Geoblog.pl    louis    Podróże    Porty w Ameryce    Panama
Zwiń mapę
2018
02
gru

Panama

 
Panama
Panama, Colón
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19700 km
 
„Wyliczanka panamska”, zapraszam…

Colon – Jest to jedynie duży terminal kontenerowy w zespole miejskim Manzanillo i Cristobalu, położony u samych wrót Kanału Panamskiego. Jest oczywiście miejscem tranzytowym dla ładunków, których do portów na Pacyfiku niektórym mniejszym statkom już się nie opłaca od strony Atlantyku przewozić z uwagi na bardzo wysokie opłaty kanałowe.
Pozostawia się tu zatem dla innych statków tenże tranzyt, samemu już przez Kanał nie przechodząc, a czynią tak oczywiście tzw. „feedery” (dowozowce), obsługujące głównie rejon Morza Karaibskiego oraz Wschodnie Wybrzeże Południowej Ameryki. My przywoziliśmy tu kontenery z Dalekiego Wschodu Azji, z Szanghaju, z Ningbo i z Osaki, przeznaczone do portów Brazylii, Surinamu i Gujany.

Balboa – W tym miejscu mógłbym napisać… „wypisz-wymaluj” to samo co powyżej, jako że Balboa spełnia analogiczną rolę na południu Kanału Panamskiego co powyżej wymieniony Colon na Północy. Tyle że oczywiście z tymi ładunkami jest „na odwyrtkę”…

Gamboa – Ha, no tutaj to już o tym normalnym świecie wreszcie można coś powiedzieć. Wprawdzie nie jest tu nazbyt bogato, to jasne, ale przynajmniej zaglądający tutaj marynarz nie czuje się traktowany tak, jak te przysłowiowe „piąte koło u wozu”, lub – co gorsza – jak jakiś niechciany przybłęda, któremu już z samego założenia źle z oczu patrzy.
Port ten leży w Kanale Panamskim, u samego wejścia do Jeziora Gatun, a cumujące tutaj co pewien czas statki nie przybywają tu w celu jakiegoś przeładunku, ale jedynie w wypadku jakiejś pilnej potrzeby podczas tranzytu Kanału – na przykład z powodu awarii albo w razie konieczności zaczekania na kolejny konwój, idący w tym kierunku, w którym dany statek akurat podążał.
Stawia się zatem takiego pechowca na jakiś czas przy bardzo ładnym nabrzeżu w tym porciku, ażeby w trakcie swojego oczekiwania nikomu innemu swą obecnością nie przeszkadzał.
I tak właśnie nam się kiedyś przydarzyło. Wskutek chwilowej niemocy naszego Silnika Głównego nie byliśmy w stanie kontynuować podróży przez Kanał z taką prędkością, ażeby ruchu na torze wodnym nie blokować, toteż czym prędzej przycumowano nas do kei w miasteczku Gamboa na czas dokonania przez nas niezbędnych napraw Maszyny.
Według pierwszych szacunków potrwać to miało co najwyżej z 3-4 godziny, z których jednakże w ostateczności zrobiło się aż dwanaście, zatem nasz postój w tym miejscu okazał się całkiem przyjemny. Oczywiście nie dla naszych Mechaników, którzy w tym czasie grzebali w maszynowych „bebechach”, aby najszybciej jak tylko można się z tym zadaniem uwinąć, by z powrotem wrócić do tranzytu. Reszta ludzi natomiast wybierała się tutaj na fajne spacerki, bowiem okolica rzeczywiście ku temu sprzyjała. Krótko mówiąc, było tutaj po prostu bardzo ładnie.
Wszędzie dookoła lasy i zarośla, a i nawet bardzo łatwy dostęp do wody, z tym że… kiedy tylko przyszła nam nagła ochota na jakąś kąpiel – bo akurat taki pomysł ktoś wówczas podrzucił – to… Ufff, już pierwsze nasze kroki po pobliskiej maleńkiej plaży szybciutko nas z tego zamiaru „wyleczyły”. A to rzecz jasna dlatego, że pierwszą żywą istotką napotkaną na naszej drodze był… aligator..! Nie był on wprawdzie nazbyt wielki, ale przecież nawet i taki brzdąc może nieźle ugryźć, prawda..?
No, co tu dużo gadać… Prawda bowiem wyglądała tak: kiedy podczas tejże naszej przechadzki zabłądziliśmy na chwileczkę na brzeg niewielkiego rozlewiska, a na tamtejszej plaży od razu rzuciła nam się w oczy wylegująca się tam ta wredna gadzina - leżąca w dodatku od nas w odległości co najwyżej z kilkunastu metrów - to my… już dosłownie po kilkunastu sekundach wszyscy (jak jeden mąż! A ja oczywiście pierwszy!) zameldowaliśmy się z powrotem przy trapie naszego statku!
No cóż, nie będę owijał w bawełnę, więc przyznam od razu – widok tego aligatorka „na wolności” dość solidnie nas natychmiast wystraszył (mimo że my i tak wszyscy dzielni, wszak marynarze!), a kiedy jeszcze na dokładkę, ale już z pokładu naszego statku, zobaczyliśmy w okolicznych wodach – i to bardzo blisko naszych burt – kilka następnych osobników tego, zapewne.. niezbyt przyjacielsko wobec ludzi nastawionego gadziego gatunku, to już pozostało nam tylko… dziękować Bogu za to, że się jednak zanurzyć w tym miejscu nie zdążyliśmy! Ot, bo to by dopiero było!
Ale za to fotek tej zwierzynie narobiliśmy całe mnóstwo – oczywiście głównie po to, ażeby… móc się potem najzwyczajniej w świecie „komu trzeba” (czyli wnukom, a jakże!) pochwalić, jak to „się obcowało” z krokodylami w Południowej Ameryce. A co, czyżbym coś nakłamał..? Wszak napisałem prawdę, no nie..?

Ponieważ o Cristobalu oraz samym Kanale Panamskim odpowiedni rozdział już stworzyłem, to możemy już z czystym sumieniem z Panamą się pożegnać…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020