Moi drodzy, ale zanim jeszcze na spacer po tym mieście się wybierzemy, to pozwólcie mi najpierw na pewną dozę tradycji – mianowicie na to, aby wkleić poniżej jakiś fragment z Wikipedii, właśnie na temat Manili oraz samych Filipin, bo skoro ktoś już się nad tym mocno natrudził, to niby dlaczego nie mielibyśmy z takiego „gotowca” skorzystać, czyż nie? Zwłaszcza że jest on opracowany bardzo dobrze, bez nadmiernego „wodolejstwa” – raczej krótko, ale jednak treściwie.
Tak więc, może najpierw coś o Filipinach, a dopiero potem o stołecznej Manili, zgoda..? Jeśli tak, to zaczynamy.
Od północy Filipiny oblewane są wodami cieśniny Luzon, od zachodu wodami Morza Południowochińskiego. Archipelag oddzielony od wyspy Borneo morzem Sulu oraz morzem Celebes od pozostałych wysp Indonezji. Od wschodu Filipiny otoczone są wodami Morza Filipińskiego. Położenie w strefie klimatu równikowego powoduje, że Filipiny narażone są na częste tajfuny. Bliskość pacyficznego pierścienia ognia naraża je na częste trzęsienia ziemi. Jest to jednak jeden z najbogatszych obszarów na świecie pod względem bioróżnorodności. Cały archipelag składa się z 7107 wysp, lecz najczęściej dzieli się go na trzy główne jednostki: Luzon, Visayas i Mindanao. Z ok. 92 mln mieszkańców Filipiny zajmują 12. miejsce pośród najbardziej zaludnionych państw świata. Dodatkowe 11 mln Filipińczyków żyje poza granicami kraju. Wyspy charakteryzują się dużym zróżnicowaniem etnicznym i kulturowym. Jednymi z pierwszych, którzy osiedlili się na archipelagu w czasach prehistorycznych byli Negryci. Później przybyły na Filipiny ludy austronezyjskie. W ciągu kolejnych stuleci dotarły na archipelag hinduskie, islamskie i chińskie wpływy kulturowe.
Pojawienie się Ferdynanda Magellana w 1521 zapoczątkowało erę dominacji hiszpańskiej. Do końca XVI wieku niemal cały archipelag został podbity przez Hiszpanię i przekształcony w jej kolonię. Sukcesem zakończyła się chrystianizacja prawie całej ludności Filipin.
Pod koniec XIX wieku nastąpiły w krótkim czasie po sobie: powstanie antyhiszpańskie, wojna hiszpańsko-amerykańska i powstanie antyamerykańskie, które przyczyniły się do przejęcia kontroli nad Filipinami przez Amerykanów. W czasie II wojny światowej archipelag dostał się pod okupację japońską, która trwała do lipca 1945, kiedy wojska Stanów Zjednoczonych ostatecznie wyparły Japończyków.
W lipcu 1946 proklamowano niepodległość Filipin. Kilkudziesięcioletni okres dominacji amerykańskiej spowodował rozpowszechnienie języka angielskiego i kultury zachodniej. Po odzyskaniu niepodległości Filipiny doświadczyły kilku burzliwych wydarzeń, które doprowadziły m.in. do obalenia dyktatury Ferdinanda Marcosa w 1986, czy też drugiej rewolucji EDSA (obalenie prezydenta Josepha Estrady) w 2001.
Nazwa Filipiny pochodzi od imienia króla Hiszpanii Filipa II Habsburga. W 1543 roku hiszpański odkrywca Ruy López de Villalobos nazwał wyspy Leyte i Samar Felipinas na cześć ówczesnego księcia Asturii. Ostatecznie dla całego archipelagu przyjęła się nazwa Las Islas Filipinas. Wcześniej Hiszpanie używali określeń Islas del Poniente (dosł. Wyspy Zachodu) lub San Lázaro – nazwy wymyślonej przez Ferdynanda Magellana. Oficjalna nazwa Filipin zmieniała się kilkakrotnie w historii państwa. W czasie powstania antyhiszpańskiego w latach 1896–1898 Zgromadzenie Narodowe proklamowało utworzenie Republiki Filipińskiej (República Filipina). Od wybuchu wojny amerykańsko-hiszpańskiej i powstania antyamerykańskiego do momentu powstania Wspólnoty Filipin amerykańskie władze kolonialne używały nazwy Wyspy Filipińskie (Philippine Islands). W czasie rządów amerykańskich pojawiło się także określenie Filipiny, które z czasem przyjęło się jako popularna nazwa dla kraju. Po uzyskaniu niepodległości oficjalna nazwa państwa to Republika Filipin.
W 1521 portugalski odkrywca Ferdynand Magellan przybył na Filipiny i przyłączył je do Królestwa Hiszpanii. Kolonizacja wysp rozpoczęła się od momentu pojawienia się na nich Miguela Lópeza de Legazpi, który przybył na nie z Meksyku w 1565. Założył wówczas pierwszą europejską osadę Cebu. W 1571 została założona Manila jako stolica Hiszpańskich Indii Wschodnich W 1898 na Filipinach wybuchło powstanie przeciwko Hiszpanom. W konflikcie uczestniczyły Stany Zjednoczone, w efekcie czego przejęły one kontrolę nad krajem. W 1916 Filipiny uzyskały poszerzenie uprawnień, a w 1934 status niezależnej wspólnoty (Philippines Commonwealth).
W 1942 Filipiny dostały się pod okupację japońską. Główną siłą oporu wobec najeźdźców był związany z Komunistyczną Partią Filipin, Hukbalahap. W 1946 Filipiny uzyskały niepodległość. Po zakończeniu wojny, w 1948 wybuchło powstanie chłopskie zorganizowane przez partyzantów Hukbong w dużej mierze wywodzących się z ruchu oporu w czasie okupacji. Powstanie zostało stłumione na początku lat 50. Głównym celem powstańców była reforma rolna i zerwanie stosunków z USA, których Filipiny były niegdyś kolonią. W 1962 roku Filipiny poparły rebelię w Brunei oraz udzieliły schronienia jej przywódcom, wynikało to z filipińskich pretensji do tego regionu oraz niechęci do włączenia Brunei w skład Malezji. W 1965 roku dyktatorskie rządy wprowadził Ferdinand Marcos. Nieudolne i skorumpowane rządy stały się przyczyną licznych wystąpień, strajków oraz kampanii partyzanckich przygotowanych przez lewicową Nową Armię Ludową oraz separatystyczny Narodowy Front Wyzwolenia Moro i Islamski Front Wyzwolenia Moro. Konflikt partyzancki zapoczątkowany w 1969 roku i trwający do dziś pochłonął około 40 tysięcy ofiar.
OK, zatem – skoro generalny opis tego kraju mamy już z głowy – to teraz kolejna „wklejka”, ale dotycząca już samej stołecznej Manili oraz jej wielkiej aglomeracji.
Manila (Maynila) – stolica Filipin, położona na wyspie Luzon, przy ujściu rzeki Pasig do Zatoki Manilskiej (Morze Południowochińskie). Obecnie miasto liczy 1 660 714 mieszkańców, wraz z Quezon City, Caloocan, Pasay, Makati, Pasig i in. tworzy zespół miejski - Metro Manila z 11 553 427 mieszkańców. Przed podbojem Filipin przez Hiszpanów Manila była ośrodkiem plemienia Tagalów, natomiast po podboju - siedzibą gubernatora. W XVII w. miasto było często atakowane przez Holendrów. W latach 1762-1764 zajęte przez Brytyjczyków. W latach 1946-1948 i od 1976 roku jest stolicą Filipin.
Manila jest obecnie największym ośrodkiem gospodarczym - aglomeracja Manili dostarcza ok. 90% krajowej produkcji przemysłowej. Jest także największym ośrodkiem kulturalno - naukowym Filipin. W Manili znajdują się siedziby (także fabryki) dużych koncernów, m.in. Philips, Honda Motors, Husqvarna, Dagg Kortejn, Lucent Technologies. Jest siedzibą krajowych i międzynarodowych banków (szczególnie Makati) oraz towarzystw ubezpieczeniowych. Przemysł głównie włókienniczy, odzieżowy (Wrangler Inc.), spożywczy (zakłady Danone, liczne cukrownie), elektroniczny. Manila jest głównym portem morskim Filipin (przeładunek ponad 34 mln t), wywóz kopry, cukru, rud miedzi, chromu, drewna, sprzętu elektronicznego.
Fajnie, no nie..? Szybko, sprawnie, treściwie – i właśnie o to chodzi, właśnie o to. Tak, bo teraz już nikt z was nie będzie mógł mi zarzucić wodolejstwa, na którą to „chorobę” ostatnio aż tak bardzo cierpiałem. Teraz jednakże jestem już od przykrego obowiązku opisywania własnymi słowami tegoż miejsca, w którym się zjawiliśmy, całkowicie wolny, mogąc już bez żadnych przeszkód przystępować do mojej „chwalby”, gdzież to ja wówczas w tym mieście nie byłem i czegóż to ja w nim ciekawego nie widziałem. A że wybrałem się tutaj na dłuższe spacerki aż dwukrotnie – nie licząc naszej wieczornej wyprawy do knajpek na piwo, a jakże! – to do wspomnień pewien „asumpt” jednak mam.
Mam zatem o czym pisać, z tym że te moje wyprawy potraktuję jednak mocno skrótowo, oczywiście zgodnie z moimi uprzednimi zapewnieniami, że już nigdy więcej nie będę poważał się na zanudzanie was – było nie było, moich najwierniejszych czytelników przecież, czyż nie..? Toteż zabierając się za relację z tych przechadzek już teraz solennie obiecuję, iż uczynię ją dla was na tyle „strawną”, na ile mi moje pisarskie umiejętności pozwolą. Tak więc do rzeczy...
Moi drodzy, czy pamiętacie może, jakiż to obiekt był zawsze moim „sztandarowym” miejscem wszelakich turystycznych zainteresowań wśród lokalnych zabytków, bez względu na to, jakiegoż to miejsca na ziemi akurat bym nie odwiedzał..? Ależ tak, dobrze to jeszcze pamiętacie – oczywiście Katedry! Zatem, właśnie od tego nasze wspólne zwiedzanie stolicy Filipin rozpoczynamy.
Owszem, Manila – jak większość znaczących stolic chrześcijańskiego świata – również swą własną Katedrę posiada, ale akurat ta z turystycznego punktu widzenia jest niestety... „aż do bólu” nieciekawa. Ona bowiem, nie dosyć że już od zarania swoich dziejów niczym szczególnym nie imponowała, to jeszcze na domiar złego jej historia była w sumie tak burzliwa, że do dnia dzisiejszego pozostał z niej tylko dość mizernie się prezentujący skromny kościółek.
No cóż, nie mogło być jednak inaczej, skoro to właśnie ona podczas każdej nawiedzającej Manilę wojennej zawieruchy ze wszystkich tutejszych zabytków cierpiała najbardziej. Wprost nieustannie była niszczona i podpalana, natomiast jej kolejne odbudowy przeprowadzane były jedynie „po łebkach” – ot, aby tylko podnieść ją z ruin, już bez żadnej szczególnej dbałości o odtwarzanie wielu elementów jej zdobień, starego wyposażenia, architektonicznych detali, itd.
Dużo wartościowszymi od niej są zatem inne manilskie kościoły, ze słynną Świątynią Św. Augustyna na czele, pobudowaną przez Hiszpanów na początku wieku XVII-go, a której aż do czasów obecnych „ząb czasu” prawie w ogóle nie naruszył. Piszę wprawdzie o roku 1985, kiedy ten kościół na własne oczy widziałem, lecz od moich filipińskich współtowarzyszy pracy wiem, iż w jego stanie aż po dziś dzień nic się nie zmieniło. Nadal jest on tak samo okazały i tłumnie przez wiernych oraz turystów odwiedzany.
Podobnie ma się rzecz z innym tutejszym zabytkowym kościołem – nieco młodszym od Augustyna, pod wezwaniem Św. Sebastiana, którego architektura jest nawet nieco od tego poprzedniego ciekawsza – również bardzo atrakcyjnym dla oka, choć niestety... z płatnym do niego wstępem. Nie pamiętam już co było tego przyczyną, czy obecność w nim jakiegoś muzeum lub innego ważnego obiektu, na przykład grobowca jakiejś super ważnej historycznej postaci, ale akurat to było już dla mnie zupełnie nieistotne, ponieważ na jego zwiedzenie wówczas i tak czasu mi brakowało.
A to dlatego, że strawiłem go nieco wcześniej na dokładne obejście całej długości tutejszych zabytkowych Intramuros, czyli pozostałości po niegdysiejszych fortyfikacjach miasta – pobudowanych przez hiszpańskich kolonizatorów już w połowie XVI-go stulecia – która to wycieczka zresztą, dla każdego odwiedzającego Manilę szanującego się turysty powinna być obowiązkowym punktem programu zwiedzania centrum tego miasta, bezwzględnie. Tak, bowiem one – pomimo faktu, że w większości są już niestety tylko w ruinie – nadal stanowią obiekt niezwykle dla przybyszów atrakcyjny. Gorąco więc wyprawę wzdłuż jego pozostałości polecam, jeśli tylko komuś z was przydarzy się kiedyś do Manili zabłądzić.
Pałac Malacanang – cudowna budowla, wprost fantastyczna! Pobudowany w pięknym kolonialnym stylu i jego dzisiejsza architektura rzeczywiście jest tegoż stylu typowym przykładem, jednak w wypadku akurat tego budynku jest ona jeszcze dodatkowo wzbogacona o cały szereg najrozmaitszych elementów zdobniczych charakterystycznych też dla stylów innych – na przykład dla secesji czy nawet baroku (skąd zresztą aż tak daleko od Europy wziął się barok? – co w sumie daje efekt wręcz doskonały, istna uczta dla oka. Pałac ten obecnie stanowi siedzibę prezydenta Filipin.
Park Luneta. Też fajne miejsce, niewątpliwie. Ja wprawdzie zbyt wiele czasu na jego „oblatywanie” wzdłuż i wszerz poświęcać nie chciałem, jako że dla mnie dużo ważniejszą sprawą było wówczas jego oszczędzenie na inne atrakcje, ale i tak ten zaledwie półtoragodzinny po nim spacerek mi wystarczył, żeby poczuć się w pewnym sensie... jak w raju (tak!), jako że nagle znalazłem się w pięknym wielobarwnym tropikalnym lesie! Co, nazbyt dużo w tym patosu..? No to poczytajcie.
Park ten jest dość sporych rozmiarów, więc na jego całkowite zwiedzenie czasu by mi oczywiście nie wystarczyło, ale przechadzka po niektórych jego zakątkach była w istocie przeżyciem niezapomnianym. Spacerując bowiem po takim terenie, na którym jedynie z rzadka rosną jakieś drzewa, ma się okazję widzieć w pełnej perspektywie dosłownie całe morze najrozmaitszych kwiatów – bo tam rzeczywiście jest tak, że gdzie by nie spojrzeć, to wszędzie kwiaty, kwiaty i kwiaty. We wszystkich kolorach tęczy.
A kiedy natrafia się na jakiś zakątek dużo gęściej drzewami i krzewami obrośnięty, to z kolei ma się wrażenie jakby... „zanurzania się” w wielokolorowej dżungli – jakby w jakiejś specyficznej palmiarni, w której aż roi się od wielobarwnego śpiewającego ptactwa, całych chmar pięknych motyli, żuczków, ważek, itd., a jeszcze dodatkowo można w takiej gęstwinie przysiąść sobie na ławeczce lub na trawie przy jakimś strumyczku lub niewielkim stawie, wsłuchując się w cichy szum, niezbyt wysokich wprawdzie, ale niezwykle malowniczo się prezentujących wodospadzików. No i co? Nie jest to raj..?
No cóż, ale niestety w Manili nie wszędzie jest tak różowo, o nie. Ta aglomeracja bowiem – jak zresztą większość wielkich miast na Dalekim Wschodzie Azji – otoczona jest dzielnicami bardzo biednymi, pełnymi slumsów, brudu i zwykłego smrodu. I jest tu ich niestety dość sporo. Takim typowym przykładem jest dzielnica Tondo, do której – jak zwykle pragnąc zaspokajać swoją ciekawość obieżyświata – jednak zapuścić się zaryzykowałem, choć już po niedługim czasie czym prędzej z niej uciekałem – i to jak na tych przysłowiowych skrzydłach, moi drodzy.
Tak, bo przecież to oczywiste, że w takich miejscach zawsze aż roi się od niebezpieczeństw, więc kiedy tylko zaczęły się do mnie przyczepiać jakieś przygodnie spotykane, a niezbyt miło wyglądające typki, którym jeszcze na dokładkę towarzyszyła chmara namolnych brudnych dzieciaków, to ja rzecz jasna natychmiast zrobiłem przepisowy „w tył zwrot” i jazda stamtąd! Ot, pędem z powrotem w kierunku centrum miasta, aby jak najprędzej wydostać się stamtąd „na świeże powietrze”.
Zatem było mi wówczas dane także i tej szczególnej „atrakcji” Manili zasmakować – nie tak długo wprawdzie, aby ją zdążyć poznać lepiej – ale oczywiście na tyle wystarczająco, żeby wiedzieć, iż w żadnym razie Europejczyk zaglądać tam nie powinien. Oczywiście jeśli mu życie miłe, bo jeżeli nie, to... wolna droga. Z tym że wtedy musiałby najpierw koniecznie poznać tutejsze policyjne statystyki dotyczące wszelakiego rodzaju przestępstw, właśnie w takich miejscach dokonywanych, jako że ich ilość jest aż kilkukrotnie wyższa od analogicznych wydarzeń w slumsach Indonezji, Tajlandii czy Wietnamu.
Żadnego kraju z tropikalnej części Ameryki Południowej oczywiście do tych porównań nie „zaprzęgam”, bo to przecież zupełnie inna „bajeczka”. Wszak w takiej na przykład Brazylii czy w Kolumbii, jest pod tym względem zdecydowanie gorzej, bo tam oprócz „standardowych” niebezpiecznych slumsów i faveli istnieje również wprost nieustanne zagrożenie wszelaką przestępczością na całej reszcie obszaru tamtejszych miast, podczas gdy w Manili – na szczęście – te zjawiska ograniczają się prawie wyłącznie do tych właśnie miejsc – przedmieść pełnych ludzkiej nędzy. W dzielnicach bogatszych i w samym centrach wielkich miast jest już rzeczywiście bardzo spokojnie.
Koniec odcinka drugiego…
louis