Geoblog.pl    louis    Podróże    Wyprawa do Wenezueli przez Arubę    Wenezuela - Maracaibo-2
Zwiń mapę
2019
02
sty

Wenezuela - Maracaibo-2

 
Wenezuela
Wenezuela, Maracaibo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9253 km
 
No cóż, już niebawem się o tym przekonałem… i niestety muszę stwierdzić, że poczułem się raczej zawiedziony. A dlaczego..? – zapytacie. Otóż, zapowiedź tego, czego mogę się w moim pokoiku spodziewać zauważyłem już na korytarzu na pierwszym piętrze, gdzie moje lokum mi przydzielono. Tutaj bowiem, w przeciwieństwie do wręcz rzęsiście oświetlonego parteru, panował niezbyt miły półmrok, żadnej wykładziny na podłodze już nie było tylko zwykłe deski, ściany były całkowicie „gołe”, bez absolutnie żadnych upiększeń, w dodatku szare i odrapane, natomiast w górnym kącie korytarza, tuż przy spojeniu ściany z sufitem, dostrzegłem – uwaga! – kilka… wiszących tam nietoperzy! A tak, były tam nietoperze – w dodatku, wcale nie tej wielkości jak nasze poczciwe nocki, mopki czy gacki, ale dużo większe, rozmiarów co najmniej naszych popularnych ptaszków – kawek lub srok!
A zatem, jak na nietoperze, to były jakieś potwory..! Zwierzątka te wydawały się opasłe jak kurczaki, a jeszcze na dokładkę nieustannie się ruszały, wyglądały natomiast w tym półmroku jak jakieś czarne diabełki! Ba, nawet ich oczy dostrzec mi się udawało, odnosząc wrażenie, że… mnie szelmy obserwują..! Ufff, gdzie ja trafiłem..?! Do piekła może i za chwilkę zobaczę jeszcze jakieś czarne koty lub ohydne ropuchy..? Brrr… Obym tylko takich samych nietoperzy w moim pokoju nie miał! – pomyślałem w nadziei, ale kiedy już próg mojej klitki (tak, niestety, pokoik był rzeczywiście bardzo malutki) przekroczyłem, to… okazało się, że chyba będę miał jeszcze gorzej! Bo tutaj, owszem, latających diabełków żadnych już nie było, ale za to z kolei po parapecie okna oraz po podłodze w pobliżu łóżka biegały sobie… małe zielone jaszczurki..!
Przyznam, że widok ten nieco mnie w progu wstopował, rozeźlił nawet, choć akurat tego typu „atrakcje” wcale nie były dla mnie nowością, z takimi stworkami w hotelowych pokojach już się przedtem spotykałem, na przykład w Port Sudanie, wiedziałem zatem, że są to istotki dla człowieka zupełnie niegroźne, ale… No właśnie! Ale… nie dziś, błagam, nie teraz! Dzisiaj bowiem wcale nie jestem w nastroju do przeżywania jakichkolwiek egzotycznych przygód i tolerowania obecności żadnych obcych żyjątek w moim pokoju, dlatego też ich obecność tutaj jest akurat dzisiaj wysoce niepożądana. Nawet jeśli wprost po mnie i mojej pościeli biegać nie będą, a jedynie uskuteczniać swoje polowania na pętające się tu karaluchy na podłodze. Bo ja w tym momencie pragnąłem spokoju, a nie walki z jakimiś gadzinami. Ufff…
Ale cóż było robić? Pokój ten wyglądał tak, jak wyglądał, był jaki był i już nic na to poradzić nie mogłem, zwłaszcza że przypuszczałem jedno – zapewne słusznie – że nawet gdybym chciał go jakoś w recepcji na inne lokum zamienić, to i tak zapewne cała reszta znajdujących się tutaj pokoików prezentowała się bardzo podobnie. To znaczy, sądzić powinienem, iż ta menażeria egzystowała sobie spokojnie w całym hotelu, czego się zresztą należało spodziewać, zważywszy na bliskość tropikalnego lasu. „O rety! – pomyślałem – żeby się chociaż tylko na tych jaszczurkach skończyło! Bo przyznam szczerze, iż wcale nie miałbym ochoty napotkać tutaj jeszcze innych i gorszych od nich stworów, na przykład jakiegoś węża, jak to niegdyś miało miejsce właśnie we wspomnianym Sudanie! Kurde, i oby mi się czasem jakiś jaguar nie przyplątał..!”
No dobra, ale żarty na bok. Wchodzę do środka, próbuję się w mojej klitce jakoś rozgościć i… odkrywam nagle z satysfakcją, że chyba jednak aż tak źle z tymi gadami nie będzie. Wszystkie jaszczurki bowiem, na mój widok natychmiast się na boki rozpierzchły, pochowały się gdzieś w okamgnieniu, a przez kolejne kilkanaście minut, kiedy w pokoju i w łazience moje podręczne drobiazgi rozkładałem, żadnej z nich już nie widziałem. A zatem mam ja na was sposób, gadziątka. Ot, po prostu nie będę na noc gasił tu wszystkich świateł, ażeby was przypadkiem ciemność ponownie do swoich polowań w moim pobliżu nie zachęcała. I to – jak sądzę – na was wystarczy. A kysz..!
Jednakże po chwili niestety odkryłem drugą stronę medalu tegoż mojego „antyjaszczurkowego” planu, jako że palące się lampy zaczęły z kolei przyciągać do mojego pokoju jakieś następne wstrętne niechciane stwory, tym razem były to całe roje jakichś paskudnych owadów, które zupełnie swobodnie zaczęły mi wlatywać do środka przez… dziurę w ścianie po znajdującej się tam zapewne kiedyś szafce klimatyzacyjnej. Owszem, otwór ten był już zabezpieczony jakąś sztywną metalową siateczką, mającą w założeniu pełnić rolę pewnego rodzaju moskitiery, ale była ona niestety w kilku miejscach podziurawiona, i właśnie poprzez te jej uszkodzenia już wkrótce fruwała przy suficie koło górnej lampy cała masa jakichś żuczków, much i czegoś tam jeszcze, których przynależności gatunkowej określić nie potrafiłem. Ot, duża owadzia menażeria, i tyle.
Natychmiast więc rzuciłem się do ratowania mojego potencjalnego nocnego spokoju, próbując tę podziurawioną siateczkę jakoś naprawić, ale z początku wcale tak łatwym zadaniem to nie było. O nie, musiałem bowiem najpierw przyjąć jakąś skuteczną metodę pozatykania tych dziurek, a używając wszystkiego co mi tylko wpadło w ręce, a będące na wyposażeniu pokoju, szybko przekonałem się, że niestety nie tędy droga. Wszystko zawodziło – ręcznik, obrus ze stolika, nawet kawałki mydła..! Uch, co za bezmyślny palant ze mnie. Jak można czasami aż tak bardzo się pogubić..?!
Tak, bowiem w którymś momencie, kiedy już kilka moich prób poradzenia sobie z tym problemem okazało się płonnymi, wpadłem wreszcie na pomysł, który nie tylko że okazał się najskuteczniejszym z możliwych, ale przede wszystkim… był wręcz prymitywnie prostym. Że też na to wcześniej w ogóle nie wpadłem! Ufff, rzeczywiście wówczas musiałem być bardzo zmęczonym, skoro moja łepetyna nie potrafiła w sposób tak naturalny pracować, podsuwając pomysły takich metod poradzenia sobie ze zwykłym łataniem dziurek w siateczce (sic!), których imając się, po prostu nawet i w swoich własnych oczach się kompromitowałem. Brrr, dobrze, iż mnie wtedy nikt nie widział, ależ by miał ze mnie ubaw!
Bo oto całkowicie wystarczającym sposobem na skuteczne (i szybkie – jedna minutka i po sprawie!) okazały się… zwykłe gazety, pozwijane i pogniecione w odpowiednich rozmiarów kulki, którymi wszystko od razu pozatykałem, natychmiast następnym owadzim stworom z pobliskiej dżungli łatwą drogę do mojego pokoju odcinając. I koniec tematu…
Rety, z jakąż to dramatycznie śmieszną własną bezmyślnością można się nieraz zetknąć, jeśli tylko zaistnieją okoliczności, mogące człowiekowi dosłownie „zlasować mózgownicę”, czyniąc go zupełnie niezdolnym do najprostszego nawet myślenia! Oj, rzeczywiście pora już najwyższa iść spać, bo chyba tylko Bóg jedyny raczy wiedzieć, co jeszcze dzisiaj byłbym w stanie wymyślić.
Wkrótce zagrzebałem się więc z ogromną lubością w moją pościel (a była ona czysta i nawet pachnąca, tak!), pragnąc czym prędzej zapaść w sen, uprzednio jednak – co oczywiste – urządzając sobie jeszcze, niezbyt długie na szczęście polowanko na wszystkie te fruwające i bzyczące mi ponad głową owadzie monstra. Potem położyłem się wreszcie i… kur*a mać, długo jeszcze za nic w świecie zasnąć nie mogłem! No nie, nie wiem, jak to w ogóle było możliwe! Przecież czułem się tak, jakbym dosłownie z nóg padał! A jednak męczyłem się jak cholera, przewracałem się z boku na bok jak naleśnik, ale nic z tego! Owszem, brak w tym miejscu klimatyzacji robił swoje, więc panująca tu temperatura wcale mi nie sprzyjała, nie na tyle jednak była ona wysoka, ażebym w stanie aż takiego zmęczenia w końcu nie zasnął..!
Czyli co, nadmiar dzisiejszych wrażeń to spowodował..? „Kurde! – myślałem gorączkowo – Muszę spać, bo jutro tym bardziej będę skonany, dosłownie „jak z krzyża zdjęty”. Dziś już nie mogę sobie na taki luksus pozwolić!” Ale niestety, jeszcze z dobrą godzinkę sen nie przychodził, zaś dobiegająca z położonego na parterze baru głośna muzyka jeszcze mi w tej bezsenności dodatkowo „pomagała”. Krótko mówiąc, zaczynało mnie to wszystko powoli wyprowadzać z równowagi, pojawiła się złość i pełna rozczarowania bezsilność, a potem to już nawet wściekłość na cały otaczający mnie świat..! Rety, ja chcę spaaać! – piekliłem się, wciąż ze swoimi słabościami walczyłem, ale niestety chyba z dobra godzina jeszcze przeminęła, zanim w końcu zapaść w sen mi się udało. Wreszcie…
Aż tu nagle… budzi mnie jakieś głośne pukanie..! Ba, mało powiedziane: głośne – to było zwykłe walenie w drzwi, zapewne pięścią nawet, przez kogoś, kto po chwili zaczął się jeszcze spoza drzwi wydzierać: „E, señor, quieres muchacha? Señorita bonita for you..?”
„Jasna cholera! – wrzasnąłem na głos, w ułamku sekundy zrywając się z łóżka. Po chwili siadłem na jego skraju i odkrzyknąłem w kierunku drzwi: „Nooo!!! Nie, nie, nie! Nie chcę! Daj mi spokój, chcę spać! Odpieprz się! Nie, nie, nie..!” – powtarzałem, czując przypływ wściekłości na tego kogoś spoza drzwi, a chwilkę później już totalną bezsilność i rezygnację. Czy naprawdę nie jest mi dzisiaj dane odpocząć..?!
Po mojej odpowiedzi za drzwiami zaległa już cisza. Dalszego pukania już nie było, a i nawet ta donośna dotychczas muzyka zamilkła. Domyśliłem się więc, że w tamtym barze obok recepcji biesiada się zakończyła, hotelowi goście zapewne powoli rozchodzą się już po swoich pokojach i najprawdopodobniej stało się tak, że nie wszystkie z będących tam również miejscowych „piękności nocy” swoich klientów na resztę dzisiejszego dnia „upolowały”, dlatego też jakiś ich „opiekun” popróbował im jeszcze znaleźć na tę nockę jakieś zatrudnienie, oferując ich usługi w taki właśnie „subtelny” sposób, jaki przy moim pokoju zaprezentował – czyli waląc pięściami w drzwi i wykrzykując na całe gardło propozycję o gotowości jakiejś „señority bonity” do umilenia mi mojego czasu.
Ale na szczęście po mojej odmowie (równie „uprzejmej” w formie i podobnie „subtelnej” jak przedstawiona mi propozycja), tenże ktoś swoich chamskich prób już nie ponawiał, pozostawiając mnie w spokoju, budząc w ten sposób we mnie nadzieję na szansę dalszego odpoczynku.
Jednakże, jak na złość, takie nagłe wyrwanie mnie z objęć Morfeusza mocno wytrąciło mnie z rytmu, więc ponownie przez jakiś czas zasnąć nie mogłem. Znowu więc przewalałem się na łóżku z boku na bok, czując wyraźnie narastającą we mnie z upływem czasu irytację. Wstawałem zatem co chwilę do łazienki, potem z powrotem kładłem się do łóżka, znowu wstawałem… a cenny czas uciekał, uciekał i uciekał… „Kur*a mać! – kląłem jak szewc – Diabli nadali tego drania zza drzwi! Chcę spaaać..!”
W końcu mi wreszcie ponownie w sen zapaść się udało, rzecz jasna tego momentu nie pamiętam, ale za to… moment kolejnego przebudzenia już tak, jak najbardziej tak! Z tym że tym razem odbyło się to w sposób dla mnie jeszcze gorszy – oj tak, niestety, bowiem do gwałtownego pukania w moje drzwi oraz głośno wykrzykiwanej kolejnej propozycji: „señorita bonita for you?”, doszedł jeszcze inny element tej „bezczelnej dekoracji” zafundowanej mi przez tego namolnego stręczyciela – mianowicie, kiedy rozbudzając się znowu na chwilkę moje oczy otworzyłem, to… z wrażenia i z nagłego przestrachu aż wrzasnąłem, widząc drzwi… uchylone (tak!), a w nich wsuwającą się do środka mojego pokoju jakąś ciemną, przykrytą małym kapelusikiem głowę!
„Rety, co to..?!” – krzyknąłem jeszcze raz i zerwałem się na równe nogi, próbując jak najszybciej ogarnąć tę sytuację, zorientować się w niej i zrozumieć, co się tutaj tak właściwie dzieje! W jakiż to przedziwny sposób jakiś obcy facet w środku nocy włazi mi nagle do pokoju!? Co jest..?! Przecież drzwi były od wewnątrz zamknięte na zatrzask, jak więc udało mu się je otworzyć..?
No cóż, ale fakt był faktem. W drzwiach mojego pokoju stanął jakiś niskiego wzrostu człowieczek, o wyrazistych indiańskich rysach twarzy zresztą, ponownie się do mnie odzywając: „chcesz dziewczynę? Tylko 20 dolarów. Zawołać ją? Ma przyjść..?”
Ufff, ależ się wtedy wkurzyłem! W jednej sekundzie poderwałem się z łóżka, na którego skraju w tej chwili siedziałem, wywrzeszczałem temu Indiańcowi wprost do ucha: „Nie! Niczego nie chcę! Wynoś się stąd!”, potem „bardzo grzecznie” pozwoliłem sobie wypchnąć go energicznie poza próg na zewnątrz - widząc jeszcze kątem oka jak się facet na przeciwną ścianę korytarza zatoczył - już zupełnie nie bacząc na to, po co ja w ogóle to robię, skoro mogłem najpierw choć trochę poczekać na jego reakcję na moją odmowę (tak, bo może sam w końcu, widząc moją stanowczość, by się odczepił i oddalił), po chwili zaś zatrzasnąłem z rozmachem drzwi, ponownie je na ten metalowy zatrzask zamykając.
Tylko… po co..? – zastanowiłem się nagle. Przecież to ustrojstwo, jak się właśnie okazało, wcale drzwi nie zabezpiecza! Zapewne nie działa jak należy, skoro ten facet z aż taką łatwością drzwi od zewnątrz otworzył. Cholera! – przeklinałem znowu – Co za dziadowski zamek! No tak, tylko… co teraz..? Co dalej mam począć z resztką nocy, skoro przekonałem się właśnie, że drzwi od mojego pokoju wcale mnie od świata zewnętrznego nie ochraniają..? Jak mam się teraz z powrotem położyć spać, nie będąc absolutnie pewnym swojego własnego bezpieczeństwa?
Wszak, jeśli raz już ktoś w tak obcesowy sposób mi się na głowę zwalił, to wcale nie jest wykluczone, że takie wydarzenie się nie powtórzy! A bo to ja mogę wiedzieć, jakie w tym hoteliku aktualnie przebywa towarzycho..? Tutaj, na tym pustkowiu i tuż obok tropikalnego lasu? Przecież ja tu nikogo nie znam, a tak na dobrą sprawę, to ja nawet mojego Agenta jeszcze na oczy nie widziałem!
No cóż, przyznać muszę szczerze, iż w tejże chwili poczułem się naprawdę dość zagubiony i „jakoś tak” niepewny swej sytuacji. No tak, owszem, z całą pewnością moja reakcja była wówczas bardzo mocno przesadzona, w końcu przecież nie byłem w jakimś „gnieździe żmij”, ale w zwykłym prowincjonalnym hoteliku – tyle że nie wyglądającym, mówiąc eufemistycznie, na luksusowy i przeznaczonym raczej dla gości o mniej zasobnych portfelach – ale jednak… nie to akurat w tym momencie grało w mojej duszy podstawową rolę i na moje odczucia wpływało, tylko moje ówczesne bardzo złe nastawienie.
Czyli ogólne przemęczenie, nadal świeże wrażenia związane z moim poważnym zasłabnięciem na Arubie, którego ślady w mojej psychice wciąż przecież jeszcze pozostawały – wszak przeżytego wtedy strachu tak całkiem do końca się jeszcze nie wyzbyłem, owszem, odetchnąłem już z ulgą, ale moje ówczesne przerażenie z mojej pamięci mi jeszcze nie wyparowało – niemożność zaśnięcia w tych warunkach w jakich aktualnie przebywałem, a teraz - jeszcze dodatkowo - poczucie braku spokoju i swobody w swoim własnym hotelowy pokoju! Powiedzcie zatem sami, czy miałem prawo poczuć się wtedy niepewnie..? Czy moje obawy w takiej atmosferze były uzasadnione..?
A zresztą, na cóż w ogóle te dywagacje? Uczciwie przyznaję, że się wtedy po prostu zupełnie pogubiłem, nie stać mnie już było na spokojne zaśnięcie, będąc wciąż pod wrażeniem tej dziwacznej wizyty oraz pod wpływem ponurego nastroju, który mnie wówczas ogarnął. Czułem najzwyklejszą w świecie złość, a jeszcze w dodatku bezradność, bojąc się po prostu iść z powrotem spać, mając już tę świadomość, że dosłownie w każdej chwili ktoś niepowołany może mi się do pokoju całkiem bez przeszkód wedrzeć!
Cóż, powtarzam jeszcze raz, z perspektywy czasu widzę już, że dałem się wówczas nazbyt ponieść panice i chyba zupełnie niepotrzebnie kolejną bezsenną nockę na własne życzenie sobie zafundowałem, ale jednak ja osobiście czuję się z tamtych reakcji usprawiedliwiony. Owszem, działałem pod wpływem atmosfery tamtych chwil, ale cóż to zmienia, skoro tak właśnie było, a z faktami się po prostu nie dyskutuje..?
Krótko mówiąc, zasnąć wtedy już nie dawałem rady, pomimo tego, że głowa mi wręcz sama na piersi opadała, a oczy kleiły się z senności jak oszalałe. Ufff… I w takiż to właśnie sposób przetrwałem do rana, „lewitując” zaledwie w swoim łóżku, będąc pełnym czujności i wsłuchując się w każdy dosłownie szmer dobiegający do mnie spoza drzwi z korytarza, na dźwięk którego zresztą natychmiast otwierałem szeroko oczy i nasłuchiwałem, co też może z tego dalej wyniknąć – czy znowu się ktoś tutaj przypęta..?

Ufff… Ale nawet to, co złe, również ma swój koniec, toteż… ranka jakoś „jeszcze w jednym kawałku” doczekałem…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020