Geoblog.pl    louis    Podróże    Kuba - Hawana    Hiszpania - Santurce (kubańskie zakupy)
Zwiń mapę
2019
04
sty

Hiszpania - Santurce (kubańskie zakupy)

 
Hiszpania
Hiszpania, Santurce
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15240 km
 
Pora teraz na wątek następny – czyli krótki opis rodzaju, ilości i charakteru „zakupów” dokonywanych przez naszych Kubańczyków w Santurce. A dlaczego „zakupów” napisałem w cudzysłowie? – zapytacie. Ano dlatego, że były nimi wszelkiego rodzaju „śmieci”, które ich mieszkający w Hiszpanii rodacy (zapewne także i ci, którzy tu wcześniej nielegalnie pozostawali) na statek im dostarczali. Owszem, nasi załoganci za to wszystko im płacili, spodziewać się jednak należy, iż były to raczej jakieś bardziej „groszowe transakcje”, niźli prawdziwie biznesowy zarobek, choć oczywiście z całą pewnością obu stronom się to opłacać musiało. Zwłaszcza że... było tego wszystkiego naprawdę dość sporo!
Cóż to zatem było..? Ha, poniższa „wyliczanka” w istocie będzie całkiem bogata, ale zanim ją jeszcze rozpocznę, to najpierw zaznaczę, iż absolutnie wszystkie (bez wyjątku) rzeczy z tej listy były artykułami używanymi, które Hiszpanie po prostu gdzieś na śmieci wystawiali, lub też z radością się ich z domu pozbywali, kiedy tylko jakiś kubański emigrant darmową pomoc w ich wywozie im zaoferował. Bo on i tak na tym jeszcze zarobi, opychając cały ten „złom” marynarzom z Kuby (tam wszak „wieczne niedobory na rynku”, a przecież wszystko się przyda, więc przywozić go do swojego kraju zawsze warto), zaś Hiszpan się przy tej okazji raz na zawsze kłopotu z domu pozbędzie. O, i każdy happy...
Zatem wspomnianą „wyliczankę” rozpocznijmy. Przede wszystkim... meble i dywany. Niektóre z tych dywanów były już tak wytarte, że albo nieomal na sam wylot „przeświecały”, albo wręcz już były dziurawe, jednakże one i tak jeszcze swoje „zatrudnienie” w kubańskich domach i mieszkaniach znajdą, jako że w ich sklepach i tak dywanów nie ma żadnych (tak!), bowiem na Kubie ich się nie produkuje (bo niby z czego, nawet jeśli by chcieli i potrafili?), natomiast te z importu... No cóż, jest tego wręcz symbolicznie malutko, no i – rzecz jasna – jedynie dla „wybrańców”. Ech, skąd my to znamy..?
Podobnie z meblami. Były to w większości komplety tapicerskie (czyli kanapy z fotelami oczywiście), pośród których przeważały te z obiciami ze skaju i skóry, choć nie brakowało także i tych „materiałowych”, pomimo konieczności szczelniejszego ich zawijania w jakieś zabezpieczające je przed wilgocią i deszczem plastikowe folie na czas transportu, jako że Kubańczycy ładowali to wszystko bezpośrednio na pokłady nadbudówki, gdzie tylko dało się znaleźć jakieś dogodne ku temu miejsce.
Ba, tymi meblami wypełniony był nawet i... basen – aż „po sam sufit” zresztą – w którym w każdej naszej podróży na Kubę składowano meble nieco cenniejsze od innych, gdyż z właściwym ich przykrywaniem było wówczas dużo mniej kłopotu, aniżeli na otwartym pokładzie. Ot, wystarczał jedynie jakiś dobry daszek ze szczelnego brezentu i już było „git”. Sucho i... bogaaatooo...
A że one wszystkie wyglądały na... baaardzo mooocno zużyte – częstokroć już z wielkimi dziurami w tapicerce..? Ależ kto by się takimi duperelkami przejmował, skoro większość materiału, skaju czy skóry była jednak jeszcze kompletna – dyć „trzy koła dobre”, no nie..? Tak samo wszelkie inne meble, na przykład dębowe czy z drzewa wiśniowego komódki – wręcz nieziemsko sfatygowane, z - uwaga! - ...po-wy-ła-my-wa-ny-mi (ufff) zawiasami od drzwiczek, oczywiście poobijane, porysowane, poplamione, a częstokroć to i nawet z w ogóle brakującymi szufladkami.
Podobnie prezentowała się cała reszta tegoż „przyszłego umeblowania Kuby” (która oczywiście już teraz się cieszy, że takie dobra już niedługo na nią zawitają i wizerunek ich mieszkań polepszą), ponieważ wszelakie stoliczki, krzesła, tapczaniki, kanapy, itd., itp., również nosiły na sobie widoczne ślady długiego i intensywnego użytkowania. Ufff, ależ to była rupieciarnia!
Ale na samych meblach czy dywanach, co oczywiste, ten ich „prywatny import” się nie kończył, o nie. Ziomkowie naszych kubańskich współzałogantów przywozili im na statek także i wiele innych rodzajów wyposażenia mieszkań czy sprzętu ogólnego użytku – rzecz jasna również w takim stanie, że pochodzić one mogły jedynie wprost ze śmieci lub co najwyżej z „demobilu” – pośród których najbardziej poczesne miejsca zajmowały stare lodówki, pralki, radia (co ciekawe, nigdy nie zauważyłem żadnego telewizora), itd., lecz przede wszystkim rowery i mechaniczne zabawki.
W Marcu jeden z motorzystów kupił w Santurce jakiś mocno już „przechodzony” motocykl, wyglądający na taki złom, że naprawdę trudno było uwierzyć, że on kiedykolwiek jeszcze samodzielnie może się ruszyć z miejsca, brakowało mu bowiem w ogóle wielu wręcz podstawowych części (w tym linek, hamulca i gazu, jak i również – uwaga! – nawet i... tłoka!), gdy tymczasem ten okropny „truposz” tuż przed naszym przybyciem do Hawany jakimś cudem jednak ożył, radosnym warkotem swojego silnika wszem i wobec udowadniając, że domowym sposobem naprawić można dosłownie wszystko, dorabiając nawet takie części, które wymagają niezwykłej precyzji – czy wręcz finezji. Aby tylko był jakiś materiał pod ręką i odpowiednio wyposażony warsztacik, i tyle. A akurat tego na statku nie brakowało.
Uwierzcie mi na słowo – byłem robotą tego Motorka niemalże zaszokowany, widząc go dłubiącego codziennie w tym złomie, z którego – moim zdaniem, gdy się kiedyś temu motocyklowi z bliska przyjrzałem, swoim „fachowym” okiem na niego rzucając – już chyba niczego wycisnąć się nie da, ażeby go na powrót „na koła postawić”, a tu proszę – nie tylko że sam silnik ożył, co już było osiągnięciem z pogranicza cudu (z dosztukowanym tłokiem??!! Rzeczywiście cud!), to jeszcze na dokładkę... dorobione (tak, dorobione!) sprzęgło normalnie zadziałało! Czyli... motocykl pojechał..!!!
Moi drodzy, sam na własne oczy widziałem jak ten Motorzysta na tym motocyklu w pobliżu statku w hawańskim porcie krążył po kei..! „Ot, szelma! – myślałem sobie – Ależ musi w nim drzemać talent majsterkowicza! Czemuś takiemu bowiem podołać mógł chyba jedynie jakiś mistrz mechaniki, ani chybi.” Napodziwiałem się więc tego człowieka ile wlezie, gdy tymczasem kilku innych ludków z naszej załogi, również w tej samej kwestii (czyli napraw swojego „złomu”), wprawiło mnie w istne osłupienie!
Tak, bo wyobraźcie sobie, że... zadziałały lodówki i pralki, a wyglądające jeszcze w Santurce na totalną ruinę rowery czy mechaniczne zabawki (i radia też!), stały się nagle zdatne do normalnego użytku – powtarzam, normalnego! Sam na jednym z takich „przywróconych z niebytu” rowerów jeździłem!!! Ba, mało tego – to wszystko było jeszcze w odpowiedni sposób wyczyszczone i pomalowane, więc nawet i w kwestii ich ogólnego wyglądu nie można się było prawie do niczego zanadto przyczepić. Owszem, nadal widać było, że to sprzęt używany, ale... tak się prezentujący, jak – nie przymierzając – wiele podobnych artykułów w naszych polskich sklepach komisowych. A przecież był to złom ze śmieci..!!!
Podejrzewam zatem, że o te ich sfatygowane tapicerki również powinniśmy być spokojni, z całą pewnością także i z nimi sobie poradzą, bo nawet jak zabraknie materiału, to... coś tam wymyślą. Czy jednocześnie dadzą radę połatać lub pocerować jakoś te swoje postrzępione i podziurawione kobierce, to tego już nie wiem, najprawdopodobniej jednak nawet i te braki jakoś skutecznie rozwiązują, bo przecież aż tyle by tego na Kubę nie wozili, nieprawdaż..? O właśnie, prawdaż...
No i na tej konstatacji zakończyłbym już ten odcineczek, w którym w kilku miejscach całkiem nieźle „przejechałem się” po moich ówczesnych karaibskich współzałogantach oraz po ich wielce dumnym kraju, częstokroć niemalże jak ciężkim drogowym walcem, ale przynajmniej dało wam to jakieś wstępne wyobrażenie o Kubie, o panujących na niej warunkach życia oraz częściowo też i o jej mieszkańcach, prawda..? Ale to rzecz jasna jeszcze nie koniec.
Napisałem powyżej „wyobrażenie wstępne”, bo przecież ciąg dalszy jeszcze nastąpi – to było zaledwie „preludium”, zaś „koncert” będzie dopiero wtedy, gdy wreszcie na tę wyspę zajedziemy, zwłaszcza na jej prowincję, gdzie rzeczywiście jest wyjątkowo ciekawie, więc pisać w istocie będzie o czym, zapewniam. Ba, obawiam się nawet, czy nadmiarem informacji o tym kraju was przypadkiem zanadto nie zanudzę, bo ja rzeczywiście zdążyłem wtedy dużo o tym kraju się dowiedzieć i na własne oczy zobaczyć wiele szczegółów z codziennego życia Kubańczyków, zwłaszcza że przecież miałem także i z nimi samymi na co dzień do czynienia podczas pracy na statku, toteż czego mi się nie udało osobiście podczas moich spacerków po Hawanie, Moa i Nicaro zobaczyć, to potem moich współpracowników po prostu o tę resztę wypytywałem. A muszę przyznać, że odpowiadali mi na to całkiem chętnie.
Zatem mogę was uczciwie zapewnić, że w sprawach Kuby (ale roku 2001 – to bardzo ważne, bo przecież nie mogę wiedzieć, jak jest tam teraz) jestem naprawdę wcale nieźle doinformowany. Obiecuję więc wam solennie to, że kilka całkiem „tłustych kąsków” na jej temat się tu znajdzie, co zapewne na tyle waszą uwagę przykuje, że przynajmniej się nudzić nad tą lekturą nie będziecie. Ot, chociaż to...

Takoż więc zaczynamy od Hawany... Następny odcinek już czeka…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020