrotem w morzu, będąc w drodze do saudyjskiego Dammamu.
Ufff, Irak więc już za nami, ale... na szczęście nasz strach miał wtedy duże oczy...
louis