Po upływie około doby huragan już zelżał, nie na tyle jednakże, aby już śmiało na północ podążać, z tym że… wystarczyło tej „względnej ciszy” na tyle, aby czym prędzej „przeskoczyć” nieco wyżej w Mozambickim Kanale, czyli przenieść się z jednego miejsca schronienia do następnego – ot, aby do przodu.
Tym następnym miejscem były z kolei południowe wybrzeża maleńkiego atolu o nazwie Bassas da India, jeszcze mniejszego od tej wysepki Europa, ale za to o dużo szerszej lagunie, atol ten był więc nieco bardziej „rozłożysty”, co oczywiście znowu dało nam nieco wytchnienia od wściekłych ataków tegoż huraganu. Na skutek tego „przeskoku” z okolic jednej wysepeczki w rejon tej drugiej, tak właściwie nic wielkiego nie zyskaliśmy, bowiem w drodze do Singapuru posunęliśmy się dalej na północ o zaledwie pięćdziesiąt kilka mil, więc w sumie „zysku było co w pysku”, z tym że – paradoksalnie – ten mniejszy atolik dawał nam jednak znacznie lepszą osłonę od wiatru, aniżeli wysepka Europa.
Tak więc, ponownie sobie w oczekiwaniu na poprawę pogody dryfujemy i… znowu pilnie się okolicy przyglądamy. Mogę zatem wam zdać relację z widoku tej wysepki mniej więcej taką: widzimy palmy, palmy, palmy, palmy i jeszcze raz palmy, oczywiście łudząco podobne do tych polinezyjskich.
Widoki te więc na kolana nikogo powalić nie mogły, ale w tymże miejscu to przynajmniej statkiem tak na fali nie bujało…
louis