Geoblog.pl    louis    Podróże    Przewóz statków... na statku - z Lizbony do Dili    Timor Wschodni - Dili-3
Zwiń mapę
2018
21
gru

Timor Wschodni - Dili-3

 
Timor Wschodni
Timor Wschodni, Dili
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14398 km
 
Kontynuujmy zatem ten nasz szalony wyładunek…

A dlaczego..? Otóż dlatego, iż powolne podnoszenie przeze mnie renera naszego bomu wiązało się również z powolnym ruchem slingów stanowiących końcówki każdego z pasów, to jasne. Ale wówczas takie slingi coraz to bardziej się naprężają, przesuwając się jednocześnie nieznacznie wzdłuż krawędzi obiektu, na którym to właśnie mają się zacisnąć. I jeśli tym obiektem jest na przykład jakaś skrzynia, to taka krawędź jest nie tylko że o regularnym kształcie (a zatem nie stanowi niebezpieczeństwa uszkodzenia jakiegoś elementu ładunku), ale i także dość łatwa do obserwacji oraz odpowiedniego nastawiania tegoż slingu w żądanym położeniu przez nadzorującego jego ruch robotnika. I wtedy, jeżeli już ma się takiego pecha, że ów robotnik jest „dupowaty”, to co najwyżej albo ówże sling źle nastawi, albo jeśli już dojdzie do jakiegoś wypadku z jego udziałem, to może to być jedynie przykliszczenie wskutek nieuwagi jego szlachetnych paluchów, i tyle. Sam sobie więc będzie winien, bowiem nie ma możliwości jednoczesnego obserwowania wszystkich wykonujących tę robotę pracowników, bo niekiedy jest ich naprawdę dość sporo.
Natomiast w naszym przypadku było z tym zupełnie inaczej, bowiem taki stateczek to nie skrzynia i o żadnych regularnych kształtach nawet mowy być nie mogło. I kiedy owe slingi powoli poczynały się na nim zaciskać, to trzeba było koniecznie pod każdego z nich, w miejscu jego styku z konstrukcją kadłuba, podkładać specjalne grube „poduszki”, będące w tym miejscu niczym innym jak tylko naturalną ochroną przed ewentualnym uszkodzeniem.
Toteż, oprócz samej dbałości o całość konstrukcji pokładowych relingów patrolowca - z którą i tak nasi dzielni stevedorzy mieli kupę problemów, bo ciągle im te „poduchy” ustawiały się nie tak jak potrzeba (ależ to były jaja – istne „hocki-klocki”!) - to jeszcze dodatkowo dochodziła im możliwość (i to zwielokrotniona!) wsadzenia przez nich swoich zgrabnych paluszków właśnie dokładnie tam, gdzie ich absolutnie wpychać nie powinni. I mówię wam, to było prawdziwie kabaretowe przedstawienie..!
Bo kiedy tylko któryś z nich nie zapomniał o ochronie swoich paluchów, to natychmiast zapominał o właściwej kontroli podłożenia swojej podkładki (czyli „poduszki”), która wysuwała się wtedy swobodnie ze swojego miejsca i z radosną gracją lądowała na pokrywach naszej ładowni, tuż obok „kołyski”. A wówczas któryś z naszych marynarzy grzeczniutko takiemu delikwentowi ową poduszkę podrzucał z powrotem do góry i cała zabawa zaczynała się od nowa.
Jeżeli jednak ktoś z robotników akurat o swoją poduchę w sposób właściwy zadbał, to z kolei zupełnie odwrotnie było z jego paluchami, o których dla odmiany całkowicie zapominał i wtedy podczas zaciskania slingów rozlegało się nagle jakieś donośne „aaałłłaaa”, po usłyszeniu którego natychmiast stopowałem moje manetki, gdyż było to dla mnie wyraźnym sygnałem, że za chwilę mogę komuś porządnie „przyskrzynić” palce. I to nawet tego człowieka nie widząc na oczy, ponieważ z mojego miejsca absolutnie nikogo z nich nie dostrzegałem - pochowani oni bowiem byli poza konstrukcjami nadbudówki tegoż okręciku. W tymże momencie zatem, ażeby uniknąć możliwości zaistnienia wypadku, szybko jechałem nieznacznie z renerem w dół, luzując jednocześnie slingi, umożliwiając w ten sposób temu nieszczęśnikowi od owego „aaałłłaaa” wyrwanie z powrotem swoich paluszków spod zaciskającego się na nich stalowego slingu.. Ufff...
Jednakże... Chwilowo unikaliśmy więc kłopotów z robotniczymi paluchami, ale w tym samym momencie - o rany! - z powodu poluzowania slingów... znowu któremuś ze stevedorów spadała na pokład jego ochronna poduszka! Toteż cytuję; „natychmiast któryś z naszych marynarzy grzeczniutko takiemu delikwentowi ową poduszkę podrzucał z powrotem do góry”, ja z kolei ponownie rozpoczynałem wybieranie renera, jednakże... tylko do takiego momentu, w którym, cytuję; „podczas zaciskania slingów rozlegało się nagle jakieś donośne „aaałłłaaa”, które było dla mnie sygnałem, że...” Brrr..! No to wtedy ja, cytuję; „szybko jechałem z renerem nieznacznie w dół, luzując jednocześnie slingi, umożliwiając w ten sposób temu nieszczęśnikowi od owego „aaałłłaaa” wyrwanie... itd...” Ale potem - oczywiście, a jakże!!! - znowu było tak, iż, cytuję; „któremuś ze stevedorów spadała na pokład jego ochronna poduszka... itd”, którąż to z kolei, cytuję; „natychmiast jeden z naszych marynarzy grzeczniutko takiemu delikwentowi ową poduchę podrzucał z powrotem do góry...” I tak w kółko Macieju... Do diabła! I co wy na to..?
Ufff... No kur*a jego psia mać! I tak, wyobraźcie to sobie, bawiliśmy się z renerem, slingami i z poduchami „w tę i we w tę” aż kilka razy! Kilkakrotne powtarzanie tych samych ogłupiających czynności tylko dlatego, że paru robotników (dorosłych przecież, nie dzieci!) nie potrafiło tak podłożyć ochronnych zabezpieczeń, aby przy tej okazji nie zapomnieć o swoich własnych paluchach..?!? Istna zgroza, nieprawdaż..? No bo, do cholery, jak zsynchronizować jednoczesną pracę aż ośmiu takich samych oferm na jeden raz..?!
Ale, moi kochani, podczas owego „cyrku numer 3” był jeszcze „lepszy” moment (którego nota bene do końca mojego żywota nie zapomnę..!), podczas którego omal nie doszło do poważnego wypadku. Bo przecież to nadal nie koniec tejże części wyładunkowej operacji, którą tak „roboczo” nazwałem czynnością „zaciągania”. Wszak poczytajcie tylko co było dalej...
Otóż, (podaję to na przykładzie tylko jednego pojedynczego pasa ładunkowego) wyobraźcie to sobie tak; ów szeroki na około 15-20 centymetrów i płaski pas przeciągnięty pod kadłubem patrolowca posiadał z obu stron doczepione do jego końcówek silne stalowe slingi (czyli liny), które z kolei zakończone były specjalnymi okami (lub jak kto woli; uszami, pętlami, itp.) służącymi do nakładania ich na haki, będące z kolei zakończeniem łańcuchów zwisających pionowo w dół z szerokiego spredera rozciągniętego ponad patrolowcem. No cóż, mam cichą nadzieję, że pomimo pewnego zawikłania powyższego opisu, jednak jak na razie jest wszystko jasne, prawda..?
A zatem, taki podczepiony do spredera poprzez swoje stalowe slingi pas jest łukowatego kształtu, wygląda więc jakby gigantyczna skakanka, łapiecie..? I kiedy wybiera się rener bomu, to wraz z nim idzie również do góry cały spreder z zawiesiami, czyli także z doczepionymi doń slingami, które to z kolei podciągają w górę owe pasy. Jasne. I teraz pytanie; jak sądzicie - jak zachowuje się taki pojedynczy pas, gdy cały wymieniony powyżej osprzęt wędruje wraz z renerem do góry..? Oczywiście coraz szczelniej zaczyna przylegać do dna kadłuba stateczku, aż dojdzie do takiego momentu, w którym osiągnie swoje maksymalne naprężenie, będąc już gotowym do podnoszenia całego oplecionego przezeń ładunku, w miarę jak ładunkowy rener będzie nadal wybierany przez sterującego manetkami operatora bomu (czyli w tym wypadku przeze mnie). I jest to właśnie moment, w którym kończy się owa czynność „zaciągania”, gdyż wszystkie podłożone pod kadłub pasy już zostały odpowiednio zaciśnięte i teraz pozostaje jedynie ostrożne „podrywanie” całej wyładowywanej konstrukcji do góry. To jest oczywiście „punkt programu”, w którym koniecznie, choć na chwilkę, należy zatrzymać rener, aby już „na mur beton” przekonać się, że wszystko z osprzętem gra, zanim ostatecznie nie poderwie się wyładowywanego obiektu z pokładu statku. Jak dotąd wszystko zrozumiałe, nieprawdaż..?
No i właśnie teraz dochodzimy wreszcie do sedna mojego wywodu. Bo już wiecie na pewno, jak podczas powyżej opisanej operacji zachowuje się taki pojedynczy pas oraz łańcuch, spreder, hak na renerze i rzecz jasna sam rener, ale... Czy wiecie jak zachowują się takie stalowe slingi w trakcie tejże czynności? Odpowiecie mi zapewne, że również zostają podciągane do góry i z czasem także się maksymalnie napinają - toteż ja rzecz jasna to potwierdzę, zaznaczając jednakże, iż najpierw należałoby spytać; „owszem, to prawda, ale czy wszystkie z tych slingów zachowują się dokładnie jednakowo..?
I otóż to, moi kochani – „tu leży pies pogrzebany”, bowiem każda para slingów odchodząca od pojedynczego pasa podczas „zaciągania” porusza się po zupełnie innej drodze. Bo na przykład te, będące pośrodku kadłuba podnoszonego patrolowca, „idą” do góry niemalże pionowo i zupełnie nie zmieniają swojego miejsca, ale te skrajne, czyli odchodzące od pasów podłożonych pod dziób i rufę stateczku, „biegną” jednak niejako po skosie, przesuwając się w trakcie „zaciągania” wzdłuż burty takiego stateczku, zmieniając w miarę ruchu renera swój „kąt patrzenia” na spreder. To jasne, bo przecież sam spreder także „ucieka” do góry, prawda?
No dobrze, ale cóż to oznacza w praktyce? To teraz z kolei wyobraźmy sobie wreszcie rzecz dla nas najważniejszą - czyli tor posuwania się takiego jednego ze stalowych slingów, będącego zakończeniem pasa podłożonego pod sam dziób tegoż okręciku.
Otóż, w trakcie „zaciągania” posuwał się on w kierunku środka patrolowca, „idąc” za uciekającym w górę sprederem, ale wzdłuż jego pokładowego relingu. Można by to nawet określić, iż „szorował” on bok burty i tegoż relingu. Ówże reling natomiast to nic innego jak tylko zwykły płotek, będący zestawem pionowych kolejno stojących w szeregu obok siebie tzw. sztyc (czyli stalowych słupków), na stałe przytwierdzonych do pokładu okręciku. Te słupki z kolei połączone były z sobą nawzajem przeciągniętymi poziomo trzema cienkimi stalowymi lineczkami, a zatem wszystko razem tworzyło zabezpieczające pokład patrolowca ogrodzenie. Wiadomo. Posuwający się więc wzdłuż takiego płotka powoli napinający się gruby stalowy sling mijał kilka kolejnych sztyc, zanim ostatecznie nie osiągnął swojego maksymalnego naprężenia.
Dokładnie w tym samym czasie natomiast, stojący na pokładzie stateczku (i przy tychże relingach) robotnicy, mieli za zadanie - o czym już dobrze wiecie - obserwację całego osprzętu oraz podkładanie pod owe slingi tych wspomnianych już nieszczęsnych poduszek. Zatem, trzymając je w ręce i czekając na moment, w którym slingi się wreszcie na nich zacisną (albo na paluszkach - bo przecież pamiętacie te kochane, niemalże zwiewne „aaałłłaaa”), robotnicy musieli się przez pewien czas poza burtę tegoż patrolowca wychylać i patrzeć w dół, bo w przeciwnym razie nie byliby w stanie wspomnianego zaciskania się pasów na kadłubie oraz napinania się slingów w sposób właściwy obserwować.
Ot, po prostu, gdyby się nie wychylali, to by ich w ogóle nie widzieli, i tyle. Toteż wychylali się, a jakże! Tylko że niestety, niektórym z nich zupełnie w tym momencie zabrakło wyobraźni. Bo jeżeli ktoś stał i patrzył w dół będąc zgiętym ponad szczytem ogrodzenia, to oczywiście nic a nic mu ze strony pracującego osprzętu nie groziło (no chyba, że przykliszczenie szlachetnych paluchów, ale ten temat mamy już „zaliczony”), ale co mogło się stać takiemu delikwentowi, który w porywie gorliwości padł na kolana i klęcząc wychylał się poza burtę stateczku nie ponad relingiem, ale... wytknął swój durnowaty łeb właśnie poprzez niego, pomiędzy rozciągniętymi tam poziomo stalóweczkami oraz stojącymi sztywnymi jak drągi sztycami? No, jak sądzicie..? Widzicie to jakoś..?
Ależ oczywiście, moi drodzy, wyobraźnia was nie zawodzi - jest dokładnie tak, jak sobie to właśnie pomyśleliście. Bo przesuwający się wzdłuż relingu podczas „zaciągania” stalowy sling, mijając kolejne pionowe sztyce, po pewnym czasie po prostu NIECHYBNIE MUSIAŁ natrafić na swej drodze na ów... wytknięty na zewnątrz poprzez reling łeb tego robotnika, który właśnie w ten sposób wychylony obserwował zaciskanie się pasa na kadłubie!!! Zatem w pewnej chwili ówże sling docierał do takiej pozycji, w której dotykał już szyi tegoż faceta oraz – posuwając się przecież dalej! - zaczynał... przyciskać tę głupią sterczącą łepetynę do będącej na jego drodze sztywnej stalowej sztycy!!!
A już wtedy wyrwanie z powrotem swojej głowy ze stalowych objęć tak potężnej liny było absolutnie niemożliwe, gdyż odstęp między sztycą a slingiem był już na to zdecydowanie za mały!!! I oczywiście, mało tego; tenże odstęp się przecież nadal pomniejszał, gdyż - do jasnej cholery! - stojący na manetkach operator bomu (czyli ja!) był o tym fakcie zupełnie nieświadomy, a zatem wciąż jeszcze jechał z renerem do góry..!!! Cóż więc by było - do jasnej ku*wy nędzy, psia jego mać!!! - gdyby nie raptowna interwencja widzącego to wszystko jednego z brazylijskich żołnierzy (bo przecież miejscowy Foreman - oczywiście, bo jakżeby inaczej..!? - nie widział nic!), który natychmiast narobił takiego rabanu, że NA SZCZĘŚCIE zdołałem w porę zatrzymać pracę wybierającej rener windy..?!?!? No, jak myślicie, co by było..?
Ależ naturalnie, znowu macie rację, moi kochani. Wasza wyobraźnia ponownie was nie zawiodła. Byłoby to, iż gdyby ów Brazylijczyk w porę tego nie zauważył i nie wszczął owego wrzasku, który mnie na tyle zelektryzował, że natychmiast zatrzymałem pracę bomu, to ja, jadąc nadal z renerem do góry i będąc całkowicie nieświadom rozwoju sytuacji (bo przecież tego fajtłapy widzieć nie mogłem, schowany on był za nadbudówką patrolowca - a kierowałem się sygnałami dawanymi mi przez Foremana i specjalnego „signalmana”), tym posuwającym się slingiem po prostu... UCIĄŁBYM TEMU NIESZCZĘŚNIKOWI GŁOWĘ..!!! O Boże...
Rety, koniec świata! I byłoby to - jak się łatwo domyśleć - wprost niewiarygodnie pechowym zrządzeniem losu; wokoło milion ludzi, „jeszcze więcej” obserwatorów rozgrywających się tutaj wydarzeń, cała kupa „odpowiedzialnych” za tę robotę Foremanów, Signalmanów, stevedorów i „wszystkich innych”, a tymczasem dosłownie na oczach wszystkich doszłoby do publicznego zgilotynowania nieostrożnego w swych poczynaniach robotnika!!! I to przez kogo..?! Moi kochani, osobiście przeze mnie!!! Naturalnie bez mojej winy, ale co by to w ogóle zmieniło? Jak bym się czuł, i jak bym potem z tym żył..? Czy dałbym sobie radę w przyszłości z „kalibrem” tegoż wypadku i zniósłbym psychiczne sprokurowane tym wszystkim obciążenie..?
Na szczęście, już nie muszę się nad tym zastanawiać, ani „gdybać” o przyszłych ewentualnościach, ponieważ od tychże rozterek wybawiła mnie przytomność umysłu, spostrzegawczość i najzwyklejsza odpowiedzialność (!) jednego z żołnierzy ONZ-tu. KOCHAM, OGROMNIE KOCHAM BRAZYLIĘ!!! I dziękuję Ci, że masz takich synów. I DZIĘKI CI DOBRY BOŻE, IŻ DAŁEŚ BYSTRE OCZY I ZDROWY ROZUM BRAZYLIJSKIM ŻOŁNIERZOM!!!
Ufff... I to już wszystko na ten temat, gdyż teraz kategorycznie już kończę z dalszym opisem tegoż epizodu. A to dlatego, iż właśnie w tym momencie, czyli kiedy piszę niniejsze słowa, to już na samo wspomnienie tamtych chwil oblewa mnie zimny pot i powracają wyryte już chyba na wieki w mojej pamięci obrazy tamtejszej scenerii oraz ów strach i odczucia związane z ówczesną atmosferą. Bo przecież najrealniej w świecie byliśmy wtedy dosłownie o włos od potwornej tragedii! Brrr..!

Dodam tylko jeszcze - już na samo zakończenie tegoż fragmentu moich wspominek - że oczywiście wyluzowałem wówczas odpowiednio rener, na tyle wystarczająco, ażeby ten nierozważny, i już wtedy mocno przerażony człowieczek, wyjął swoją szlachetną łepetynkę spomiędzy tej plątaniny lin i sztyc, ale już potem - zanim czegokolwiek dalej nie zrobiłem - najpierw porozstawiałem wszystkich naszych marynarzy dookoła całego stateczku, dając im wyraźne polecenie DOKŁADNEGO obserwowania wszystkiego co się tylko dzieje z naszym osprzętem podczas jego zaciskania na kadłubie patrolowca. Koniec żartów!
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020