Oto kolejna zaledwie „jednoportowa wyliczanka”, tym razem... Ha, no właśnie – jak nazwać ten dziwaczny „twór”..? Może „wyliczanka makaoańska”..? Jest w ogóle w polszczyźnie taka możliwość odmiany..? Ale, niech będzie...
Makao – Zjawiłem się w tym miejscu z przyczyn dość nietypowych jak na panujące w światowej Żegludze zwyczaje. Byłem bowiem na kotwicowisku tego niewielkiego, lecz niezwykłego miasta-państwa z powodu… wysadzania tam na ląd jadącego z nami na statku Superintendenta naszego Armatora. Ot, ciekawe…
Tenże pan, mocno już zresztą leciwy, wsiadł na nasz statek (oczywiście w celu dokonania na nim odpowiednich kontroli) w Guangzhou (dawniej Kanton). Potem zawijaliśmy jeszcze po kolei do Huangpu (dawniej Whampoa), do Nansha i do Hong Kongu, skąd podążyliśmy już wprost na zachód, właśnie w stronę Makao.
Po co..? Ano, powyżej już to wam zdradziłem – otóż, nie w celu jakiegokolwiek przeładunku, lecz tylko i wyłącznie po to, ażeby wysadzić na ląd tegoż Superintendenta, bowiem miał tam on znowu zabrać się za jakieś kontrole na kolejnym statku naszej Firmy, która po prostu uznała, że być może będzie tak taniej, zamiast fundować mu jakąś kolejną powietrzną podróż do Makao z Hong Kongu, gdyby właśnie tam on od nas wyokrętował.
No cóż, dla nas to oczywiście było lepiej, że właśnie w Makao tego dziadka wysadzaliśmy, bo przecież trafiła nam się dzięki temu wręcz niepowtarzalna okazja w ogóle kiedykolwiek zobaczyć Makao na własne oczy. No owszem, z kotwicowiska na ląd się nie wybieraliśmy, ale jednak tę… w sumie prawie dobę (sic!) tam postaliśmy, jako że po naszego Superintendenta agencyjna motorówka przyjechała dopiero późnym wieczorem.
Zatem, przez cały dzień mieliśmy szansę sycić oczy widokami Makao i… muszę przyznać, że wygląda ono bardzo godnie. Staliśmy bardzo blisko brzegu, więc nasz „punkt obserwacyjny” był wręcz doskonały. Toteż, czy mogę uznać, że Makao mam „zaliczone”..?
Tak, uważam, że mogę… Ot, co…
louis