„Wyliczanka tajwańska”, również jedynie „jednoportowa”… A dlaczego..? A dlatego, że na Tajwanie byłem w sumie tylko w dwóch portach, a że w Kaohsiung już na tym „blogowisku” byliśmy, to co mi innego pozostaje..? Ot, tylko się Keelungiem pochwalić, co niniejszym oczywiście czynię, a niech tam…
Keelung – położony na północnym krańcu tej wyspy. Jest on drugim co do wielkości, po Kaoshiung, portem tegoż kraju, stanowiąc główne „okno na świat” dla jego stolicy, zaś „po miejscowemu” nazywa się Chi-Lung.
Nudą tu wieje wprost niemożebnie, tubylcy zainteresowani są jedynie robotą, robotą i jeszcze raz wyłącznie samą robotą, poświęcając jej „z siebie” nieomal wszystko, natomiast lokalni stevedorzy jako żywo przypominają... jakieś „klony” lub coś do automatów lub robotów podobnego, bo jednak na pewno nie normalnych żywych ludzi! Szkoda słów...
A port..? A miasto..? Ech, nic z tych rzeczy, moi drodzy. Ani chwili wolnego od pracy czasu, bo przecież tutaj też tylko (lub może przede wszystkim!) te „fruwające” ponad ładowniami kontenery, itd., itp…
A zatem… No co..? Chyba to już będzie na tyle, no nie..? Ot, przynajmniej lektura niezbyt męczące, dobre i to…
louis