Geoblog.pl    louis    Podróże    Kuba - Hawana    Kuba - Hawana-2
Zwiń mapę
2019
04
sty

Kuba - Hawana-2

 
Kuba
Kuba, Havana
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 22670 km
 
Moi drodzy, wątek urzędniczych i granicznych Odpraw na Kubie mamy już „zaliczony”, toteż... chyba już najwyższy czas na jakąś dłuższą przechadzkę po Hawanie, nieprawdaż? Wszak mamy Nowy Rok, jest wolny od pracy dzień, a pogoda – no, jak to na Karaibach – wręcz przepiękna. Jestem wyspany, bo zaraz po powrocie z sylwestrowego wieczoru na La Habana Vieja do kojki wskoczyłem, więc..? Ależ oczywiście, największe i najpiękniejsze (tak, nawet jeszcze teraz – po wieloletnich zaniedbaniach jednak wciąż najpiękniejsze!) miasto na Karaibach czeka! Czy pozwolimy mu więc na taką niecierpliwość..?
No jasne, że nie! Zatem czym prędzej wyruszamy „na podbój” Hawany, rozpoczynając nasz po niej spacerek od niewielkiego „łyczka” jej historii. Aby tradycji stało się zadość, wiadomo...
Jak już gdzieś powyżej wspomniałem, miasto o nazwie San Cristobal de la Habana założył żeglarz hiszpański, konkwistador Diego Velasquez de Cuellar, a stało się to w roku 1515. Co jednak w tej w informacji będzie dla was zapewne najbardziej zaskakujące to to, iż tzw. „pierwsza Hawana” powstała w zupełnie innym miejscu niż ta obecna!
Ba, ona nawet nie była w pobliżu jej obecnego miejsca, lecz na przeciwległym wybrzeżu tej wyspy, Cuellar lokował ją bowiem najpierw na południowym brzegu Kuby, tam rozpoczynając budowę osady, ażeby dopiero cztery lata później przenieść ją na północ, na brzeg Meksykańskiej Zatoki. Z tegoż zatem powodu niektóre źródła encyklopedyczne i geograficzne jako datę powstania Hawany podają rok 1519, ale... akurat dla nas nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Ważne bowiem jest to, co jest obecnie, prawda..? A dzisiejsza Hawana rozlokowała się na dość znacznej długości północnego wybrzeża Kuby, będąc teraz największym miastem w tym rejonie świata.
Tak, największym, bo liczy sobie obecnie aż ponad dwa miliony mieszkańców (ba, dużo ponad dwa, bo jest tego około 200 tysięcy). Zatem jest ona dużo większa od naszej polskiej stolicy, nie w kij dmuchał więc, prawda..? Jest ona również dość rozległa, jako że ogólna jej powierzchnia to z kolei prawie 750 kilometrów kwadratowych. Posiada też oczywiście wszystko to, co każda „szanująca się” metropolia mieć powinna – czyli duży międzynarodowy port lotniczy (imienia Jose Marti) czy Uniwersytet, który nota bene założony został już w roku 1728! Ma więc tradycje wręcz przewspaniałe, czego mogą mu pozazdrościć WSZYSTKIE podobnego typu uczelnie w obu Amerykach! Czapki z głów zatem, moi drodzy...
Wiele pobliskich miast może Hawanie pozazdrościć także i jej historii, również niezwykle ciekawej i bogatej. Jednakże, moi drodzy, pozwólcie mi tym razem „odpuścić sobie” jakieś dłuższe na ten temat opisy, bowiem podobnymi tematami jestem już jednak nieco zmęczony i... mi się po prostu nie chce! Niniejsze słowa piszę dnia 16 Maja 2015 roku, jestem z dala od domu podczas kontraktu na Pacyfiku, więc nie mam teraz pod ręką żadnej „wklejki” z Wikipedii, którą mógłbym się „opędzić”, aby już mieć to z głowy, a z kolei kubańskiego tematu – skoro już go zacząłem – to przerywać nie chcę, by dopiero po powrocie do kraju tę część moich „Wspominek” dokończyć. Toteż ograniczę się teraz jedynie do podania zaledwie kilku istotniejszych faktów, zaś całą resztę polecałbym wam w jakichś stosownych źródłach sobie doczytać, zgoda..?
Zatem „jazda z koksem”... Zaledwie 8-10 krótkich zdanek i sprawa załatwiona. Otóż, nieomal natychmiast od założenia (czyli tak de facto od momentu przeniesienia dalszej rozbudowy tej osady na północne wybrzeże Kuby w roku 1519) miasto San Cristobal de la Habana rozpoczęło swój dynamiczny rozwój, już po zaledwie kilku dziesięcioleciach stając się największym i najważniejszym portem Hiszpanii w tzw. „Nowym Świecie”, w roku 1607 natomiast już awansowało do rangi stolicy tej części hiszpańskich posiadłości kolonialnych. Tak więc, pan Velasquez de Cuellar ze swym pomysłem trafił idealnie „w dziesiątkę”.
Hiszpania dorobiła się więc w tym rejonie wspaniałej metropolii, która pozostawała jej własnością aż do roku 1898, kiedy to wybuchła wojna amerykańsko-hiszpańska, po której zakończeniu cała Kuba przeszła już w ręce Stanów Zjednoczonych. Dużo wcześniej, bo w roku 1762, miał miejsce bardzo krótki, bo zaledwie kilkumiesięczny, epizod obcej okupacji Hawany, kiedy to wdarły się do niej wojska Brytyjskiej Korony, ale Anglików tak szybko stąd przepędzono, że nawet nie zdążyli oni pozostawić w mieście ani jednego trwałego śladu swojej w nim bytności, nie pozostawili tutaj po sobie dosłownie ani jednego zbudowanego od podstaw domu. Zatem w sumie jest tak, jakby ich tu w ogóle nigdy nie było.
Podobnie rzecz się miała z... piratami. Na przestrzeni ponad 250 lat (!) na Hawanę co pewien czas napadali karaibscy piraci – takich najazdów korsarskich statków było tu w historii miasta nieomal sto! – ale oczywiście nigdy na dłużej miejsca tu nie zagrzewali, bowiem ich inwazje były jedynie typowo łupieskie, bez najmniejszych chęci zorganizowania sobie tutaj jakiejś tzw. „bazy wypadowej”, jak to było w wypadkach jamajskiego Port Royal czy wysepki Tortuga.
Hawana była więc nękana przez piratów bardzo często, a proceder ten trwał dość długo, a jeszcze na dodatek, czynił to... „kto tylko mógł”. Napadali piraci angielscy, holenderscy, portugalscy (sic! To ci dopiero! A skąd tam się w ogóle wzięli Portugalczycy?!), francuscy, statki pirackie złożone z załóg wielu narodów, dezerterów z rozmaitych armii (również i ze Stanów Zjednoczonych), marynarzy, a także zbiegów z więzień, którzy się po prostu do piratów przyłączyli, a raz to nawet uczynili tak... i sami Hiszpanie!
Ci ostatni, to rzecz jasna nie jakaś zorganizowana piracka banda, która gdzieś w pobliżu Kuby już od dłuższego czasu miała swoją tajną kryjówkę na którejś z tutejszych wysepek, jakby to nam wyobraźnia podpowiadała. Nie, byli to marynarscy buntownicy i banda jakichś typów „spod ciemnej gwiazdy”, którzy natychmiast po przejęciu statku skierowali się do Hawany, aby zaskoczyć tamtejszą wojskową załogę, nie podejrzewającej, że statek, który dopiero co żegnali gdy wychodził stąd w morze, nagle powróci, ale już pod zupełnie nowym buntowniczym przywództwem.
Żołnierze dali się więc tym rebeliantom całkowicie zaskoczyć, którzy po wykradzeniu im ich uzbrojenia (bo przede wszystkim właśnie po to tu przyjechali, pragnąc się wpierw uzbroić przed planowanym grasowaniem po Karaibach w przyszłości) bez zwłoki w siną dal odpłynęli. Nowym celem ich podróży była prawdopodobnie wyspa Pinos (leży ona na południe od Kuby), na której chcieli znaleźć tymczasowe schronienie, lecz zostali oni jednak dogonieni przez wysłany za nimi w pościg hiszpański okręt wojenny, bez większych problemów przez żołnierzy pojmani, a potem przykładnie ukarani, jako że za ten swój występek zostali oni wszyscy, co do jednej osoby, w krótkim czasie straceni.
Tak, z Hiszpanami w tamtych czasach rzeczywiście żartów nie było, absolutnie żadnym pojmanym piratom nie pobłażali, a już zwłaszcza własnym rodakom, którzy dopuścili się zdrady. Jednakże, jak widać, mimo takiej surowości hiszpańskich władz wobec korsarzy, oni i tak wielokrotnie Hawanę w celach rozbójniczych nawiedzali, bo miasto to... po prostu było bardzo bogate, więc stanowiło dla nich naprawdę wielce „łakomy kąsek”. Mówiąc krótko, warto im było ryzykować, bo Hawana to w istocie było „Wielkie Coś”..! Jej bogactwo przyciągało więc wszelakiego autoramentu rozbójników jak ten przysłowiowy magnes.
Zagarnięcie w roku 1898 przez Stany Zjednoczone pod swoją okupację Hawany (oczywiście, wraz z całą wyspą) doprowadziło w efekcie do proklamowania już cztery lata później nowego kraju – czyli Republiki Kuby, już bez żadnych wpływów ze strony Hiszpanii – choć tak de facto ta Republika była typowym tzw. „krajem marionetkowym”, pozostającym wciąż pod ścisłą kuratelą USA.
Istnienie tego „państwowego tworu” w takiej właśnie postaci skończyło się oczywiście wraz z nadejściem kubańskiej Rewolucji (kiedy to owego słynnego dnia 8 Stycznia roku 1959 roku powstańcze oddziały braci Castro oraz Ernesta Che Guevary wkroczyły do Hawany), po czym nastąpił długi okres tzw. „socjalistycznego dobrobytu inaczej”, trwający oczywiście aż po dziś dzień.
„Po dziś dzień”, czyli przynajmniej do Maja roku 2015, kiedy niniejsze słowa piszę, bo jak to z Kubą będzie już w najbliższych latach, to naprawdę bardzo trudno powiedzieć. Sytuacja polityczna na niej jest wprawdzie wciąż dość „zmienna”, ale na jakąś wielką rewolucję tam się raczej nie zanosi. No owszem, najprawdopodobniej dni tamtejszego socjalizmu są już policzone, jakieś zmiany wkrótce z całą pewnością tam nastąpią, ja osobiście jednak uważam, iż bardzo mocno należy wątpić w to, że jeszcze kiedykolwiek na Kubie poleje się z tego powodu krew!
Nie, akurat w to absolutnie nie wierzę, opierając moje przypuszczenia na mej dotychczasowej znajomości samych Kubańczyków, którzy wobec siebie nawzajem w ogóle nie są wrogami! Z kim zatem jacyś ewentualni nowi rewolucjoniści mieliby niby walczyć – sami z sobą..?! A jeśli nawet chcieliby nagle siłą obalić obecne władze, to dotyczyłoby to naprawdę niewielkiej ilości ludzi, dosłownie ich „garstki”, których spacyfikowanie, gdyby jednak do czegoś poważnego doszło, zajęłoby im dosłownie moment. „Ot, dzisiaj mamy to, zaś od jutra już chcemy to, ale zabijać się o to sensu nie ma.”
Wiem, być może jestem pod tym względem nadmiernym optymistą, ale moje dotychczasowe, wyniesione z wielokrotnych moich kontaktów z Kubańczykami doświadczenia, właśnie takie rozwiązanie mi podpowiadają. Owszem, kiedyś zapewne dość mocno się „za łby wezmą”, awantur politycznych nie zabraknie, ale wszelkie zmiany nastąpią tam jednak raczej bezkrwawo. Przede wszystkim bowiem nie można zapominać o tym, że na jakąkolwiek obcą militarną inwazję na Kubę po prostu nie ma żadnych szans. Żadne światowe mocarstwo na pewno w coś podobnego się nie zaangażuje, daję głowę!
Tak więc przyszły los Kubańczyków i ich kraju – jakimkolwiek by się on nie okazał – z całą pewnością zależy tylko i wyłącznie od nich samych, od tego, w jaki sposób będą potrafili „wyjść na prostą” ze swojej biedy (bo to jednak jest bieda, mimo że posiada ona zupełnie inne oblicze od tej w Indiach czy w Afryce), kiedy już wszystko w ich kraju zacznie się politycznie zmieniać – a takowe zmiany są po prostu pewne, one się nieuchronnie zbliżają. Tylko... jak one naprawdę będą wyglądać..?
Ot, najszczerzej przyznaję, że jestem tego procesu tak wielce ciekaw, iż ta ciekawość wprost mnie pali, zapowiadają się bowiem te zmiany na wręcz niezwykłe, bo inaczej po prostu być nie może, jako że i sami Kubańczycy są w pewnym sensie ludźmi niezwykłymi. Powtarzam jeszcze raz – w żaden większy rozlew krwi podczas jakiejś ewentualnej „Nowej Rewolucji” na Kubie zdecydowanie nie wierzę.
Jeżeli w ogóle takowa rewolucja byłaby na tej wyspie możliwa, w co także nie za bardzo jestem w stanie uwierzyć, bo Kubańczycy w sumie są jednak narodem bardzo mądrym. Ot, po prostu, są teraz w dość specyficznego rodzaju pułapce, ale jakieś wyjście z niej z pewnością znajdą. Czyjejś konkretnej pomocy z zewnątrz na pewno nie odrzucą, jeśli takowa nie będzie miała charakteru... militarnego, lub nie będzie dla nich upokarzająca. Choć oczywiście na tym naszym dzisiejszym parszywym świecie możliwe jest już wszystko. Jednakże, obym się nie mylił..!
Nnnno, to wspomniany „łyczek” historii mamy już za sobą (jak i również mały „kęs” spekulacji na przyszłość), pora zatem najwyższa wybrać się wreszcie w tę przechadzkę po Hawanie, skoro ją uprzednio już zapowiadałem, prawda..? Tak więc, serdecznie was zapraszam w krótki „obchód” po tym wspaniałym mieście. Najpierw po tutejszych zabytkach i turystycznych atrakcjach, które dane mi było na własne oczy zobaczyć, a potem jeszcze sobie o Hawanie „tak ogólnie” porozmawiamy, zgoda..?
Zatem, hawańskie zabytki... Hmmm, moi drodzy, jak sądzicie – dokąd skierowałem moje pierwsze kroki, kiedy tylko rankiem Nowego Roku wyruszyłem ze statku na zwiedzanie Hawany? No, kto odgadnie..? Ależ oczywiście, zgadliście to już za pierwszym razem – no jasne, że... do tutejszej Katedry, bo przecież wiadomo, że zwyczajowo właśnie od takiego obiektu wszelkie moje zwiedzania ważnych z historycznego punktu widzenia miast rozpoczynam. Rzecz jasna tym razem również nie było inaczej. Wpierw pognałem do tej słynnej Katedry Niepokalanego Poczęcia NMP (Catedral de la Virgen Maria de la Concepcion Immaculada de la Habana), aby właśnie od tego niezwykłego miejsca moją wędrówkę rozpocząć.
A dlaczego napisałem, że ta Katedra jest słynna, czy... wręcz niezwykła..? Ano, jest jeden bardzo ważny szczegół, z powodu którego właśnie tak w istocie o tej świątyni się mówi. Tą przyczyną nie jest jednak jakaś jej wybitna architektura (bo owszem, jest ona ładna, ale akurat pod tym względem na kolana raczej nikogo nie rzuca), ani jej szczególny wiek – jako że dopiero w roku 1842 jej całkowitą budowę zakończono, choć trwała ona prawie sto lat.
Tak więc, ona nazbyt „leciwa” również nie jest (dużo starszym od niej jest na przykład Klasztor Santa Clara z roku 1644 – ale, tak na marginesie, cóż może się w Nowym Świecie równać wiekiem z zabytkami w Europie..?), więc akurat też nie tym może nam ona zaimponować. Jej niezwykłość bowiem polega głównie na tym, że w jej kryptach znajduje się... grób samego Krzysztofa Kolumba.
Ten słynny Podróżnik-Odkrywca oczywiście nie umarł na Kubie, ani nie został tu po śmierci pochowany, jako że jego pierwszym grobem były podziemia kościoła w Santo Domingo na Hispanioli (to dzisiejsza stolica Dominikany), ale stamtąd jego prochy w roku 1796 na Kubę przeniesiono i właśnie w hawańskiej Katedrze je złożono, gdzie oczywiście znajdują się aż do dnia dzisiejszego.
Co było przyczyną tak dziwnej „przeprowadzki”, to tego niestety nie wiem, ale podejrzewam, iż najprawdopodobniejszym powodem mogła być troska o bezpieczeństwo doczesnych szczątków tegoż Wielkiego Człowieka, ponieważ na Haiti (to dzisiejsza, bardziej popularna nazwa wyspy Hispanioli) właśnie wówczas skończyła się bardzo krwawa rewolucja i polityczna sytuacja na całej wyspie była jeszcze niezbyt stabilna. A już zwłaszcza dlatego, że cała zachodnia część wyspy była wciąż pod okupacją największego jeszcze wtedy hiszpańskiego wroga, Francji.
Zatem, ów magnes nad magnesami, jakim dla mnie była chęć zobaczenia na własne oczy grobu Krzysztofa Kolumba, powodował, iż pędziłem do tej Katedry jak na skrzydłach, toteż już po niedługim czasie na znajdującym się na La Habana Vieja Placu Katedralnym się zameldowałem. Z bijącym z wrażenia sercem oraz z wręcz płonącymi z ciekawości polikami podchodzę do wejściowych wrót i... zastaję je dosłownie „na cztery spusty” zamknięte! „O jasny gwint..! – zakląłem sobie w duchu – Że też akurat teraz mi się to przydarza, co za pech..! Ale, no cóż, jest właśnie dzień wolny od pracy, Święto Nowego Roku przecież, więc póki co odwiedzenie wnętrza tej Katedry odpada, ale już jutro to nadrobię...”
Ech, ty naiwniaku... Owszem, pomarzyć zawsze można i wszystko na pecha zrzucić, ale akurat w tym wypadku było zupełnie inaczej. Okazało się bowiem, iż Katedra następnego dnia również była zamknięta, a co gorsza, przez kolejne dni też było tak samo. Wrota dosłownie na amen zawarte, żadnego wstępu do środka! Z moich odwiedzin na grobie Kolumba wyszły więc zupełne nici, ale jeszcze nie traciłem nadziei, że uda mi się to jednak następnym razem, kiedy ponownie w Lutym do Hawany zawitamy.
No cóż, los bywa jednak przewrotny i akurat tej atrakcji (jeśli wizytę na czyimkolwiek grobie można w ogóle nazwać atrakcją) mi poskąpił. W Hawanie byłem bowiem w sumie aż trzykrotnie, za każdym razem co najmniej przez trzy dni, ale Katedra była... zawsze zamknięta! Powodów tego stanu rzeczy niestety nie znam, nawet się o to wypytywać wtedy nie próbowałem (też nie wiem dlaczego, bo przecież mogłem, szkoda więc!), lecz cokolwiek by tymi przyczynami nie było, fakty są takie – na grobie Kolumba jednak nie byłem, więc akurat tym pochwalić się wam nie mogę. Ba, nie mogę nawet tego potwierdzić – że on tam naprawdę jest (bo są i tacy historycy, którzy... jednak to kwestionują!) – jednakże, czemu niby mielibyśmy temu nie wierzyć? Ja wierzę, tylko... co z tego, skoro i tak tego grobu nie widziałem..? Ech...
Znacznie więcej pod tym względem szczęścia miałem jednak w wypadku odwiedzin domu Jose Marti, wielkiego bohatera Kuby – poety i bojownika o wolność tego kraju. Znajduje się on w cichej uliczce w pobliżu wielkiego placu z Miejskim Ratuszem (zbudowanym już w roku 1792 – budynek bardzo okazały, o ciekawej architekturze, ale niestety dla turystów niedostępny).
Domek jest nieduży, a mieści się w nim - co oczywiste - Muzeum imienia tego bohatera i właśnie jemu poświęcone, choć ja osobiście nazwałbym je raczej... co najwyżej Izbą Pamięci, z racji bardzo skromnej ilości wszelkich eksponatów, które w nim zgromadzono. Są to podobno jakieś po nim pamiątki, ale czy tak jest w istocie, to jednak śmiem wątpić. I zapewne niezbyt się w tych przypuszczeniach mylę (jeśli w ogóle się mylę), gdyż z uwagi na dość bogaty życiorys Jose Marti, który zamieszkiwał długo w Hiszpanii i w Stanach Zjednoczonych, ale najmniej właśnie na Kubie, rzeczywiście trudno uwierzyć, aby jakiekolwiek jego rzeczy osobiste do dziś się zachowały.
Ale domek stoi, w którym Marti się w roku 1853 urodził (choć to też nie jest takie pewne, że to akurat ten dom), toteż przynajmniej raz odwiedzić go warto. Jose Julian Marti y Perez (to ostatnie, to nazwisko matki pisarza) jest przecież autorem jednego z najsłynniejszych w historii obu Ameryk dokumentu, czyli Manifesto de Montecristi (ogłoszonego 25 Marca 1885), który był swoistego rodzaju proklamacją niepodległości Kuby oraz zbiorem praw znoszących nierówności społeczne i rasowe, a także ustanawiających trwałą przyjaźń z tymi Hiszpanami, którzy kubańską rewolucję niepodległościową popierają oraz... trwałą wrogość (sic!) wobec tych, którzy są jej przeciwni.
No, trzeba uczciwie przyznać, że taki wydźwięk tych deklaracji stanowił jednak dość „nowatorskie” podejście do spraw polityki, ale Marti właśnie tak w tym dokumencie wszelkie sprawy ujmował, a jego rodzinna Kuba jest mu za to bardzo wdzięczna. Ale dla nas, czyli Europejczyków, pan Marti bardziej znany jest jednak z zupełnie innego powodu. Uważa się go bowiem za prekursora słów słynnej na całym świecie pieśni Guantanamera (dziewczyna z Guantanamo), którą wprawdzie skomponował, napisał i rozpropagował „wśród ludu” inny kubański poeta, dużo mniej znany Garcia Fernandez, ale wzorował się on na słowach jednego z poematów właśnie Josego Marti.
A zresztą, jeśli by tak spytać jakiegokolwiek przeciętnego Kubańczyka o to, kto jest autorem Guantanamery, to bez wahania odpowiedziałby, że Jose Marti, zaś o „jakimś tam” Fernandezie nawet nie wspominając. Nie może być jednak inaczej, skoro pieśń ta stała się z czasem najbardziej patriotyczną pieśnią Kuby, zaś w czasie Rewolucji Fidela Castro z roku 1959 była ona wręcz... jej nieoficjalnym hymnem, wyśpiewywanym z głębi serca i ze wzruszeniem..!
Zatem, chyba jednak szkoda, że... polscy kibice piłkarscy (tak!) przyswoili sobie kiedyś tytuł i melodię tej pieśni dla potrzeb swoich przyśpiewek, kiedy podczas meczu intonują (bo to się przecież fajnie rymuje): „Guantanamera, Lech Poznań wygra do zera!”, itd., wstawiając oczywiście w miejsce przykładowego Lecha nazwę swojej własnej drużyny. A napisałem „szkoda” dlatego, że w odniesieniu do powyższego, intonowanie Guantanamery akurat w takim celu, wydaje mi się jednak dość niestosowne.
Owszem, kibice prawdziwej wartości tej pieśni raczej nie znają, z żadną rewolucją im się ona nie kojarzy, a już tym bardziej... z hymnem (również i ja sam wielokrotnie się tak samo wydzierałem, więc wiem), toteż akurat to można by im wybaczyć, jednakże... może by ktoś ich w tej materii kiedyś wreszcie uświadomił..? Bo to przecież prawie tak samo, jakby jacyś obcy kibice w rozwydrzeniu wrzeszczeli „gola, gola!” w rytm i na melodię Mazurka Dąbrowskiego. Byłoby nam co nieco „łyso”..? Zapewne tak, prawda..? O właśnie – dokładnie tak samo jak mieszkającym w Polsce Kubańczykom. Niby nic, bo intencji w tym złych nie ma – raczej zwykła niewiedza – ale jednak trochę razi. Nie uważacie..?

Koniec odcinka… Zapraszam do lektury następnego…
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020