Geoblog.pl    louis    Podróże    Wyprawa do Wenezueli przez Arubę    Wenezuela - Maracaibo-1
Zwiń mapę
2019
02
sty

Wenezuela - Maracaibo-1

 
Wenezuela
Wenezuela, Maracaibo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9253 km
 
MARACAIBO - Wenezuela - Grudzień 1991

Kiedy lądowaliśmy był już zmierzch, powoli zapadające ciemności sprawiły więc, że ponownie poczułem się ogromnie śpiący, marząc już tylko o tym, aby znaleźć się wreszcie na statku i odpocząć. Przede wszystkim rzecz jasna wyspać się, bo przyznam, że dopadł mnie wtedy następny kryzys – choć na szczęście nie związany już z żadnym osłabieniem czy złym samopoczuciem, ale jedynie z sennością, która jednakże naprawdę już dość solidnie dawała mi się we znaki. Powieki ciążyły jak ołów, ziewałem na potęgę, a nóżkami powłóczyłem już tak, jakbym za chwilę miał runąć na ziemię. Tfu, paskudne uczucie!
A tymczasem wciąż jeszcze czekało mnie co najmniej z kilka następnych godzin mobilizacji, zanim w ogóle uda mi się złapać troszkę wolnego czasu dla siebie – i to w dodatku pod warunkiem, że na statku wszystko pójdzie gładko. To znaczy, nikt mnie od razu do roboty nie zagna, jeśli człowiek, którego będę tam zmieniał, nie tak od razu ze statku zejdzie i pojedzie do domu.
I z taką to właśnie nadzieją z samolotu wysiadłem, kierując się od razu z grupką moich współpasażerów z przelotu z Aruby w stronę terminalu. Tutaj czekała mnie jednak bardzo niemiła niespodzianka, a zważywszy na mój ówczesny stan ducha, tym bardziej odbierana przeze mnie z przeogromną przykrością – ba, w pierwszych chwilach nieomal w kategoriach jakiegoś dramatu!
A tak, bo oto przechodzę kontrolę paszportową, po chwili rewizję osobistą (cóż, niestety tym razem „padło” akurat na mnie, choć przyznać muszę, że przeszukanie moich podręcznych rzeczy i mnie samego było bardzo powierzchowne, symboliczne raczej), potem kieruję się do bagażowni, odbieram wkrótce swoje torby, pakuję je na wózek (na szczęście tutaj takowe były), wychodzę do głównego holu przylotów (tym razem już celnicy toreb mi nie przetrząsali), rozglądam się wokoło i… z prawdziwym żalem odkrywam, że nikt tu na mnie nie czeka! „Do jasnej Anielki! – myślę sobie – To w ogóle nikt z Agencji tutaj się po mnie nie pofatygował..?! W kulki sobie grają, czy co..?”
No cóż, ale taka niestety była prawda. Rozglądałem się pilnie po całym holu, ale nikogo z żadną kartką z moim nazwiskiem w ręku nie zauważyłem. Przemykali tu tylko jeszcze niektórzy z pasażerów z tego samego samolotu, którym i ja przyfrunąłem, ale wkrótce nawet i oni zginęli mi z oczu wychodząc na zewnątrz portu, a hol terminalu nieomal całkowicie opustoszał. O kurczę blade, i co teraz..?
Ha, wiadomo co. Nic innego już mi nie pozostało, jak tylko sięgnąć do portfela po moje ściągi z numerami telefonów tutejszej Agencji i tam po prostu zadzwonić, mając rzecz jasna ogromną nadzieję, że o tej porze w ogóle ktoś będzie jeszcze tam urzędował, bo przecież to wcale aż tak oczywiste w tym rejonie świata być nie musi. O nie, wszakże to Południowa Ameryka, można więc było się spodziewać, że ktoś za mój odbiór z lotniska odpowiedzialny, po prostu pokpił sprawę i zamiast się tu zjawić, to… ot, na przykład siedzi sobie teraz spokojnie w domku i popija wieczorną herbatę. A bo to niemożliwe? Ależ! Takie numery to tutejsi oficjele potrafią wykręcać niemal codziennie. Tutaj to nic nowego. Pozostaje więc mi tylko modlić się żarliwie, aby tym razem było jednak inaczej – ażeby ten zwyczaj w moim wypadku się nie powtórzył.
Ufff, już na samą myśl o takiej możliwości oblał mnie zimny pot ze strachu (błagam, nie teraz, nie teraz! Owszem, lubię przygody i niespodziewane wydarzenia, ale nie dziś!), że będę tu musiał jakiś czas na lotnisku koczować, w oczekiwaniu na przyjazd kogokolwiek po mnie, ale… jeśli dopiero rano..? No bo przecież teraz jest już wieczór, godziny pracy minęły, więc pracownicy Agencji mogą zjawić się w biurze dopiero następnego dnia. Proszę nie dziwić się moim obawom, albowiem w Południowej Ameryce takie sprawy są naprawdę na porządku dziennym – to wcale nie jest niemożliwe, jako że rzadko kto tutaj w ogóle zaprząta sobie głowę takimi drobiazgami jak punktualność, słowność czy odpowiedzialność..!
Z drżącymi rękoma biorę więc słuchawkę do ręki, wtykam nos w moją karteczkę z telefonicznymi numerami, zaciskam mocno kciuki za powodzenie mojej misji (żeby tylko tam ktoś odebrał, żeby tam ktoś był!), gdy nagle… słyszę tuż za sobą jakiś głos: „Señor…(tu moje nazwisko)..?” Obróciłem się szybko i aż wykrzyczałem z radości: „tak, to ja!”, a dopiero po chwili zwróciłem uwagę na to, z kim w ogóle mam do czynienia – któż to się do mnie po nazwisku odezwał…
I co widzę..? Stoją przede mną… dwaj umundurowani policjanci! Jeden z nich trzymał przed sobą jakąś kartkę, na której zapewne zanotowane miał moje dane, ale… dlaczego zwraca się do mnie akurat Policja, a nie jakiś wysłannik Agencji?! Kurde, co jest? – myślę gorączkowo i czuję jak się nogi pode mną uginają – O co w tym wszystkim chodzi? Przeskrobałem coś może..? – patrzę na tych ludzi ciekawie, będąc jednakże całkowicie zdezorientowanym.
Ale już po chwili ten funkcjonariusz z karteczką w ręku szybko mi wyjaśnił, że jego kuzyn – który jest pracownikiem tej akurat Agencji – nie mogąc się osobiście po mnie tutaj zjawić, prosił go, aby mnie tu odszukał i zawiadomił o tym, że mój statek… około dwie godziny temu wyszedł już z portu w Maracaibo i jedzie teraz do Puerto Cabello! Spóźniłem się więc niestety, ale to oczywiście żaden problem, bo za chwilkę pojadę do hotelu, skąd ów kuzyn o ósmej rano mnie odbierze i z powrotem na to samo lotnisko podrzuci, jako że stąd właśnie będę moją podróż kontynuował, lecąc kolejnym samolotem do La Guairy. Stamtąd zaś, jakiś inny pracownik tej samej Agencji zabierze mnie z kolei samochodem do Puerto Cabello.
Cóż, no trudno, statek wyszedł w morze nieco wcześniej niż planowano, toteż moje okrętowanie trochę się skomplikowało – „ale to nic, señor, zaraz podjedzie taksówka, którą już zawołaliśmy i do wspomnianego hoteliku mnie zabierze. No hay problemas…”
Ufff… - westchnąłem. Sam już zresztą nie wiem czy bardziej z wrażenia, czy też może jednak wielkiej ulgi, że ktoś się wreszcie o mnie zatroszczył, ale już po chwili znowu poczułem radość na myśl o… całej nocy w hotelowym pokoju. Rety, wyśpię się wreszcie! Hurra, hurra, hurra..! Zatem, to może nawet i lepiej, że mój statek dzisiaj mi wprost sprzed nosa uciekł..?
Podziękowałem więc natychmiast tym policjantom jak najserdeczniej mogłem za udzielone mi informacje, pytając jednocześnie o tę taksówkę – czy mam zaraz ją samemu szukać i do wskazanego hotelu jechać, czy też może oni mają jakieś wytyczne od tegoż kuzyna, proszącego ich o wyświadczenie mu tej przysługi, co mają ze mną zrobić dalej. Dowiedziałem się więc po chwili, że to oczywiście oni mi wszystko załatwią, moją rolą jest jedynie podpisać taksiarzowi zlecenie przewozu, gdy już będę przy hotelu wysiadał, jako że ten kurs będzie potem przez naszą Agencję zapłacony. A zatem wszystko gra..! Jazda więc – czym prędzej – bo chcę już spać, spać, spaaać..!
Obaj ci mundurowi nie tylko że zaprowadzili mnie w odpowiednie miejsce przed terminalem i taksówkę mi przywołali, to jeszcze wzięli z wózka moje torby i je aż do samochodu zanieśli, pakując je później osobiście do bagażnika, a potem już tylko mówiąc; „buena suerte”, salutując (tak!) i z powrotem w kierunku terminalu odchodząc. Krzyknąłem więc jeszcze za nimi na pożegnanie „Gracias!”, na co odpowiedzieli mi serdecznym pomachaniem rąk. I chyba nie muszę dodawać, iż byłem tą ich niezwykłą uprzejmością i życzliwością niezwykle zbudowany, prawda..? Wsiadłem do taryfy i… jazda..!
Po kilkunastu minutach podjeżdżamy pod wyznaczony mi na czas pobytu w Maracaibo hotelik, zatrzymujemy się tuż przed jego wejściem, wysiadam, rozglądam się ciekawie i… szczęka mi niestety opada aż do samej ziemi! Bo oto zauważam stary, brudny, odrapany jednopiętrowy barak, stojący przy gruntowej uliczce i mający poza sobą wysoką ścianę lasu! Kurde, toż to zupełne pustkowie! Zadupie, że aż strach patrzeć! I jeszcze ten cholerny las, znajdujący się zresztą dosłownie tuż obok tylnej ściany tego baraku, gałęzie niektórych drzew to nawet na jego dachu się opierały!
Ale jaja! No cóż, widok ten natychmiast mi uświadomił, że ta nasza tutejsza Agencja do „zbyt renomowanych” nie należy, skoro wynajmuje coś takiego, zupełnie pomijając możliwość zakwaterowania mnie gdzieś w centrum miasta lub chociażby w jego pobliżu, w czymś przyzwoitym, nie zaś w budynku pamiętającym chyba jeszcze czasy Simona Bolivara, a z wyglądu przypominającym raczej stary hangar na kajaki i łodzie lub jakiś warsztat, aniżeli dom z gościnnymi pokojami. Kurde balans, co to za Agencja? To jeszcze tańszego noclegu w tym mieście nie było..?! Na przykład jakiś leśny szałas lub gliniana lepianka..? Ufff…
No ale cóż począć? Trafiło się tak i nic na to poradzić nie mogę, wszakże gdybym nawet chciał to moje lokum reklamować, zwracając uwagę na niezbyt zadowalające warunki, to niby komu..? Miałbym się może teraz w tej ciemności, na najdalszych „rogatkach” miasta i na skraju tropikalnego lasu o to awanturować? Eee tam, poradzę sobie, oby chociaż łóżko i pościel były jak należy – czyste przede wszystkim, to już tę jedną jedyną nockę jakoś przetrzymam. Byle tylko móc się wyspaaaać..!
Wysiadam z samochodu, kieruję się do bagażnika, czekając aż kierowca zrobi to samo, gdy nagle spotyka mnie z jego strony bardzo nieprzyjemna niespodzianka, ponieważ on… „melduje” mi bezczelnie, że najpierw mam mu zapłacić za kurs 30 dolarów (o, nieźle sobie „zaśpiewał”!), zanim mi moje torby z bagażnika wypakuje. Mało tego – chłop jeszcze nawet sekundki na moją odpowiedź nie zaczekał, nie mógł więc wiedzieć jak na takowe dictum zareaguję, czy zgodzę się mu zapłacić czy nie – a już „wystawił pazury”, grożąc, że w przeciwnym wypadku mi ich po prostu nie odda. A tak, bo mu się zapłata ode mnie należy, i już!
Ja mu na to oczywiście odpowiadam, że nic z tego – Agencja mu za kurs jutro pieniążki zwróci, a ja mam jedynie swoim szlachetnym podpisem fakt wykonania tej usługi potwierdzić. I tyle. Poza tym, sądzę nawet, że zapłata będzie raczej dużo mniejsza, aniżeli te zażądane przez niego 30 dolców. Zatem chłopie, dawaj mi te moje torby, bo ja mam tylko podpisać kwitek o przewozie – właśnie takie w tej kwestii panują wszędzie w cywilizowanym świecie zasady.
Niechaj więc sobie gość nie roi, że mnie na jakiś dodatkowy nienależny mu grosz naciągnie! Co więcej – ja jeszcze na dokładkę jutro o tym wszystkim Agentowi opowiem – poskarżę się na złe potraktowanie mojej osoby i próbę wymuszenia haraczu! Bo jak to niby inaczej nazwać..?
A on na to: „nie, ja ci twoich toreb nie oddam, dopóki mi… 20 dolców nie zapłacisz!” O, to już spuścił z tonu?! Już nie 30 ale 20..? To taki z ciebie cwaniak..? – myślę sobie, głośno zaś mówię: „OK, jak się chłopie tak bardzo upierasz, to ja od razu pędzę do recepcji tego hotelu i dzwonię do Agencji (to był oczywiście blef, bo przecież dobrze wiedziałem, że w razie czego i tak bym nic nie wskórał), aby… zapytać tam kogo trzeba, ile teraz powinienem za kurs tą taksówką zapłacić. Bo jeśli samo podpisanie zlecenia nie wystarczy, to ja po prostu chciałbym to od nich usłyszeć – dokładnie i wprost, ile mam tobie do ręki wsunąć, jasne? No to chodź, idziemy tam i razem zadzwonimy, zgoda..?”
Ale ten taksiarz wyskoczył nagle ze swojego miejsca, podszedł blisko mnie i zaczął wydzierać się wniebogłosy i wywijać mi przed oczyma rękoma w gwałtownej gestykulacji i chociaż tego, co akurat wtedy wykrzykiwał zupełnie zrozumieć nie mogłem, to i tak widać było wyraźnie, że się facet piekli, na swą nieszczęsną dolę i doznawaną krzywdę uskarża, że protestuje, że mu się zapłata należy, itp., itd., a ja go po prostu próbuję oszukać, jakichkolwiek pieniędzy za kurs mu odmawiając!
„O kurde! – myślę sobie – Jeszcze to mi się przytrafia, jakbym już naprawdę mało miał na dziś kłopotów..?! Do diaska, co robić? Owszem, facet jest bezczelny i do takiej dodatkowej zapłaty żadnego prawa nie ma, ale cóż z tego, skoro mój upór – to nic, że słuszny – może nagle doprowadzić do tego, że on się po prostu stąd zawinie i powiezie mój bagaż w nieznane? I wtedy co, szukaj wiatru (czyli toreb) w polu..? A mało to takich wariatów na świecie? Zwłaszcza że JUŻ widzę jego podejrzaną gestykulację, zdradzającą jego zamiary – że jak tej forsy nie dostanie, to mi bagażu nie odda, i już! I sobie pojedzie, ot co. Wszak najwyraźniej z jego gestów to wynikało – już nawet drzwi do szoferki otwierał..!
„No dobra! – rzuciłem szybko w jego kierunku, nawet dość pojednawczym tonem, choć oczywiście w środku we mnie wszystko aż się gotowało ze złości – Dam ci te 20 baksów, ale za chwilę zadzwonię do… tych policjantów z lotniska, którzy cię tam przywołali i się im za to poskarżę, a oni są MOIMI DOBRYMI KOLEGAMI (ależ armaty wytoczyłem, no nie?), więc na pewno uczciwie mi powiedzą czy płacąc podwójnie za ten kurs uczyniłem dobrze. Czy miałeś chłopie rację, czy nie…”
Ufff, ale się po chwili porobiło, mówię wam! Istna zawierucha! Bo oto na tę moją odpowiedź, kierowca zaczął krzyczeć jeszcze donośniej (ha, miałem nawet wrażenie, że się echo jego wrzasku od tej dżungli odbija i niesie daleko w Maracaibo), z jego krzyków zaś wyłowiłem już kilka wyraźnych słów, które wreszcie zrozumieć mi się udało – ot, na przykład „pinga” i „cojones” (wybaczcie, ale tłumaczyć tego nie będę, nie wypada) i jeszcze parę innych co pikantniejszych określeń, ale już po chwili… facet wyjął ze schowka swego auta długopis i formularz zlecenia na kurs, dał mi go do podpisania, a sam… natychmiast otworzył bagażnik, wyjął obie moje torby i pier*olnął nimi z rozmachem (i z wielkim wdziękiem też, a jakże) o glebę..! Potem gwałtownym ruchem nieomal wyrwał mi z ręki ten podpisany już przeze mnie kwitek, wsiadł do taksówki i odjechał. I nie muszę już chyba dodawać, że o żadne pieniądze już się więcej nie ciskał, prawda? Czyli dostał „figę”, ot co...
A ja stałem wtedy jak zahipnotyzowany, nie mogąc się wprost nadziwić tym jego przedziwnym „występom”, zupełnie niepotrzebnemu wywołaniu awantury i aż tak zaskakującemu jej zakończeniu, ale jednocześnie śmiałem się serdecznie na myśl o moim przecudownym, w ostatniej zresztą chwili i zupełnie bezwiednie wymyślonym fortelu. Tak więc Policja dobra na wszystko, czyż nie? A już zwłaszcza… posiadane w niej „znajomości”, bo przecież kumple w mundurach w razie czego każde drzwi otworzyć pomogą. Ha, ha, ha… No i rzecz jasna już samym o nich wspomnieniem można bezczelnych wydrwigroszy i oszustów przywołać do porządku. Ale jaja! Tak więc, moi drodzy, nie ma to jak „porządne plecy” w wenezuelskiej Policji, bez dwóch zdań..! Ot, co…
Podnoszę z ziemi moje, tak źle potraktowane przed chwilą torby (biedactwa, ale na szczęście zupełnie nic się im nie stało), udaję się w kierunku drzwi hotelu, wchodzę do środka i… kolejny raz szczęka mi z wrażenia opada. Ufff… Z tym że tym razem jakby już nieco mniej (czyli nie aż tak do samej ziemi, ma się rozumieć), jako że… No owszem, było tu wszędzie jednak niebyt czysto, z wielu kątów „brud wyzierał aż miło”, panował zwykły nieporządek, stały tu jakieś stare, wyraźnie już sfatygowane i „niezbyt pierwszej świeżości” meble i w ogóle wyposażenie przypominało bardziej sklep ze starzyzną, aniżeli wnętrze hotelu, ale za to ogólna atmosfera nie wydawała się już tak ponura i przygnębiająca jakiej się spodziewałem po moim pierwszym ujrzeniu tego budynku, jeszcze na zewnątrz, z taksówki.
Tak, to prawda, pierwsze wrażenie było raczej fatalne, ale już po chwili moje odczucia nieco się odmieniły – na lepsze oczywiście. Tuż obok niewielkiej recepcji znajdował się całkiem fajnie wyglądający bar, pełen biesiadujących tam osób zresztą, brzmiała bardzo miła dla ucha muzyka, natomiast biegnący od kontuaru recepcji w głąb budynku długi korytarz oraz przylegające doń schody były bardzo jasno oświetlone, na obu ścianach zaś – pomiędzy drzwiami kolejno po sobie następujących gościnnych pokoi – wisiało pełno najprzeróżniejszego typu całkiem ładnie się prezentujących gadżetów. Jakieś drewniane maski i płaskorzeźby, obrazki, doniczki z kwiatkami i różne figurki – ale i także indiański pióropusz czy nawet… poroże jakiegoś, zapewne miejscowego łownego rogacza. Krótko mówiąc, wnętrze tego hoteliku już tak tragicznie jak jego fasada nie wyglądało. Ufff, dobre i to, ciekawe tylko jak będzie wyglądał mój pokój i jakie w nim zastanę wyposażenie? – pomyślałem z ulgą, ale i jednocześnie z napięciem, co mnie za chwilę może tam oczekiwać. Czy będzie przyzwoicie, czyli czysto przede wszystkim, czy też jednak brud i bałagan..?

Cóż mnie zatem zaraz czeka..? Ano, poczytajmy. Odcinek następny już czeka…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020