ABIDJAN - Wybrzeże Kości Słoniowej - Styczeń 1987
Na wstępie niniejszego rozdziału, krótkie wyjaśnienie. Otóż, wielu z was zapewne wolałoby, abym w odniesieniu do tego portu i miasta używał jednak jego spolszczonej nazwy – czyli Abidżan (właśnie z tym „ż” w środku), jak to częstokroć dzieje się w wypadku innej światowej stolicy, indonezyjskiej Dżakarty – ale ja osobiście stanowczo się temu jednak sprzeciwiam. Ba, to jeszcze za mało powiedziane – ja protestuję! Bo ja się kategorycznie z profanacją (tak!) takowych nazw nie zgadzam, i już!
Bo owszem, używanie samej nazwy „Dżakarta”, zamiast Jakarta, „Abidżan” w miejsce Abidjanu, czy nawet Dżedda, zamiast Jeddah, to w sumie jeszcze nic aż tak strasznego, aby akurat o nie zbytnio kruszyć kopie, lecz już w wypadku na przykład miast Jacksonville, Johnston czy Tianjin, to... chyba już jednak byłoby coś nie w porządku, prawda..? Bo czy wyobrażacie sobie ich pisownię w naszych gazetach czy w atlasach jako „Dżaksonwil” (bo przecież, jeśli już, to z kolei nie „Dżacksonville” – bo to już absurd totalny!), „Dżonston” czy „Tiandżin”? Toż to wygląda wręcz idiotycznie, a przecież one wszystkie razem wywodzą się z dokładnie tej samej gramatycznej i ortograficznej zasady..! Niby dlaczego więc jedno pisze się tak, a drugie inaczej..?
Dlatego też dla mnie sprawa jest absolutnie jasna – ja przenigdy nie napiszę o słynnych hollywoodzkich kotach, że one mają imiona Dżerry i Dżinks, albo o tym czarno-białym piosenkarzu, iż on był Majkelem Dżaksonem, a już tym bardziej o Tellym Savallasie, że był detektywem Kodżakiem, bo jest to po prostu zwyczajnym, najpospolitszym w świecie nonsensem.
Zatem jesteśmy teraz w AbidJJJJJJanie, i koniec dyskusji..! A tak na marginesie dodam, że jeśli mielibyście ochotę właśnie z tej tematyki troszeczkę się pośmiać, to zajrzyjcie sobie do pierwszego z brzegu atlasu w jakimkolwiek kraju używającym na co dzień Cyrylicy – na przykład w Rosji – to dopiero wtedy w całej krasie zobaczycie, co tak naprawdę znaczy ta wspomniana powyżej... „profanacja” geograficznych nazw. Popróbujcie bowiem pozmagać się trochę z zapisanymi rosyjskimi „bukwami” nazwami takich miast, jak na przykład Cincinatti, Phoenix czy wspomniane już powyżej Jacksonville, to wówczas przekonacie się, co tak w istocie znaczy określenie tzw. „zez nabyty”. Ot, powiem tylko jedno – to istny koszmar.
Ale „wybrzeżokościańskosłoniowa” (ufff..!) metropolia Abidjan, na szczęście takim potencjalnym powodem „zeza nabytego” z całą pewnością już być nie może – i to nawet wtedy, gdyby ją akurat tą Cyrylicą zapisać – toteż zupełnie dla was bezpiecznie właśnie tylko takiej nazwy będę używał, choć jednocześnie mam nadzieję, że niezbyt długo, albowiem niniejszy rozdział będzie na pewno o wiele krótszy, aniżeli te dwa poprzednie. Zapewniam...
A tak swoją drogą – jakiż to idiota nadał kiedyś temu krajowi właśnie taką nazwę..?! Owszem, angielskie Ivory Coast czy francuskie Cote d’Ivore wyglądają raczej niewinnie, jednakże nasze polskie tłumaczenie, to już jednak zwykły horror! Bo nie dosyć że to nazwa długa i bardzo „nieporęczna” (a na dokładkę... jednak niezbyt precyzyjna, bo słoni bywało tam znacznie mniej, niźli w innych częściach Afryki), to jeszcze na dodatek, jak w ogóle powinno się w naszym języku prawidłowo nazywać mieszkańca tego kraju..? Czyżby, w skrócie WKS-iak, natomiast w pełnym brzmieniu... „wybrzeżokościosłoniowczyk”..?! O rety!
A może jednak... „wybrzeżowy kościosłoń”..? Bo przecież, jeśli Anglia – to Anglik, Francja – to Francuz, Holandia – to Holender, lecz Wybrzeże Kości Słoniowej – to... co niby..? „Słoniowy Kościotrupczyk”, jeszcze w dodatku na jakimś Wybrzeżu..? Albo... „wybrzeżny słoniokościec”..? No a w wypadku... kobiety..? Jakaś „Słonicowa Kościotrupka z Wybrzeża”..? Ufff... Ależ im ktoś niezłą łamigłówkę zafundował, nie ma co. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że temu byłemu kolonialiście-pomysłodawcy tej nazwy z całą pewnością jednego nie brakowało – wręcz pieruńskiego poczucia humoru. Ha, ha...
No tak, ale skoro już „na tego konika wsiadłem”, w dość obcesowy zresztą sposób (przyznaję) z tą szczególną tematyką się obchodząc, to czy pozwolicie mi przy tej okazji na pewną drobną dygresję dotyczącą zjawiska całkowicie do powyższego analogicznego, tyle że tym razem odnoszącego się do naszych własnych polskich tradycji..? Zgoda..? Jeśli tak, to poczytajcie...
Ot, przykład nazewnictwa mieszkańców polskich miast... Sprawa jest jak najbardziej oczywista w wypadku takich miast, jak Warszawa, Kraków, Gdynia, Łódź, Bydgoszcz, Rzeszów, Wrocław, Gdańsk, Lublin, Opole, itd., itp., – czyli tych większych i najbardziej znanych – bo się po prostu kogoś stamtąd określi jednoznacznie, że to warszawianin, krakowianin, gdynianin, łodzianin, bydgoszczanin, rzeszowianin, wrocławianin, gdańszczanin, lublinianin, opolanin, itd., i już po kłopocie, prawda..? Bo akurat to jest dla nas jak najbardziej zrozumiałe, wiadoma rzecz.
Ot, co najwyżej – jeśli już komuś bardzo by zależało na pewnym skolokwializowaniu tych nazw – to mógłby on w zamian poużywać ich sobie w brzmieniu bardziej swojskim, mówiąc lub pisząc warszawiak, krakowiak (nawet Krakus, bo niby czemu nie..?), łodziak, bydgoszczak, lubliniak, itd. – ale to przecież wciąż jeszcze będzie wymową czy pisownią prawidłową, lecz przede wszystkim dla przeciętnego Polaka z punktu widzenia tzw. „logicznej językowej poprawności” jak najbardziej do przyjęcia. Tak, akurat co do tego nawet najmniejszych wątpliwości mieć nie można.
Ba, nawet i w nieco trudniejszych i dużo mniej popularnych wypadkach nasi językoznawcy dali sobie jednak z tym radę, bo mieszkańca na przykład Leszna można nazwać i lesznianinem, i leszczynianinem, kogoś z miasta Turek tureczczaninem (ale nie Turkiem, to też oczywiste!), z Nowej Soli nowosolaninem (trochę to raczej tak „od biedy”, ale niech już będzie), z Malborka malborczaninem (brzmi sztucznie, ale jednak coś takiego w polszczyźnie istnieje), z Fromborka czy z Tolkmicka fromborczaninem i tolkmiczczaninem (język się oczywiście przy tym połamie, ale to chociaż jeszcze coś w ogóle znaczy), jednakże w wielu innych przypadkach mieszkańcom niektórych miast i miasteczek już się tak nie poszczęściło.
Ot, no bo proszę sobie wyobrazić, na przykład coś takiego: drużyna piłkarska z miasta Koło gra właśnie pucharowy mecz z drużyną z Żorów (lub z Żarów – akurat to „jeden i ten sam pies”), mecz tak ważny (bo na przykład już na poziomie półfinału), że aż doczekał się zaszczytu telewizyjnej transmisji, gdy tymczasem jego biedny sprawozdawca próbuje dokonywać wręcz karkołomnych językowych akrobacji, aby w ogóle móc telewidzom podać, kto... akurat atakuje!
Czy przy piłce są właśnie żarzanie (lub żorzanie), czy też może jednak... kolarze..? I co oni na tym boisku tak właściwie robią – no bo jeśli ci drudzy, to... może jeżdżą po nim w kółko na rowerach, zaś ci pierwsi, to w takim razie... grillują..? A jeśli jeszcze na dokładkę sędziuje im jakiś arbiter z Mąkowarska, to... może oni jednak pieką chleb lub warzą piwo, bo przecież wyrażenie typu „mąkowars...ianin (ufff..!) właśnie przyznał gościom „karniaka”, nie tylko że brzmi bardzo dwuznacznie, to i jeszcze z jego wymówieniem nawet i sam mistrz Szpakowski miałby spore kłopoty, albo by po prostu temu zadaniu nie podołał w ogóle. Ot, nie miałby ku temu absolutnie żadnych szans!
A jeżeli by mu jeszcze (chyba w ramach jakiejś pokuty!) dołożyli sędziego liniowego z Pacanowa czy z Wąchocka, lub co gorsza... z Brzyskorzystewka, to co wtedy..? Co by wówczas bidol z sobą począł, musząc przecież całemu krajowi podczas telewizyjnej transmisji oznajmić, że... pacanowianin zasygnalizował „spalonego”..?!? To czy nie lepiej byłoby od razu powiedzieć, że... „pacan”, bo po prostu nie ma racji..?! Wszak spalonego nie było, i już! Kalosz jeden – i to jeszcze skąd..? Z samego Wąchocka przecież! Eee, to w takim razie sobie tylko żartował. Ot, kawalarz.
No tak, ale już z kimś z tego Brzyskorzystewka, to już sprawa taka łatwa nie jest, bo wtedy to już rzeczywiście żarty się kończą. Bo w takim wypadku dla przesympatycznego skądinąd pana Dariusza takowe wyzwanie mogłoby się jednak zakończyć wręcz zabójczo. Bowiem, jeśli do tegoż Brzysko...itd... dorzucimy mu jeszcze konieczność poradzenia sobie z jakimiś sportowcami z takich miast jak Susz, Ruciane-Nida, Łęczyca, Skarżysko-Kamienna, Czechowice-Dziedzice, Golub-Dobrzyń, Przysucha, Skalbmierzyce lub choćby nawet z największego ze wszystkich tych „potworków” Szczecina (lub, co gorsza, z jego „młodszego braciszka”, czyli Szczecinka), to wtedy dopiero mielibyśmy prawdziwy ubaw – najprzedniejszy z przednich! Dyć on własnym językiem by się zadusił..!!!
A co..? Powiecie mi teraz, że ja znowu sobie jakieś „śmichy-chichy” urządzam, że kolejny już raz błaznuję..? O nie – moi drodzy – bynajmniej. Bo tym razem jest tak jedynie z pozoru – sęk bowiem w tym, że u nas rzeczywiście istnieją takie nazwy miejscowości czy miejskich dzielnic, od których nijak się nie da ich mieszkańców w poprawny gramatyczny sposób ponazywać – jako że takich form w polszczyźnie po prostu nie ma w ogóle – i już..!!! Jednakże bardzo wielu naszych niestrudzonych redaktorów czy dziennikarzy i tak zawsze sili się na ich wymawianie lub pisanie, głęboko zresztą wierząc w to, że czynią to w sposób jak najbardziej właściwy. A tymczasem z tych wysiłków wychodzi tylko i wyłącznie sama językowa nędza.
Tak, moi kochani, wcale się z tego nie śmiejcie, albowiem ja osobiście miałem już wielokrotnie okazję napotkać takich „kwiatków” całe mnóstwo, ponieważ jako zapalony kibic wszelakich gier zespołowych na bieżąco śledzę wszystkie zamieszczane w sportowych gazetach wyniki i relacje, w których nasi dzielni sprawozdawcy wszem i wobec pokazują, co oni tak naprawdę potrafią.
Oto kilka przykładów z życia – dodam, iż są one jak najbardziej prawdziwe..! Zatem konia z rzędem temu z was, kto by prawidłowo odgadł użytą przez sportowego dziennikarza w swojej relacji formę „miejskiej przynależności” piłkarzy z takich miejscowości jak... Nowe Miasto Lubawskie, Tarnowskie Góry, Miasteczko Śląskie, Nowe Miasteczko, Miastko, Narol, Frydman, Lubiewo, Grodzisk Mazowiecki (fuj!), Nisko, Lesko czy Kolonowskie (tak, jest takie miasto pod Opolem) – choć oczywiście innych przykładów miałbym jeszcze mnóstwo, wszak na tych dotychczas wymienionych ta lista się nie kończy.
Ufff, ależ to pociesznie wyglądało (a doszukałem się tego... w samym Przeglądzie Sportowym!) – „niskolanie” w meczu na szczycie pokonali... – uwaga! –... „leskoszczan” (sic! Ot, pytanie tylko, czy dali tym z Leska jedynie „niskie lanie”, czy może jednak lanie wysokie..?)..! To czy nie lepiej już było napisać przez „w” – „leskowianie” i „niskowianie”..? Choć i tak powinno się cieszyć z tego, że ten tfu..!..rca przynajmniej nie użył określenia... „niskoszczanie”, bo wtedy z jego głupotą byłoby już zupełnie do kompletu. No tak, ale za to głównego sędziego tego meczu przy tej samej okazji nazwał... „przemyślakiem”.
Zgadnijcie zatem, skąd ten arbiter pochodził, bo ja myślę, że – ot, tak po sąsiedzku – ze Lwowa. Czyli, gdyby ten durny redaktorzyna napisał (a Naczelny w ogóle zezwolił „w lud to puścić”), zamiast „przemyślak”, raczej „przemyśliwacz” albo i nawet „przemyślaszczak” – bo niby czemu nie? Jak już szaleć, to szaleć! – to najprawdopodobniej byłby on jednym z głównych kandydatów do... corocznej Nagrody Darwina. Tak, bo po czymś takim, można się już tylko pochlastać!
Ale cóż, skoro śmiech to zdrowie, to... się śmiejmy, moi drodzy..! Wszak akurat tego nigdy w nadmiarze, a taka „radosna twórczość” jest przecież niczym innym, jak tylko... doskonałym do tego „paliwem”, dlatego też, wszelacy „bródnoszczanie”, „małoszczanie, „staroszczanie” itd., (a i nawet... „bródnoszczanki”, „małoszczanki” lub „staroszczanki”) powinni się tym raczej cieszyć, zamiast popadać w zasmucenie, ponieważ wcale nie jest łatwo być aż tak godnie uhonorowanym w – bądź co bądź – gazecie ogólnopolskiej. A to już wielkim zaszczytem jest, ot co.
No dobra, ale teraz to już rzeczywiście tę dygresję zakończmy, bo przecież właśnie zajechaliśmy do Abidjanu i... złożona z „wybrzeżokościosłonioszczanów” Wejściowa Odprawa już wielce niecierpliwie nas oczekuje. Wszak różnorakie „compliments” z naszego bundu już są tuż tuż... A zatem przegapić tegoż momentu żaden z tych „kościstych słonioszczaków” absolutnie nie może.
Koniec dygresji (nieco dziwnej, przyznaję), jak i również koniec niniejszego odcinka…
louis