Geoblog.pl    louis    Podróże    Madagaskar - Tamatave    Madagaskar - Tamatave-2
Zwiń mapę
2018
13
gru

Madagaskar - Tamatave-2

 
Madagaskar
Madagaskar, Tamatave Harbor
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Jedziemy dalej… Odcinek drugi…

Moi drodzy, z tej całej sprawy wynikła jednak dla mnie jeszcze jedna korzyść – tym razem już, tak jak w poprzednim akapicie nie żartując – taka mianowicie, iż od czasu tej niezwykle „soczystej” reprymendy, jaką nasz Stary miał zaszczyt na swą głowę przyjąć od naszych szefów z biura, on wyraźnie złagodniał oraz nieco się ode mnie odczepił.
Napisałem „nieco”, jako że było to dla mnie jednak w stopniu niewystarczającym, bo on rzecz jasna wciąż był sobą – krzyki więc i połajanki pod adresem wszystkich dookoła nadal były, tylko że już do mnie samego żadnych specjalnych pretensji nie zgłaszał. Ale nawet i to było już dla mnie za mało, ponieważ „gęsta atmosfera” wciąż na statku się utrzymywała, a natłok wymyślanych przez niego wciąż nowych i nowych robót wręcz porażał. A to – no cóż – absolutnie mi nie odpowiadało, bowiem ja podpisałem kontrakt „na świadczenie pracy, a nie na służbę, w dodatku w zupełnie mi obcej armii!” Ot, co…
Zaraz po Świętach zatem napisałem odpowiednią prośbę do Kompanii o moje wcześniejsze zmustrowanie z powodów „takich a takich” (tutaj uczciwie przedstawiłem moją opinię o panującej u nas od czasu przybycia na statek nowego kapitana atmosferze, zaznaczając, iż w niej pracować po prostu nie dam rady), na które to pisemko dostałem odpowiedź wręcz natychmiastową – lecz, co najważniejsze, pozytywną. Jedna z naszych przemiłych pań z Załogowego odpisała mi bowiem, że zaraz po Nowym Roku w Beira w Mozambiku zjawi się mój zmiennik, a ja bez żadnych problemów pojadę do domu, w dodatku zaznaczając jednocześnie, że OCZYWIŚCIE (tak właśnie napisano: „obviously”) wyłącznie na koszt Kompanii, pomimo faktu, że zmiana ta dokona się na tzw. „own request”.
A zatem, hurra! Ten koszmarek powoli zaczyna zbliżać się do swego końca. Co najciekawsze jednak, kiedy właśnie taką odpowiedź już otrzymałem – a stało się to około południa dnia 28-go Grudnia – to jeszcze tego samego dnia... podobne prośby wysłali także i Drugi, i Trzeci, i nawet nasz Asystent Pokładowy, którzy również W TRYBIE PILNYM do swego zejścia się podawali!
Oni w swoich mailach już takich motywacji jak ja nie zamieszczali, swe prośby uzasadniając jedynie tym, że w związku ze zbliżającym się końcem ich kontraktów obawiają się znacznego opóźnienia przyjazdu ich zmienników, jako że taka zmiana załogi z uwagi na niezbyt korzystną ku temu aktualną rotację statku możliwa będzie dopiero za ponad miesiąc w Dubayu, ale... w naszym Załogowym i tak ich intencje pojęto w sposób jak najbardziej właściwy.
Tak, świadczyła o tym bowiem niezbicie treść kolejnego maila, którego w tej sprawie do nas stamtąd przysłano, a w którym to owe panie... doradzały trzem naszym oficerom zachowanie spokoju (sic!) oraz – uwaga! – przeprowadzenie szczerej rozmowy z kapitanem, aby w sposób „jak najrozsądniejszy” stosunki z nim do czasu zakończenia swoich kontraktów jakoś sobie ułożyli. Owszem, one zrobią wszystko co w ich mocy, aby jednak do wcześniejszej podmianki doszło, ale niestety obiecać tego nie mogą, więc właśnie w związku z tym tak szczególnego rodzaju prośbę do nich przesyłają.
A zatem, widać było wyraźnie, że w naszej Kompanii doskonale tę całą sprawę zrozumiano, co zresztą, jak należałoby przypuszczać, aż tak trudnym zadaniem być nie mogło, zważywszy na znacznie poważniejszy problem, który jakby niejako „w tle” w tym samym czasie się rozgrywał – chodzi tu oczywiście o kwestię tego nieszczęsnego samojezdnego dźwigu, którego niezabranie z Reunion potraktowano w Firmie jako niczym nieuzasadnioną... SAMOWOLĘ (tak!) ze strony naszego pryncypała, co rzecz jasna przy tej okazji zdecydowanie niekorzystnie świadczyło o samym charakterze jego osoby.
Ja natomiast, co oczywiste, z całej tej ich akcji byłem niezmiernie zadowolony, bo przecież to jasne, że dzięki temu moja prośba znalazła jeszcze większe zrozumienie u kompanijnych szefów, których ewentualne wątpliwości co do mojej postawy – jeśli takowe mieli – zostały wtedy chyba już ostatecznie rozwiane. No bo jeżeli dokładnie wszyscy oficerowie z Pokładu jednocześnie podają się do zejścia ze statku, to chyba musi w tym być coś na rzeczy, czyż nie..?
O właśnie. I w tym sęk, bowiem już następnego ranka dotarł na statek kolejny mail od naszego Głównego Bossa, który – w dodatku, co niezwykle zaskakujące, w słowach dość niewybrednych (ale dobrze mu tak!) – ZALECAŁ naszemu pryncypałowi... większą wstrzemięźliwość w swoich reprymendach wobec załogi! Tak, bo w oryginale było: „I would suggest to restrain your harsh attitude towards the crewmembers and to limit the number of reprimends down to strictly required ones. I will highly appreciate this.” – co w wolnym tłumaczeniu znaczy: „Sugerowałbym powstrzymanie swego szorstkiego podejścia wobec członków załogi oraz ograniczenie ilości udzielanych reprymend do niezbędnego minimum. Będę wysoce zobowiązany.”
U ha ha, ależ mocne słowa, nieprawdaż..? Sformułowania wprawdzie nieco dyplomatyczne, ale mimo tego jednak niezwykle dobitne. Przyznam szczerze, iż kiedy je czytałem, to mi aż ciarki poprzez plecy przechodziły – jednakże nie z żadnego strachu rzecz jasna, bo przecież nie mnie to dotyczyło, ani nawet z samego wrażenia, ale z wręcz niebywałego... zadowolenia! Oj tak, wiem. Ponownie ujawniam te moje ówczesne niezbyt chwalebne i jednak dość płaskie uczucie, ale... w sumie co z tego, że je wtedy miałem?! Czy naprawdę mógłby mi ktoś odebrać do tego prawo? Ot, cieszyłem się z tej ogromnie obcesowej „zjebki” jaką nasz Stary z Kompanii otrzymał, bo na nią po prostu zasłużył, i tyle.
Lecz jednocześnie radowałem się także i z tego powodu, że w ogóle doszło do tej kontrowersyjnej sytuacji z tym dźwigiem, bo gdyby tej afery jednak nie było, to... czort jeden raczy wiedzieć jak wówczas potoczyłyby się losy mojej potencjalnej podmianki w Mozambiku. Czy wtedy nasza Kompania również wykazywałaby aż tak daleko idące zrozumienie wobec mojej prośby? No cóż, trudno wyrokować, ale „na szczęście” ta burda z dźwigiem jeszcze „dodała rumieńców” mojej własnej sprawie, wyraźnie w osiągnięciu zamierzonego celu mi pomagając, jako że nasz pryncypał przy tej okazji sam sobie wystawił nienajlepsze świadectwo, jeszcze wyraźniej swój zły wpływ na załogę uwiarygodniając.
Moi drodzy – i na powyższym stwierdzeniu pragnąłbym oba te, niezbyt zresztą budujące, wątki już raz na zawsze zakończyć. Tak, albowiem przyszedł już chyba najwyższy czas na to, ażeby już więcej was tymi tematami nie „katować”, zwłaszcza że w miarę ich rozwijania stają się one zapewne coraz to bardziej nudne. No, przynajmniej tak podejrzewam.
Owszem, jakiś związany z tymi sprawami akapit może się jeszcze w przyszłości przy jakiejś okazji przytrafić – temu zaprzeczyć nie mogę – ale generalnie jednak jest tak, że na tym co powyżej powypisywałem zamierzam już poprzestać.
A zatem zajmijmy się wreszcie tym, o czym niniejszy rozdział tak naprawdę traktować powinien – czyli o naszej kolejnej już w tym rejsie wizycie na czwartej co do wielkości wyspie na świecie, Madagaskarze. Wszakże, mam nadzieję, że jeszcze to pamiętacie, stoimy właśnie na kotwicowisku największego portu tego kraju, Tamatave, oczekując rychłego w nim zacumowania.
Jak się w ostateczności okazało, nasz postój tutaj na kotwicy potrwał aż prawie cztery pełne doby zanim wreszcie się nad nami „ulitowano” i nas wpuszczono do portu. Czas ten rzecz jasna spędzaliśmy wyłącznie na samych wachtach i w pracy, o żadnych atrakcjach typu „grill na rufie” czy choćby skromnych spotkankach przy piwie, jak to „drzewiej” bywało, w obecnych układach ani mowy być nie mogło.
Ba, tym razem to nawet i zwykłych „niewinnych” wędkarskich połowów nikt nie urządzał, bowiem każdy dbał już tylko o to, aby po godzinach pracy jak najszybciej zwiać do swojej kabiny i w ogóle się już na oczy nie pokazywać. No cóż, niestety, życie towarzyskie całkowicie zamarło, nawet i świetlice z DVD były wieczorami puste, bo po prostu nikt z załogi nie chciał się w tym czasie przez przypadek natknąć na naszego pryncypała, który – oczywiście, a jakże – nieomal całe dnie wciąż paradował w swoim roboczym kombinezonie i po całym statku nieustannie się kręcił. Eeech...
Wachty na mostku także przebiegały nam „na roboczo”, ponieważ podrzucanych nam przez kapitana do wypełnienia lub sporządzenia rozmaitych papierzysk było całe mnóstwo, z czym zresztą wciąż nie mogliśmy się na czas uporać! „Skąd się tego tak nagle aż tyle nabrało? – zastanawialiśmy się – Przecież poprzednio statek także funkcjonował, a jednak było inaczej..!” Jedyną więc w tym czasie sensowną „rozrywką” było... wgapianie się w wody okalającego nas oceanu, jako że chociaż tam od czasu do czasu coś w miarę ciekawego się działo – coś, co mogło wreszcie choć na chwilę przykuć wzrok i pozwalało oderwać się od tej wręcz niekończącej się papierkowej roboty.
Ot, na przykład wtedy, gdy w pobliżu naszych burt pojawiały się duże morskie żółwie, stadka delfinów lub pędzące z ogromną szybkością żaglice. O właśnie, zwłaszcza te ostatnie stanowiły dla nas autentyczną atrakcję, bowiem prędkość ich poruszania się w istocie była godna podziwu. Miałem wówczas okazję widzieć je na własne oczy z tak bliska dopiero pierwszy raz w życiu i muszę przyznać, że aż tak imponującej szybkości ich pływania się nie spodziewałem, w telewizji wygląda to jednak zupełnie inaczej. Krótko mówiąc, byłem tym nawet w pewnym sensie zdumiony.
A tak, bowiem sunęły one obok nas dosłownie jak torpedy, co pewien czas wyskakując ponad powierzchnię wody, częstokroć wpadając w nią z powrotem – jako że były to ryby dość „słusznych” rozmiarów – z wielkim pluskiem, kiedy lądowały na boku swego ciała, lub po prostu niezwykle zgrabnie nurkując. Tak, to były naprawdę niecodzienne widoczki, mogące się każdemu miłośnikowi przyrody w wysokim stopniu spodobać. Oj tak, bezwzględnie.
Jednakże zupełnie inny przedstawiciel tutejszej natury – jakiś duży włochaty żuczek – już mi tak bardzo do gustu nie przypadł, bo on z kolei nie dostarczył mi już takich wizualnych przyjemności jak żaglice, ale wprost przeciwnie, bowiem użarła mnie ta bestia bardzo boleśnie w sam środek lewego policzka, po czym miałem w tym miejscu przez cały następny tydzień dość sporej wielkości „śliwę” – potwornie swędzącą, od której wiecznego rozdrapywania wręcz się powstrzymać nie mogłem. Tfu, ależ to był świąd..! Iście madagaskarski, ani chybi. I nie muszę chyba dodawać, że ów robal swą głową za tak bezceremonialne ze mną spotkanie zapłacił, prawda..? Wszak to oczywiste.
Ot, przyznam, że ten wredny „guziołek” na poliku spać mi wtedy spokojnie nie dawał, aż do czasu, kiedy po upływie około tygodnia wreszcie bezpowrotnie zanikł, ale co mi w międzyczasie dał do wiwatu, to już moje. I już wcale mi nie chodzi jedynie o ten wręcz nieziemski świąd, ale i również o związane z tym pokąsaniem dodatkowe emocje natury psychicznej. Tak, bo szczerze przyznaję, że się wtedy po prostu poważnie przestraszyłem, wszak skąd niby miałem wiedzieć czy to bydlę przypadkiem nie jest jadowite? No cóż, ale na szczęście nie było, jak „na załączonym obrazku” widać, bowiem niniejsze słowa piszę, więc przeżyłem – i wciąż (odpukać) mam się dobrze.
Ale... O rety, hola hola... A cóż to ja teraz za bzdury wypisuję..?! Zapomniałem się, czy co? Na jakieś kolejne biologiczne obserwacje mi się nagle zebrało? Owszem, ten parszywy włochaty chrząszczyk stał się wówczas najbardziej pamiętnym „punktem programu” mojego pierwszego spotkania ze wschodnim wybrzeżem Madagaskaru, ale... czy aż tak ważnym, ażeby was tym zanudzać..? Ot, mam jednak pewne wątpliwości, toteż czym prędzej kończę już z tymi narzekaniami (ów żuczek) oraz zachwytami (żaglice) nad lokalną przyrodą, zapraszając was wreszcie na tutejszy ląd. Wchodzimy do portu...

Ufff, koniec „wątków pobocznych”, pora już najwyższa na… sam Madagaskar, nieprawdaż..? Oj tak, prawdaż, zatem… zapraszam do odcinka następnego…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020