Geoblog.pl    louis    Podróże    Słowenia - Koper    Słowenia - Koper-2
Zwiń mapę
2018
25
gru

Słowenia - Koper-2

 
Słowenia
Słowenia, Koper
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Odcinek drugi, serdecznie do lektury zapraszam…

Któregoś dnia wybrałem się na wycieczkę do położonych nieco na południe miasteczek Piran i Portoroż. I przyznam, że ponownie – podobnie jak samym Koprem – byłem tymi miejscami wręcz zauroczony. Ciche, spokojne, pełne historycznych obiektów miejscowości, o ciasnej zabudowie swych starówek, w których panowała istnie sielska atmosfera, zaś wypicie piwa w którejś z niewielkich kafejek, położonych nad samym morzem lub w okolicach pięknych jachtowych marin, było prawdziwą rozkoszą. Nie tylko zresztą dla samego ciała, ale i również dla duszy. Bo tu w istocie miało się odczucie prawdziwie rajskiego klimatu. A ja wtedy – gdy tak sobie siedziałem na przybrzeżnym murku z butelką zimnego piwa w ręku i ze stopami zanurzonymi w ciepłej wodzie Adriatyku – niezmiernie się dziwiłem – samemu sobie oczywiście – jak to w ogóle było możliwe, żebym aż do tej chwili tak niewiele wiedział o krajach byłej Jugosławii. Bo naprawdę czułem się tutaj wybornie – pełen podziwu dla piękna tej krainy, która w tamtych momentach stała się dla mnie niemalże wymarzonym edenem. Bez wątpienia…
A teraz, moi drodzy, pora już na prawdziwy hit mojego pobytu w tym porcie – mianowicie, na wyprawę do miejscowości Postojna, małego, zaledwie dziesięciotysięcznego miasteczka, pod którym znajdują się najsłynniejsze chyba w całej Europie przeogromne jaskinie, a zwłaszcza jedna z nich, znana w świecie pod nazwą Postojnska Jama.
O istnieniu tej szczególnej groty wiedziałem już od bardzo dawna i mówiąc szczerze zawsze marzyłem o jej odwiedzeniu. Ale niestety, los pod tym względem nigdy dla mnie zbyt łaskawy nie był – statki, na których pływałem, przez wiele lat wszelkie wybrzeża dawnej Jugosławii – potem już Słowenii, Chorwacji i Czarnogóry – z dala omijały, w efekcie czego żadnych szans na wizytę w tym rejonie nie miałem. Drogą lądową było to rzecz jasna możliwe, ale akurat to jest zupełnie odrębną historią. Ot, nie złożyło się i już. Aż wreszcie udało się. W końcu zabłądziłem w te okolice i oto teraz mam wspaniałą okazję do Postojnskiej Jamy zawitać. Bo mam ją teraz dosłownie na wyciągnięcie ręki – jestem bowiem w miejscu znajdującym się od niej zaledwie 70 kilometrów. A zatem w drogę..!
W tę wyprawę wyruszyłem już o 6 rano. Najpierw udałem się na miejscowy dworzec kolejowy, aby stąd wybrać się na północ… autobusem. Tak, dobrze przeczytaliście – w Koprze z dworca KOLEJOWEGO kursują AUTOBUSY. Dlaczego? – zapytacie. A dlatego, że istniejące tu niegdyś połączenie ze światem drogą kolejową zostało z czasem zawieszone z powodu… zbyt trudnego terenu, zdecydowanie niesprzyjającemu wszelkim remontom torowisk. Nie wiem dokładnie, co się pod tymi określeniami kryje – jednakże tak właśnie mi to wówczas wytłumaczono. Bo podobno były tu jakieś osunięcia ziemi, podmycia torów, itd. No cóż, teren górzysty, więc zapewne dużo w tym prawdy jest. Fakty natomiast były takie, że budynek kolejowego dworca funkcjonował, tory sobie spokojnie i cichutko leżały, a na tych torach… stało jeszcze kilka lokomotyw i starych wagonów.
Ale, jak wspomniałem, w podróż wyruszałem autobusem – z tym że nie było to połączenie aż do samej Postojnej, ale był to… autokar dowozowy, należący do tutejszej państwowej firmy kolejowej, zabierający pasażerów z Kopru do najbliższej czynnej jeszcze kolejowej stacji. No cóż – pomyślałem – pojadę więc na raty i już. Tak więc pierwszym etapem mojej wyprawy była jazda – uwaga! – niemiłosiernie rozklekotanym (tak!) starym autokarem do miejscowości Kozina, w której to musiałem się przesiadać i dopiero wtedy rozpocząć dalszą podróż pociągiem. Niestety również będącym w podobnym stanie co ów autobus – w takim, że nadawał się on raczej bardziej do muzeum, aniżeli do obsługi trasy europejskiego kraju. Lecz to nic – myślałem dalej – będę się musiał wprawdzie po drodze zdrowo wytrząść (aby tylko wątroba i plomby w zębach wytrzymały!), lecz za to będzie dla mnie dość oryginalnie i niecodziennie – egzotycznie nawet.
Pociąg ten wlókł się jednak niemiłosiernie, przedłużając w nieskończoność tę nieoczekiwaną „trzęsawkę” – rzucało nim na boki tak, jak – nie przymierzając – morskim statkiem (!), a ja dziwowałem się temu, jak tenże pojazd jest w ogóle w stanie utrzymać się na szynach, skoro wykazywał podczas swej jazdy tak niezwykłą ruchliwość. Ale jednak do przodu jechał i to było najważniejsze.
Zatrzymywaliśmy się po drodze na pewno z kilkanaście razy, głównie na jakichś dość dziwacznie wyglądających wiejskich stacyjkach, będącymi jedynie zwykłymi i bardzo krótkimi peronami ze stojącymi tuż obok nich budkami wielkości kontenera - i jedynie w nieco większych miejscowościach, takich jak Divata, Pivka czy Prestranek, były to normalne dworce, choć niestety będące w takim stanie, jak te nasze polskie prowincjonalne stacyjki. Czyli przysłowiowy brud, smród i ubóstwo. Zatem, Słowenia w tej dziedzinie z pewnością nas jeszcze nie przegoniła. (Lecz nie zapominajmy, że piszę o roku 2002!)
Po ponad dwóch godzinach (przypominam, to było zaledwie kilkadziesiąt kilometrów!) zajechaliśmy wreszcie do Postojnej, gdzie natychmiast poderwałem się ze swego miejsca i z ogromną ulgą wyskoczyłem na peron. A tu, kolejne moje zdumienie. Otóż, pomimo faktu, że pociąg, którym tutaj dotarłem, był nieomal pełen ludzi, to na tej stacji wysiadła… tylko jedna jedyna osoba! Czyli tylko ja sam. Jak to? – zdziwiłem się więc niezmiernie – Przecież to jest ta słynna Postojna, miejsce na całym świecie znane z powodu znajdującej się tuż obok miasta przeogromnej i przepięknej groty! Czyżbym się więc pomylił i wysiadł nie w tym miejscu co powinienem..?
Ale nie, jednak uczyniłem dobrze. Bo to była właśnie ta właściwa stacja, cel mojej podróży. I to nic, że z pociągu nikt więcej się na peron nie wysypał (zapewne większość podążała do stolicy kraju, do Lubljany), jako że najważniejszym faktem było to, iż wreszcie w to miejsce trafiłem. Od razu więc pognałem w kierunku centrum miasteczka, przekonując się niebawem, że… drogą kolejową rzadko kiedy jacykolwiek turyści tutaj docierają, bowiem na samym głównym rynku dostrzegłem cały rząd turystycznych (i będących w dobrym stanie!) autokarów. Nie takich „rzęchów” jakim ja się z Kopru do Koziny tarabaniłem.
Zaraz też sprawdziłem rozkład jazdy i z prawdziwą ulgą odkryłem, że istnieje stąd regularne autobusowe połączenie do samego Kopru – i to jeszcze w dodatku za niższą cenę niźli tę, którą płaciłem za pociąg! Ot, zdałem sobie więc sprawę, że na początku mojej wyprawy popełniłem dość znaczny błąd logistyczny, nawet nie wiedząc o tym, że zamiast fundować sobie „kolejową trzęsawicę” mogłem zupełnie wygodnie wybrać się na północ luksusowym autokarem. No cóż, zapewne tę możliwość jakoś przeoczyłem, ale oczywiście w powrotną drogę wyruszę już tak jak należy – wsiadając do wygodnego rejsowego autobusu, aby po zaledwie godzince, no może po godzince i pół, znaleźć się z powrotem na statku. A nie tak jak teraz, podróżować nieomal cztery pełne godziny i jeszcze na dokładkę poobijać sobie podczas jazdy pośladki i kość ogonową - które przecież jeszcze wtedy tak całkowicie do siebie po moim upadku na pokład na Morzu Czerwonym nie doszły, wciąż będąc dość „wrażliwe” na… zewnętrzne bodźce (o, tak to nazwijmy).
Ale jestem tu, w końcu tutaj jestem! Nie tracąc więc już zanadto czasu, zaraz po rozeznaniu się w sytuacji z autobusami, wyruszyłem w kierunku jaskini. Na szczęście droga okazała się niezbyt długą. Początkowo rozglądałem się za jakimś publicznym transportem dowożącym ludzi z głównego rynku do samej jaskini, ale kiedy dostrzegłem na ścianie narożnej kamienicy drogowskaz do Postojnskiej Jamy, podający również niewielką do niej odległość, postanowiłem jednak wybrać się tam piechotą, aby przy okazji po drodze choć trochę zwiedzić to miasteczko.
I tak właśnie zrobiłem. Wybrałem sobie spacerek i wcale tego nie żałowałem, jako że do jaskini dotarłem w miarę szybko. Natychmiast podszedłem do biletowych kas oraz wiszących tu wszędzie wokół informacyjnych tablic. Zatem, teraz nieco szczegółów dotyczących tego miejsca, bo przecież to jasne, że koniecznie powinniście wiedzieć, dokąd to w ogóle przyjechaliśmy.
Otóż, Postojnska Jama jest oczywiście najsłynniejszą słoweńską jaskinią, choć nie jedyną w tej okolicy, bowiem takich tworów jest tu zdecydowanie więcej, bo podobno aż ponad tysiąc – z czego kilkanaście jest podobnych do niej rozmiarów lub nawet i większych. W ten ostatni fakt aż trudno uwierzyć, wiedząc, że Jaskinia Postojna posiada aż dwadzieścia kilometrów podziemnych korytarzy, sal, komnat, odnóg, itd. A zatem, w istocie jest to grota-gigant, której całkowite zwiedzenie z pewnością zajęłoby mnóstwo czasu.
Jednakże to i tak jest dla turystów nieosiągalne, bowiem udostępniona dla nich trasa liczy tylko około 6 kilometrów, z czego jeszcze pierwsze cztery pokonuje się specjalną kolejką elektryczną. Ale wierzcie mi, nawet te jedynie dwa kilometry, które się w niej zwiedza na piechotę, może każdego przybysza wręcz oszołomić, a i też nierzadko w sposób przysłowiowy „zwalić z nóg”.
Ale po kolei. Jaskinia ta wydrążona została w górskich skałach przez przetaczające się tędy wody rzeki o nazwie Pivka (tak przy okazji; znakomita nazwa, od razu ją polubiłem!), która obecnie płynie już zupełnie innym, znajdującym się oczywiście w pobliżu korytem. Grota w istocie jest przeogromna, a takie wrażenie potęgowane jest jeszcze przez rozmiary znajdujących się tu komnat i korytarzy, bo nie tylko, że są one w sumie aż dwudziestokilometrowej długości, ale i także bardzo wysokie – w niektórych miejscach nawet na kilkanaście metrów! W dodatku – co jest zresztą największą atrakcją tej jaskini – ów labirynt korytarzy i sal nie jest li tylko zwykłą wydrążoną przez wodę wolną przestrzenią o „surowych” ścianach i sufitach, jak to jest w wypadku większości pieczar w polskich Tatrach.
Nie, w Postojnskiej Jamie ilość wytworzonych tu na przestrzeni tysiącleci skalnych nacieków, o najprzeróżniejszych formach i barwach, dosłownie przyprawić może o prawdziwy zawrót głowy. Bo rzeczywiście jest tu tego całe mnóstwo – zwisające z góry setki tysięcy (tak!) stalaktytów, wyrastające z podłoża stalagmity, przezroczyste (sic!), utworzone ze skalnej materii ścianki, nazywane tu kurtynami – a wszystko to razem tworzy swym widokiem wręcz niezapomniany dla oczu obserwatora spektakl. Zdaniem wielu badaczy istniejący tu przepych jaskiniowych krasowych form jest najbogatszym i najpiękniejszym na całym świecie. Moi drodzy, ja na to powiem tylko jedno; po tym, co tutaj zobaczyłem, pod powyższą opinią bez wahania podpisuję się obiema rękoma! Tak, bo to w istocie jest niesamowitej urody!
Groty tej, z przyczyn oczywistych, samodzielnie zwiedzać nie wolno – jest to zakazane już nie tylko z powodu zapewnienia bezpieczeństwa narosłych tu przez setki wieków skalnych sopli, które to zapewne z wielką ochotą ten i ów by sobie na pamiątkę oderwał, więc dlatego z wielką pieczołowitością trzeba wszystkim turystom patrzeć na ręce, ale i również dlatego, że w tak wielkim gąszczu skalnych korytarzy z dużą łatwością można by się po prostu zgubić. Dlatego też trasa zwiedzania jest ściśle wytyczona, wiedzie przez najbezpieczniejszy dla ludzi fragment jaskini i poza nią absolutnie wykraczać nie wolno – zresztą to i tak z reguły jest niemożliwe, jako że wszędzie, jakiekolwiek odnogi chodników są po prostu specjalnymi wrotami pozamykane. Jednakże, według słów przewodnika, zdarza się niestety co pewien czas jakiś kłopot z domorosłymi speleologami, którzy potrafią niekiedy sforsować takowe zabezpieczenia i samowolnie wybrać się na rekonesans tej części groty, która na co dzień dla turystów jest niedostępna.
Ale i tak jest co zwiedzać, wierzcie mi. Nawet te jedynie dwa kilometry podziemnego spaceru oraz czterokilometrowy dojazd kolejką do wnętrza góry, już w zupełności przeciętnemu turyście wystarczy. Po kupieniu biletu wstępu należy zjawić się u wejścia do jaskini, gdzie z wszystkich chętnych tworzone są pozostające później przez cały czas pod opieką przewodnika kilkunastoosobowe grupy, które najpierw rozsadzane są na miejscach w specjalnych odkrytych wagonikach, a potem zawożone w głąb jaskini na wspomniany już dystans czterech kilometrów. A dokładnie wyglądało to tak…
Czym prędzej kupiłem bilet na najbliższy wolny termin zwiedzania (wyjazdy kolejnych pociągów następują zawsze o pełnych godzinach), grzecznie stawiłem się przy pierwszym peroniku, gdzie przydzielony zostałem do jakiejś grupki Skandynawów i Niemców, razem z którymi usadzony zostałem we wnętrzu kolorowego wagonika. I kiedy już naszą grupę skompletowano, mająca nas za chwilę powieźć w nieznane elektryczna kolejka najpierw z fantazją i z fasonem cieniutko zagwizdała, a potem… ruszyła nagle „z kopyta”, kierując się w głąb tej przesławnej pieczary. Ku przygodzie…

Ale dalszy ciąg tej opowieści już w odcinku następnym…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020