Pozwólcie, że na początku tegoż odcineczka najpierw… wyrażę swoje zdziwienie, zgoda..? Otóż, w wielu źródłach (i to częstokroć nawet w tych profesjonalnych, typowo geograficznych!) można natknąć się na nazwę tej wysepki pisanej Cliperton (czyli przez zaledwie jedno „p” w środku wyrazu). Jest to oczywiście wręcz kardynalnym błędem, ponieważ źródłosłowem tej nazwy nie jest nic innego, jak tylko nazwisko pewnego angielskiego pirata – niejakiego Johna Clippertona – który w wieku XVII-tym używał tego maleńkiego skraweczka lądu jako bazy wypadowej podczas uprawiania swojego niecnego korsarskiego procederu.
Walczył on wówczas głównie z flotą hiszpańską – i z lubością właśnie na hiszpańskie statki w tym rejonie napadał – jednakże podczas tegoż swojego grasowania zdarzało się i tak, że kilkukrotnie napaściami nawet i na angielskie czy francuskie żaglowce również nie pogardzał. No cóż, ale taka to już jest natura pirata, wiadomo…
Można śmiało uznać, iż ta wysepka w istocie leży na tym przysłowiowym „końcu świata”, jako że położona ona jest w odległości aż ponad 700 mil od wybrzeży Meksyku, od archipelagu Markizy aż około 2500 mil, natomiast od najbliższej wyspy Hawajów aż o tychże mil prawie trzy tysiące! Można więc rzec, iż naprawdę rzadko kto w ogóle ma okazję ją na własne oczy zobaczyć, gdy tymczasem akurat mi osobiście udało się to aż trzykrotnie!
Tak, to prawda, jako że żeglując kiedyś po ortodromie z Dalekiego Wschodu Azji do Kanału Panamskiego, właśnie w pobliżu niej przepływaliśmy, a te dwa następne razy, to były po prostu również podobnie przebiegające moje ówczesne rejsy, z tym że oczywiście w kierunku odwrotnym.
No i czym w takim razie mógłbym się z tejże przyczyny pochwalić..? Ano tym, że któregoś razu nasz kapitan – również powodowany ciekawością, jak zresztą i cała nasza ówczesna załoga – postanowił zboczyć nieco z kursu, abyśmy zamiast oglądać tę wysepkę jedynie z odległości około 20 mil, mieli możliwość przyjrzenia jej się z tak bliska, jak to tylko było wtedy możliwe bez narażania naszego statku na jakiekolwiek niebezpieczeństwo związane z potencjalną możliwością wejścia na okoliczne rafy.
No i muszę przyznać, że widoki są tam wręcz niepowtarzalne..! W samym środku laguny bowiem znajduje się dość wysoka i bardzo spektakularnie wyglądająca skała (moim zdaniem kojarząca się co nieco z kształtem naszych pienińskich Trzech Koron), dookoła niej natomiast aż roiło się od kokosowych palm. Śliczne widoki, prześliczne!
Wyspa Clipperton jest w czasach obecnych już tzw. „atolem zamkniętym” (za czasów pirata Johna zapewne jeszcze tak nie było), to znaczy, że wewnętrzna laguna od pełnego oceanu została już odcięta okrągłym lądowym pierścieniem, wskutek czego praktycznie już całe życie biologiczne w tej lagunie zamarło, wyginęły wszystkie ryby i cały szereg innych oceanicznych dennych stworzeń.
Tego jednakże z naszego okrętowego mostka oczywiście zobaczyć nie mogliśmy, bo i nawet samą wewnętrzną lagunę było w sumie ledwo co widać. Owszem, wielka szkoda, jednakże… czy ja czasem nie żądam zbyt wiele..? Czyżby więc już sam widok tej szczególnej wysepki mi nie wystarczał..?
Ech, dać palec, to już po całą rękę się sięgać pragnie, czyż nie..?
louis