Geoblog.pl    louis    Podróże    Przewóz statków... na statku - z Lizbony do Dili    Timor Wschodni - Dili-4
Zwiń mapę
2018
21
gru

Timor Wschodni - Dili-4

 
Timor Wschodni
Timor Wschodni, Dili
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14398 km
 
Ufff, dzięki przytomności brazylijskiego żołnierza uniknąłem więc – nieświadomego wprawdzie, ale jednak!!! – ZABICIA portowego robotnika… Ech, na samo wspomnienie tamtego wydarzenia jeszcze teraz robi mi się gorąco… Ufff…

A wtedy, ku mojej ogromnej radości, swoją cierpliwość stracił wówczas również nasz Alberto.... itd..... Kowalski, który odsunął na bok tego pierdol*nego Foremana i sam przejął dowodzenie tym całym burdelem, który się dotychczas na naszym pokładzie wyrabiał. Takoż więc, od tejże chwili wreszcie zaczęło być normalnie...
To znaczy... No tak, zgoda, było w miarę normalnie - owszem - ale jednak tylko do momentu, w którym ponownie do głosu nie doszli nasi rozkoszni w swoich działaniach stevedorzy. Bo przecież kiedy ja robiłem swoje - czyli poderwałem stateczek do góry, przejechałem z nim poza naszą burtę oraz „posadziłem” go na wodzie - a Polak-Brazylijczyk na naszym pokładzie wszystko dookoła nadzorował i w sposób właściwy kierował „trzymaczami” i „nastawiaczami” jolek (to linki, przy pomocy których steruje się wiszącym na renerze ładunkiem), to cała operacja poszła dosłownie jak z płatka. Cóż, bo wszystko wreszcie zaczęło mieć „ręce i nogi”. Ale kiedy już patrolowiec osiadł na wodzie, tuż przy burcie naszego statku, to miejscowi robotnicy znowu musieli zabrać się za swoją robotę; tym razem do odczepiania slingów oraz „złapania” na hol wyładowanego właśnie okręciku. A uczynić to mieli przy pomocy małego holowniczka, który właśnie w tym celu pod naszą burtą się pojawił. No i wtedy nasi rozkoszni stevedorzy przystąpili do swej kolejnej pracy. Czyli, innymi słowy; ropoczął się „cyrk numer 4”. O raaaanyyyy..!
Ludzieeee..! Ratunkuuu..! Ależ to były jaja! Było tak wesoło, że nawet ja - pomimo wciąż jeszcze mocno trzęsących się łydek z powodu dopiero co przeżytego szoku i przestrachu w wyniku tego, na szczęście unikniętego wypadku - uśmiałem się aż do łez na widok tego wszystkiego co wkrótce nastąpiło. Bo było tak; „posadzony” przeze mnie na wodzie pierwszy patrolowiec został w miarę szybko i nawet dość łatwo odczepiony od ładunkowego spredera. Ot, robotnicy pospuszczali jedynie z haków oka slingów z jednej ze stron zawiesi, przytrzymywali slingi i pasy z drugiej strony podczas podnoszenia ich z powrotem i wyciągania z wody, tak, aby nie zaczepiły one o jakąś wystającą część na stateczku i jej nie uszkodziły, i już było po wszystkim. Ja wówczas odjechałem bomem z powrotem na nasz pokład, aż do zawieszenia spredera ponad drugim stateczkiem, a tymczasem robotnicy „łapali” pierwszy wyładowany okręcik na hol, przyczepiając go do tegoż małego holowniczka.
Cóż, napisałem „na hol”, ale tak po prawdzie, to powinienem raczej użyć zupełnie innego, bardziej oddającego rzeczywistość sformułowania na określenie „tego czegoś”, co to niby miało być holowniczą liną, którą właśnie zamierzali oni wykorzystać do przyczepienia patrolowca. Bowiem właściwszym słowem, zamiast „hol”, „cuma”, czy choćby nawet „lina” (bo one przecież brzmią dumnie!), byłoby raczej coś w rodzaju, na przykład „nitka”, „sznureczek”, „szpagacik” - no, w ostateczności „linka”, niechaj już będzie. Tak więc, wyobraźcie sobie, że właśnie tym rachitycznym „sznurowadełkiem” miejscowi wschodniotimorscy stevedorzy chcieli odholować spod naszej burty do portu stukilkudziesięciotonową jednostkę pływającą!!!
Zgroza, po prostu zgroza! Bo tak naiwny pomysł w istocie mógł się zrodzić jedynie w głowie kogoś takiego, kto do tegoż Dili przybył chyba z najgłębszego z możliwych tutejszego interioru. Albo z Księżyca. Ten decydent bowiem chyba naprawdę musiał przez długie lata mieszkać „baaardzo daleko od szosy” (lub też nigdy morza na swoje oczy nie widział), skoro wyobrażał sobie, że jedną (powtarzam; JEDNĄ!) lineczką o przekroju co najwyżej 1,5 centymetra (sic!) w ogóle da się radę pociągnąć po wodzie ponad stutonowy obiekt - i to w dodatku podczas wiejącego wiatru! Zatem efekt takowego działania już z góry był przesądzony, bowiem było „najoczywistszą z oczywistych oczywistością”, że już przy pierwszej próbie naprężenia taki szpagacik się zerwie..! Toż on nawet na samą myśl o jego naprężaniu już by się zerwał..! Tfu..! Tak więc, jak sądzicie, co się stało..?
Ależ naturalnie - po raz kolejny zmuszony jestem przyznać wam rację, moi kochani; dobrze myślicie. Zamocowane pomiędzy patrolowcem a holowniczkiem „sznurowadełko” natychmiast pękło (i to z jaką gracją! Z takim „grrrrr... pyk”!) i ku rozpaczy dzielnej załogi holownika oraz... pozostających jeszcze na pokładzie tego okręciku kilku stevedorów (bo przecież nawet nie zdążyli się przesiąść), zaczął on sobie swobodnie dryfować, płynąc z wiaterkiem prosto w kierunku brzegu! Jaja, jaja, jaja, jaja i jeszcze raz po stokroć jaja..! Totalne. Ludzie na holowniku drą się wniebogłosy, ludzie na okręciku drą się jeszcze głośniej, ludzie przyglądający się temu wszystkiemu z pokładu naszego statku drą się także, ale i przy okazji... płaczą ze śmiechu, bo przecież rzadko kiedy zdarza się mieć w życiu okazję zobaczyć na własne oczy aż taki „cyrk na żywo”!
Wprost niewiarygodne! Ja natomiast myślałem, że za chwilę zlecę z dół z mojej masztówki, bo aż tak bardzo skręcało mnie ze śmiechu! No bo czegoś takiego rzeczywiście jeszcze nie grali... Jednakże najgwałtowniej zareagował wówczas nasz Alberto....bla, bla....Kowalski, bowiem najpierw – owszem, tak jak wszyscy wokoło – szczerze się na ów widok roześmiał, ale już po chwili dosłownie „spienił się aż do białości”. Bo przecież przybył tu z ramienia ONZ-etowskiego kontyngentu jako ktoś odpowiedzialny za nadzór nad bezpieczeństwem odbieranego ładunku, a tu tymczasem jego pierwszy „podopieczny” najspokojniej w świecie samodzielnie sobie odpływa w siną dal, niesiony z wiatrem w kierunku plaży - a w dodatku z kilkoma uwięzionymi na jego pokładzie robotnikami! Koniec świata! Toteż nasz Alberto...itd...Kowalski natychmiast narobił takiego rabanu, że wszyscy dookoła aż na baczność stanęli z wrażenia (oczywiście w przenośni), natomiast załoga holowniczka dostała od niego takie „joby” przez radio, że słychać je było chyba nawet w samych niebiosach.
Można by oczywiście zapytać; a gdzie był wtedy nasz Alberto...itd...Kowalski, kiedy na oczach wszystkich pod naszą burtą owe „sznurowadełko” zawiązywano - czy tego nie widział? Mógł przecież już zawczasu zareagować, prawda? No tak, ale... skąd niby miał wiedzieć, że ten cieniutki sznureczek to JUŻ CAŁY sprzęt mający być użyty do holowania?! Zapewne pomyślał sobie wówczas dokładnie to samo co ja - że jest to dopiero tymczasowe „złapanie” okręciku, zanim nie przyczepi się doń tego właściwego holu, a potem, kiedy się nagle okazało, że to już jednak wszystko i holowniczek sobie ruszył z miejsca, to niestety było już zdecydowanie za późno na jakąkolwiek skuteczną reakcję. I wtedy stało się to, co się stało, i tyle...
No dobrze, to teraz już wszyscy wiemy co się aktualnie dzieje oraz to, co było tego przyczyną, ale... co dalej? Bo przecież właśnie teraz następowała „cudowna inauguracja” tego najgłośniejszego punktu programu serwowanego nam (i to za darmo!) przez miejscowych stevedorów. Fantastyczne przedstawienie, mówię wam! I kto wie, czy się jeszcze „bisu” nie doczekamy, bowiem wciąż jeszcze pozostawał na naszym pokładzie ten drugi okręcik do wyładowania i oczywiście do... odholowania też! Nic, tylko zacierać ręce z radości na myśl o czekających nas już niebawem emocjach. Zatem, wschodnio Timorczycy - do boju! Publika czeka! I to na dokładkę w ekstremalnym napięciu, niecierpliwiąc się przecież cóż to nowego może się wkrótce wydarzyć - choć jak dotychczas, na brak emocji również nie można było narzekać. Super jest, ale... Panowie, dziękujemy za JUŻ, ale jednak prosimy o JESZCZE..! Pliiiizzzz... Go ahead..! Continue, continue..!
No cóż, chcieliśmy tegoż „jeszcze”..? OK, toteż czytajmy dalej... Albowiem Panowie Stevedorzy, wciąż nie ustając w swoich wysiłkach uatrakcyjniania nam pobytu na tutejszej redzie, już o to zadbali, żebyśmy się czasem nie wynudzili, albo żeby nam rozrywki nie zabrakło, oj tak. Bo dalej było jeszcze fajniej...
Spuszczony tak nierozważnie ze swojego „sznurowadełka” patrolowiec dryfuje sobie teraz powolutku w kierunku brzegu. Na jego pokładzie zaś, pozostawiona tam „silna grupa” robotników wydziera się nadal, „przesyłając” w stronę załogi holowniczka jakieś dramatyczne sygnały tak zwanym „telegrafem ręcznym”, czyli mówiąc krótko i po ludzku; wywijali swoimi łapskami w popłochu, stosując niemalże cały dostępny w takich razach repertuar gestów. Od wygrażania pięściami, poprzez bezradne rozkładanie rąk, aż po łapanie się nimi za głowę z niedowierzania (jedynie „pozdrawiającego” machania nie było, takiego jak do kamery). Holownik natomiast – co oczywiste – natychmiast po zerwaniu się tego rachitycznego sznurka, dla niepoznaki i dla zmyły zwanego „holem”, powrócił w pobliże patrolowca i szybciutko (i to nawet dość zgrabnie) przybił wreszcie do jego burty.
Ucapiono się więc jej czym prędzej, ale jedynie przy pomocy... dwóch krótkich bosaków (o Boże, ratuj!), którymi - owszem - przez moment dano radę się w tej pozycji utrzymać, ale już po chwili ponownie obie burty się od siebie oddaliły, natomiast ci „bosakowi” (o Jezuuuu!), omal nie wpadli przy tej okazji do wody (!), a nie stało się tak tylko i wyłącznie dzięki pomocy udzielonej im przez kolegów, którzy ich w porę zdążyli złapać za kołnierze, ratując ich w ten sposób przed niechybnie czekającą ich kąpielą. No cóż, zatem dramat trwa - chociaż przyznać też trzeba, że jednak pewien drobny sukces został już osiągnięty. Jaki? - zapytacie. Otóż, podczas tego króciutkiego „bosakowego abordażu”, kiedy to patrolowiec oraz holownik stały burta w burtę, robotnicy z wojenniaka zdążyli przeskoczyć na pokład holownika, i oczywiście chwała im za to. Za tę zgrabność, przytomność i skuteczne uratowanie swojej skóry, w razie gdyby jednak patrolowcowi „coś nieprzyjemnego” się stało na pobliskiej plaży czy skałach.
Jednakże - uwaga! - dalszy dramat polegał już na tym, iż... jednak nie wszystkim z nich udało się wtedy przesiąść z pokładu na pokład, ponieważ jeden robotnik nadal na tym patrolowcu pozostał..! Ot, nie zdążył biedaczyna, lub po prostu zbytnio zawierzył sile swoich „kolegów-bosakowców” i w efekcie stał się od tej chwili samotnym „Kapitanem Nemo” na pokładzie okręcika wojennego dryfującego z wiatrem ku jego ojczyźnie - ku brzegowi malowniczej wyspy Timor. I co robił, jak myślicie..? No tak, znowu macie rację, trafnie zgadując, że oczywiście darł się dalej wniebogłosy, z tym że już teraz o wiele, wiele głośniej niż poprzednio wszyscy inni razem wzięci..! Rewelacyjny spektakl..! Przyznam, że spłakałem się do łez, a w pewnym momencie to nawet chciałem bić brawo!
No dobrze, drugi akt komediodramatu na wodach prześlicznej Cieśniny Wetar właśnie dobiegł końca, a zatem czym prędzej przechodzimy do aktu trzeciego. Przypominam scenografię; w pobliżu stolicy Wschodniego Timoru, Dili, stoi na kotwicy bardzo duży statek handlowy, z którego właśnie przed chwilą wyładowano niewielkiego, stukilkudziesięciotonowego wojskowego patrolowca, „osadzono” go na wodzie, a zaraz potem ówże stateczek zerwał się z holu małemu holowniczkowi, który miał go odprowadzić gdzieś do tutejszego portu. Patrolowiec zatem dryfuje sobie z wiatrem i prądem, a na jego pokładzie stoi samotny Robinson Cruzoe (najmocniej przepraszam panie Defoe za to niezbyt chwalebne porównanie. Aha, i pana Verne również - za Nemo), krzyczy z przestrachu do swoich kolegów na holowniku i czeka z nadzieją na ich kolejne skuteczne działanie (czyli na Godota, krótko mówiąc). Obie te małe jednostki w tym właśnie momencie znajdowały się od naszej burty w odległości zaledwie 100 może 120 metrów, toteż zupełnie bez żadnego problemu mogliśmy dokładnie obserwować co się na ich pokładach dzieje. No fakt, trochę to jednak dalej niż widownia w teatrze, w operze, w kinie czy w cyrku, ale i tak nie mogliśmy narzekać na „jakość” serwowanego nam przekazu - bo w końcu, na przykład na piłkarskim stadionie siedzi się czasami nawet i dalej, no nie..?
Wiejący w tym czasie wiatr bezlitośnie spychał tegoż patrolowca w kierunku brzegu i choć był to wciąż jeszcze dość pokaźny dystans, to i tak - niestety – „pachniało” poważną (i realną!) awarią, jeśli jednak w porę tego stateczku się nie „przechwyci” po drodze! Bo żarty się przecież już skończyły. Ale jak go do jasnej cholery „złapać”, jeżeli – uwaga!!! – na holowniku, który przecież MUSI to zadanie wykonać, aktualnie NIE MA ŻADNEJ INNEJ LINY poza strzępkiem tej, którą to właśnie przed chwilą próbowano patrolowca odholowywać! KONIEC ŚWIATA..! No, po prostu okazało się, że żadnej następnej linki nie mają – i już..! Ale za to mieli dwa przepiękne bosaczki (krótkie wprawdzie, ale jednak mieli), tylko że niestety, dokładnie w momencie „rozjechania się” burt obu jednostek, dzielnym „bosakowym”... powypadały one z rąk i wylądowały w wodzie! Czyli jest tak, jakoby ich w ogóle nie było. Ot, co...
A zatem, drodzy moi, właśnie mamy przed naszymi oczyma najwspanialszy ze wspaniałych kabaret - w najprzedniejszym gatunku! Holownik bez... holu, dryfujący na brzeg wojenny (!!!) okręcik z uwięzionym na jego pokładzie wrzeszczącym wniebogłosy czarnoskórym robotnikiem, „cholerującego na czym świat stoi” brazylijskiego Polaka, który w swej bezradności aż za głowę się łapał i tupał ze złości nogami, przerażonego do granic możliwości Foremana z wielkimi jak u kałamarnicy oczyma ze strachu oraz rozbawioną aż do łez publiczność, w której „pierwsze skrzypce” w owacjach na stojąco grali – bo jakżeby inaczej..? – autor niniejszych słów wraz ze swoją statkową azjatycką kompaniją. Czegóż więc jeszcze więcej trzeba szukającej rozrywki widowni? Nawet tej mocno wyrafinowanej? Niczego, moi kochani, niczego - bowiem cały dostępny „asortyment” kabaretowych gagów i skeczy mieliśmy dosłownie na wyciągnięcie ręki...
Ale niestety - wszystko co dobre szybko się kończy (jakaż szkoda!). Tak więc również i to przedstawienie wkrótce dobiegło swego kresu. Bo kiedy tylko na holowniczku zorientowano się (wreszcie!!!), że w swoim własnym zakresie, jedynie swoimi siłami, rozwiązać się tej sytuacji nie da, to w te pędy pognali oni z powrotem w naszą stronę, przybili do burty naszego statku i... poprosili nas o pomoc! Oczywiście wiadomo jakiego rodzaju - ażeby koniecznie pożyczyć im jakąś odpowiednio grubą i wytrzymałą linę mogącą im skutecznie posłużyć do przytwierdzenia patrolowca do ich holownika, kiedy tylko ponownie go dogonią i staną z nim burta w burtę. Niesamowite, ale prawdziwe - istna groteska z elementami najczarniejszego z czarnych humoru! Aż się tego po prostu komentować nie chce...
Jednakże, no cóż, przecież nie możemy pozostać obojętni w tak dramatycznej sytuacji, nawet pomimo faktu, iż statek absolutnie do udzielania takowej pomocy zobowiązany nie był, prawda..? No, wszakże zawsze trzeba iść bliźnim na rękę, a tym bardziej braciom w wierze - ludziom wprawdzie niezbyt przywykłym do dobrej i solidnej roboty, ale jednak szalenie przesympatycznym, łagodnym i naprawdę bardzo miłym, serio. Toteż natychmiast wyszukaliśmy im w naszych magazynkach odpowiednie kawałki starych i wycofanych już z użycia lin cumowniczych (tych nowych i tak nie mieliśmy, nawet gdybyśmy zechcieli im ich użyczyć), o różnych przekrojach zresztą, szybko dostarczyliśmy je na ich pokład, a oni bez zwłoki odbili od naszej burty, kierując się rzecz jasna w stronę dryfującego sobie na pobliską plażę patrolowca. Szybko ponownie go dopadli, zamocowali go do swoich knag i polerów (już tym razem użyli w tym celu aż kilku różnych lin naraz - ot, człowiek uczy się całe życie, zwłaszcza na swoich własnych błędach!) i ruszyli z nim w dalszą drogę ku wschodniotimorskiemu brzegowi. A zatem zwycięstwo! „Circus No4 is over”. No cóż, szkoda, bo jednak rozrywka była przednia, no nie..?

No cóż, póki co tenże cyrk z holowaniem się zakończył, ale… myślicie może, że tej „czarnej komedii” dalszego ciągu już nie będzie..? O nie, mylicie się, bowiem… Ale o tym oczywiście już w odcinku następnym…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020