A zatem dopływamy teraz do kolejnej już na naszej trasie, a położonej w Kanale Mozambickim, małej bezludnej wysepki. A dlaczego..? Czyżby nam było źle w tym miejscu poprzednim, czyli u południowych wybrzeży atolu Bassas da India, które dawało nam niezwykle skuteczną osłonę przed szalejącym wówczas w tym rejonie huraganem..?
Otóż nie, moi drodzy, ówczesną intencją naszego kapitana nie był już li tylko sam „przeskok” z miejsca na miejsce w celu zyskania nieco dystansu w drodze do Singapuru, ponieważ tym razem my już na dobre spod Bassas da India w drogę wyruszaliśmy, tylko że otrzymywane przez nas prognozy pogody okazały się niestety niezbyt rzetelne. To znaczy, prognozowano tak znaczne osłabienie siły huraganu i jeszcze w dodatku zmianę jego trasy przemieszczania się, że można już było według tych przewidywań śmiało ruszać w dalszą drogę, gdy tymczasem już po kilkunastu godzinach… wietrzysko znowu się nam wszędzie dookoła nas rozhulało.
Ufff, ponownie więc statkiem zaczęło bujać jak dziecięcą kołyską, toteż znowu trzeba było zwiewać w jakieś dobrze osłonięte od wiatru miejsce, a takie – na szczęście – akurat wtedy na naszej trasie się znajdowało. Była bowiem w pobliżu nas kolejna w tym rejonie maleńka bezludna wysepka o nazwie Juan de Nova, w kierunku której natychmiast podążyliśmy. Z tym że tym razem…
No cóż, akurat ta wysepeczka, w odróżnieniu od tych dwóch poprzednich, miała niestety to do siebie, że okolona ona była bardzo rozległym rejonem koralowych raf, i to znacznie szerszym aniżeli na tych wysepkach poprzednich, a do których z przyczyn oczywistych nawet się zbliżyć nie mogliśmy. Dlatego też nasz dryf rozpoczęliśmy w miejscu – owszem, osłaniającym nas od północnego kierunku huraganu – jednakże z kolei nasza odległość od samej wyspy, dla uniknięcia kołysania statku i wpływu silnego wiatru na nasz kadłub, była już niewystarczająca.
Statek nadal bujał się jak zwariowany, wiatr nam świszczał przy uszach jak w wielkim kominie, zatem… trzeba było szybko stamtąd uciekać, albowiem tym razem wybrane na osłonę miejsce okazało się zwykłym niewypałem. Takoż więc, „w tył zwrot” i… jazda stąd..! Byle tylko dalej, do przodu, oczywiście przepisowo „sztormując”, a jeśli huragan szybko się jednak nie uspokoi, zaś my po drodze na coś (czyli kolejną wysepkę) się natkniemy, to naturalnie z wielką skwapliwością z tego skorzystamy…
Czyli „sztormujemy”… Pchamy się pod wiatr i fale, bo po prostu innego wyjścia z tej sytuacji póki co nie mamy…
louis