No, przynajmniej w tym wypadku powiało nieco optymizmem, albowiem – po pierwsze; lot rzeczywiście przebiegł bardzo sprawnie i bez żadnych opóźnień, a po drugie; podczas tegoż lotu nareszcie udało mi się chociaż na jakiś czas „zmrużyć oko”, więc kilka godzin, choć jako tako wydajnego snu, zdecydowanie postawiło mnie na nogi.
No i po trzecie i najważniejsze; tym razem na wiedeńskim lotnisku Schwechat już nie miałem żadnego „koczowania”, jako że po niespełna dwóch godzinkach już wsiadałem do samolotu udającego się… do Zurichu. Ha, no przynajmniej w tym względzie los oszczędził mi dalszych cierpień. Ale to i tak nie zmieniało faktu, że ja w tym momencie miałem już na „koncie” całe pełne dwie doby w drodze od chwili mojego zejścia ze statku.
No tak, ale już teraz jestem „gość”, bo sobie podczas lotu przez Atlantyk te ze 3-4 godziny pospałem, no i oczywiście od razu humor mi się zdecydowanie poprawił. Wyruszam zatem do Szwajcarii…
louis