Po około trzech godzinach jazdy samochodem z San Antonio do Santiago, na tamtejszym lotnisku Arturo Merino Beniteza (sorry, ale nie wiem, kto zacz), dostałem od Agenta zupełnie nową rozpiskę z mojej przyszłej samolotowej marszruty, na widok której zrzedła mi mina wręcz „podręcznikowo”. Wyglądałem w tej chwili zapewne jak ciężko wystraszony chłopaczyna, ale… cóż było robić..?
Odprawiłem więc szybko moje bagaże, „shake hands” z Agentem i… czekam na mój pierwszy lot, który według planu miał być… dopiero za około 6 godzin..! Czyli już na samym starcie czekało mnie niezłe koczowanie, kur…., ależ diabli nadali..!
A ten inauguracyjny lot był lotem do brazylijskiego Sao Paulo, ale… z międzylądowaniem w Asuncion w Paragwaju..! Ech…
Sześć godzin minęło, a ja – już na wstępie podróży – byłem zmęczony jak po jakiejś ciężkiej fizycznej pracy. Ale to nic, wszak lecimy…
louis