No i czas na wątek z miasta Moa ostatni, jako że całą resztę opisów moich obserwacji kubańskiej prowincji przenoszę do odcinków o Nicaro.
Moi drodzy, jeśli to wszystko, co dotychczas o życiu w typowym prowincjonalnym mieście na Kubie napisałem, w istocie było dla was czymś szokującym, to teraz mogę już wam zdradzić, iż... to JESZCZE NIC..! Tak, kompletne nic w porównaniu z tym, co przeczytacie poniżej – BO TO DOPIERO BĘDZIE SZOK..! A zatem, przy okazji ostrzegam, że po tej lekturze co wrażliwsi czytelnicy powinni uważać, ażeby przez przypadek z powodu tegoż szoku... do szpitala nie trafili! Oj tak, bowiem ludziom o słabszych serduszkach zalecałbym jednak kilka poniższych akapitów pominąć. Radziłbym nie czytać ich w ogóle, jeśli ktoś nie chciałby po tym poczuć wręcz kosmicznego absmaku! UWAGA – NIE ŻARTUJĘ..!!!!!!!!!!!!!!!
A to dlatego, że zamierzam teraz pokrótce opisać... moją wizytę na tutejszym cmentarzu, po której ja osobiście byłem aż tak bardzo poruszony, że jeszcze długo potem nie mogłem uwierzyć w to, co sam na własne oczy widziałem i czy to w ogóle może być prawdą! Czy ja widziałem to w rzeczywistości, czy ja jednak śniłem!? Ale niestety, to najprawdziwszą prawdą jednak było..! I bynajmniej wcale nie chodzi mi tu o jakieś moje ewentualne... spotkanie z duchami (skoro to cmentarz), bo akurat do takich żarcików, po tym co tam widziałem, zupełnie nie jestem nastrojony. Raczej... przerażony!
Już nawet pytać was nie będę, czy czujecie po tym powyższym jakieś zaintrygowanie, bo to przecież oczywiste, czyż nie..? Tak więc szybko przechodzę do rzeczy. Otóż, na ten niewielki cmentarz trafiłem zupełnie przypadkowo, wcale się w takie miejsce specjalnie nie wybierałem, tylko podczas którejś z moich wizyt na jednym z tutejszych „blokowisk” po prostu na ten cmentarz się natknąłem. A skoro przy jego murze już się znalazłem, to oczywiście na jego teren wstąpiłem. Ot, rzecz jasna z racji zwykłej ludzkiej ciekawości, która przecież mnie osobiście w takie miejsca już nie raz zawiodła, więc tym bardziej teraz postanowiłem z tej niespodzianej sposobności skorzystać.
Oczywistością jest, że taki cmentarzyk na kubańskiej prowincji nie może mieć zupełnie nic wspólnego ze wspaniałościami Nekropolii Kolumba z Hawany (użyłem słowa „wspaniałościami”, bo akurat teraz miałem na myśli jedynie zabytkowość takich miejsc, a nie ich realne przeznaczenie, broń Boże!), ale to, co tam zobaczyłem, jednak bardzo mocno mnie zaskoczyło. Bo owszem, nie spodziewałem się napotkać tam pięknych zabytkowych nagrobków, z kantabryjskiego marmuru na przykład, czy z wysokiej klasy granitów, ale żeby z kolei natknąć się tam na... aż tak wielką biedę..?! Ba, tego nawet zwykłą biedą nazwać nie można było, ale raczej... totalnym poniżeniem ludzkiej istoty i podeptaniem jej godności!!!
Tak tak, moi drodzy, ja naprawdę dobrze wiem, co piszę – użyłem powyższych określeń z całkowitą odpowiedzialnością za moje słowa!!! Sądzę zresztą, że po lekturze kilku poniższych akapitów również i wy z pełną świadomością pod moimi stwierdzeniami o szarganiu ludzkiej godności się podpiszecie. Jestem o tym głęboko przekonany! Poczytajcie więc...
O samym terenie tego cmentarza nie mam ochoty pisać w ogóle, bo przecież widoków starych nagrobków lub nawet świeżo usypanych mogił opisywać wam nie będę. Nie miałoby to bowiem żadnego większego sensu, jako że „z grubsza” ten cmentarz wyglądał jednak dość podobnie do starych cmentarzy w Polsce, tyle że tych bardziej zaniedbanych i pozbawionych kamiennych płyt czy nagrobków, zamiast których znajduje się tam tylko ubita ziemia lub jakaś prosta ziemna lub drewniana konstrukcja.
Zwyczajna biedna prostota więc (ale nie prostactwo, tak jak na Kubie!), jednakże zawsze ze starannymi napisami na jakiejś, chociażby i najskromniejszej tablicy, aby było wiadomo, kto w ogóle w takiej mogile spoczywa. Zatem, skoro wygląd naszych nekropolii znacie, to specjalnie wygórowanej wyobraźni już wam nie potrzeba, tylko... podzielcie sobie to teraz przez dziesięć albo i nawet przez dwadzieścia (o, pozwólcie, że właśnie takiego eufemizmu użyję) i już będziecie wiedzieć, jak taki typowy kubański cmentarz dla obcego oka się prezentuje. Czyli więcej, dużo więcej niż... byle jak!
No tak, tylko akurat nie to było dla mnie tym szokiem, o którym powyżej wspomniałem, bowiem sam wygląd terenu cmentarza i tych skromnych grobów nawet niespecjalnie mnie zaskoczył, jednak okalający ten teren mur był już dla mnie szokiem rzeczywistym. Ot, powiem krótko – kiedy blisko do niego podszedłem, TO AUTENTYCZNIE WŁASNYM OCZOM WIERZYĆ NIE CHCIAŁEM! Istna zgroooza! Ja tam po prostu z wrażenia… aż na ziemię usiadłem (serio! W sensie dosłownym usiadłem!) Aż się za głowę z niedowierzania złapałem!
Wyobraźcie więc teraz sobie wysoką na około dwa metry, pobudowaną z prostych czerwonych cegieł ścianę, w której na kilku kolejnych poziomach – od samej ziemi aż po sam jej szczyt – znajdują się długie szeregi regularnego kształtu nisz, takich prostopadłościennych wgłębień, o wymiarach – powiedzmy – 50 na 50 lub 60 na 60 centymetrów i o podobnym wymiarze ich głębokości „wpuszczonej” w grubość tej ściany. Być może niezbyt fortunnie ten opis zabrzmiał, bo mi po prostu w tej chwili właściwych słów zabrakło, ale zapewne wiecie o co chodzi, prawda?
Ot, abyście to sobie jakoś jeszcze lepiej wyobrazili – bo to jednak niezwykle istotne – pozwólcie mi tutaj użyć pewnej analogii, oczywiście niezbyt stosownej zważywszy na tematykę, jaką teraz poruszamy, ale za to bardzo obrazowej, która już na pewno pozwoli wam to właściwie zrozumieć. Otóż, takie niewielkie pomieszczonka w tym murze (czyli nisze) miały dokładnie taki sam kształt jak... skrytki pocztowe lub szafki na podręczne rzeczy w przebieralniach na basenie (jeszcze raz ogromnie przepraszam za tak niefortunne porównania), z tą oczywistą różnicą, że te na cmentarzu w Moa nie posiadały z przodu żadnych drzwiczek i po prostu były takimi „czeluściami” w murze.
Po tym opisie, a już zwłaszcza po tej „analogii” z szafkami, zapewne natychmiast domyśliliście się, że chodzi tu po prostu o „kwatery” na ludzkie prochy, kiedy zmarły nie został w jakiejś ziemnej mogile w „tradycyjny” sposób pochowany, ale został skremowany, a jego prochy umieszczone w odpowiedniej urnie, ona z kolei w takiej niszy jest ustawiana, a którą potem po takim pochówku się jakoś zamyka – albo trwale zamurowuje, albo zastawia się wlot do takiej „kwatery” jakąś elegancką nagrobną tablicą.
Biorąc zresztą pod uwagę fakt, że ostatnimi laty również i w Polsce coraz częściej stosuje się takiego właśnie rodzaju pogrzeby ludzkich zwłok, zapewne wszyscy z was już dobrze się orientują w czym rzecz, toteż dalsze moje w tym względzie wyjaśnienia są już zbędne. Wszystko wiadomo.
Tylko że... te nisze w Moa... O rany boskie!!!! Owszem, te równoległe szeregi zagłębień w murze to rzeczywiście „grobowe kwatery” na ludzkie prochy, tylko że tam, na Kubie... i urny nie takie same jak u nas, i zamknięcia tych nisz także nie..! Uffff...
Moi kochani, najlepiej by było, abym w ogóle tego tematu jednak nie poruszał, albo po prostu już go dalej nie ciągnął, zupełnie z jego kontynuacji rezygnując, jednakże... skoro już w to wszystko „wdepnąłem” i waszą ciekawość i zaintrygowanie wzbudziłem, to teraz już większego wyboru nie mam, jak tylko ów temat dokończyć, bo w takiej sytuacji jestem wam to już po prostu winien. Z tym że... JESZCZE RAZ OSTRZEGAM, IŻ PONIŻSZE OPISY MOGĄ BYĆ DLA NIEKTÓRYCH Z WAS NAPRAWDĘ WRĘCZ PRZERAŻAJĄCE! A JUŻ TYM BARDZIEJ DLATEGO, ŻE SĄ „AŻ DO BÓLU” (WIELKIEGO BÓLU!) PRAWDZIWE..!
Zacznę o pytania: czy wy w ogóle wiecie jak wygląda pochówna urna na ludzkie prochy, lub też, jak ona wyglądać powinna? Odpowiedź na to wydaje się bardzo prosta, czyż nie..? Wszyscy bowiem doskonale wiemy, że z uwagi na szacunek dla ludzkich szczątków nie może to być byle jakie „naczynie”, tylko coś naprawdę eleganckiego, wyglądającego majestatycznie, poważnie, dostojnie, nawet bogato. Dlatego też w tym celu wykonuje się – oczywiście, rękoma doświadczonych w tej szczególnej branży rzemieślników (choć są w użyciu również i urny produkowane... fabrycznie, ale ten wątek jednak pomijam, bo moim skromnym zdaniem to zwyczajna profanacja, niestety!) – urny w kształcie okazałych pucharów, na wzór greckich lub rzymskich amfor, zdobionych czar, zamykanych kielichów, itd.
Ot, wygląda to w sumie nawet i dość rozmaicie, jako że wiele rodzin ulega częstokroć niepotrzebnej „fantazji”, dając rzemieślnikom do wykonania wzór wprost kiczowaty lub przepełniony nadmiernym zdobnictwem, ale nawet i w takich razach w Polsce jest to jednak traktowane zawsze bardzo dostojnie i z rzeczywistym szacunkiem dla szczątków zmarłych członków swoich rodzin. W tej materii naprawdę nikt „jaj” (przepraszam za to wyrażenie) sobie nie robi. Sami przecież dobrze wiecie.
Takie urny zatem, nie dość że w istocie nie wyglądają byle jak lecz stosownie do ich przyszłej „zawartości”, to są jeszcze zawsze wykonane z jakiegoś solidnego materiału – zazwyczaj z dobrej jakości metali, ceramiki, kamienia, kryształowego szkła nawet, itd., itp. Poza tym są one także w sposób właściwy starannie opisywane, na jakichś przyczepianych do nich eleganckich tabliczkach lub też odpowiednie napisy są bezpośrednio w ścianie urny grawerowane, jasna rzecz.
No tak, rzeczywiście jasna rzecz, ale... u nas, w Polsce. Natomiast jak z tym było na cmentarzu w kubańskim Moa..? No dobra, no to wreszcie do tego sedna dotarliśmy – już dłużej z zapowiadanymi opisami zwlekać nie będę.
Moi drodzy, przy tej opisanej powyżej ceglastej murowanej ścianie spędziłem w sumie... prawie dwie godziny, wzdłuż niej spacerując i z wielką uwagą długą galerię tych nieszczęsnych „dziur na ludzkie prochy” z bardzo bliska oglądając. Podczas tej szczególnej przechadzki tychże nisz zobaczyłem w sumie z kilkaset i niestety muszę się przyznać, że z każdym kolejnym krokiem włosy na głowie mi coraz bardziej dęba stawały..!!! Oczywiście dlatego, że na własne oczy widziałem te kubańskie „urny” na ludzkie prochy oraz zamknięcia tych „kwater” w murze, w których te naczynia (o rety!) były wstawione.
Czy pamiętacie mój niegdysiejszy opis najprzeróżniejszych sposobów zabezpieczania okien (czy raczej otworów okiennych) w tych „blokowiskach”..? Tam każdy lokator robił to po swojemu, zupełnie własnym sumptem, bo po prostu mógł korzystać jedynie z tych materiałów, które jakoś udało mu się zdobyć lub „zorganizować”. Tak więc nawet sąsiednie okna wyraźnie się od siebie odróżniały, wyglądały zupełnie odmiennie, bo na przykład w jednym było drewno, w drugim metal, w trzecim jakieś folie lub zasłonki, jeszcze w innym dykta lub kawałki szkła – ot, jak kto sobie z tym zadaniem poradził. Innego wyjścia bowiem nie było, jak tylko samodzielna pomysłowość, skoro na Kubie żaden jednolity system w tym względzie nie istniał w ogóle. Państwo przecież tego nie zapewniało.
O, i właśnie dokładnie tak samo wyglądały zamknięcia tych „kwater”, do których już jakieś „urny” (TU MOŻE BYĆ TYLKO CUDZYSŁÓW, ale o tym za chwilę) wstawiono. Tam również były „drzwiczki” lub „okienka” wykonane przez kogoś tylko i wyłącznie własnym sumptem! A jeszcze na domiar złego, naprawdę rzadko która „kwatera” była zamknięta w sposób elegancki i schludny (takie rzeczywiście można było policzyć jedynie na palcach jednej ręki!), natomiast cała reszta to po prostu... zwykła tandeta i syf..!!!
No tak, ale inaczej z tym być nie mogło, skoro również i w tej dziedzinie kubańskiej codzienności ich państwo się na obywateli „wypina”, nie zapewniając absolutnie żadnego zorganizowanego systemu pochówku skremowanych ludzkich zwłok – takiego, aby już od samego pogrzebu, aż po ostateczne zamknięcie tych nisz zadbać o ludzką godność i okazać szacunek dla zmarłych. No, chociaż to!
Ale nie, zamiast tego ludzi pozostawia się z tymi problemami po prostu samym sobie, zupełnie się o nic nie troszcząc (wszak „prywatnej inicjatywy” kamieniarskiej tu nie ma, a państwo również się tym nie zajmuje), toteż każda rodzina radzi sobie z tym tylko w miarę swoich możliwości, a że są one jednak powszechnie bardzo skromne, to... jest na takim cmentarzu to, co jest. Czyli syf..!
Ot, jeżeli znajdują się na jakimś wylocie niszy w ogóle jakiekolwiek zasłaniające wnętrze z „urną” drzwiczki, to są one oczywiście w każdym wypadku całkowicie innego rodzaju. A to drewniane, a to z jakiegoś metalu lub blachy, a to z dykty, a to ze sklejki, a to z plastiku (sic!), a to ze sztywnego brezentu lub... ze starego roboczego drelichu (sic, sic, sic, sic!), a to... z postrzępionej starej wycieraczki spod drzwi do mieszkania (po stokroć sic!!!) – ot, jak co komu akurat wpadło w ręce lub czym w ogóle w tym celu dysponował..! Tragedia, tragedia i jeszcze raz tragedia!
Jednakże, jeszcze gorzej prezentowały się te „zamknięcia”, które z racji swej konstrukcji w ogóle wnętrza takich nisz nie zasłaniały, czyli stojąca tam „urna” była cały czas doskonale z zewnątrz widoczna. I w tym wypadku także rzucała się w oczy cała „galeria” najrozmaitszych pomysłów, z których najbardziej popularnym rozwiązaniem była... szyba z tzw. pleksiglasu! Nieważne, czy brudnego albo porysowanego, najistotniejsze bowiem było to, że on w ogóle był, bo akurat taka szyba była, wobec tych „przerażających różnorodności wszędzie wokoło”, konstrukcją chyba jednak najlepszą. Czy też raczej... najmniej paskudną!
Zatem pośród tych „przeźroczystości”, oprócz szybek z pleksi zauważyć można było również i zwykłe umocowane w ramkach z listewek folie (sic!) i szkło (jeśli się komuś coś takiego zdobyć udało, to było to jednak rozwiązaniem najtrwalszym), metalowe kratki lub siatki (sic!), materiałowe zasłonki... z jakiegoś tiulu lub woalu (rety, Boże ratuj!), a w kilkunastu wypadkach nie zauważyłem takowych zabezpieczeń w ogóle żadnych! Nic, jedynie pusta przestrzeń ze stojącą w środku „urną”, po którą zupełnie bez problemu... mógłbym sięgnąć, gdybym tylko miał w sobie tyle odwagi, aby ją dotknąć.
A napisy? – zapytacie. Tak, były tam takowe – rzecz jasna z nazwiskami zmarłych i z datami urodzin i śmierci (choć niestety nie wszędzie) – tylko że... naprawdę rzadko który z nich można było uznać za... GODNY OPISU LUDZKIEGO GROBU!!! Bo chyba takim nie można nazwać... wypisanego ręcznie zwykłym długopisem lub tuszem i koślawymi literami (sic!) nazwiska na tych „niby-drzwiczkach” lub bezpośrednio na „urnie”, czyż nie? A niektóre z tych napisów były nawet na metalu, drewnie, pleksi czy na szkle... czymś ostrym wydrapane! O Mój Boże, czy wy w ogóle możecie to sobie wyobrazić..?!?!? Cóż za upodlenie człowieka!!!
No i jeszcze te „urny” – powtarzam: koniecznie w cudzysłowie! Ich wygląd i tzw. „rozmaitość” były już kompletnym dopełnieniem tego, o czym wspomniałem powyżej – upodleniem ludzkiej istoty! Przechadzałem się wzdłuż tej przerażającej „ściany” i przy niektórych niszach na widok znajdujących się tam „urn”... po prostu roniłem łzy! Moi drodzy – i wcale się tego nie wstydzę, bo przecież cóż innego może uczynić człowiek choć w miarę wrażliwy, widząc z bliska... „urnę” z prochami (sadząc z umieszczonego na niej napisu zwykłym kopiowym ołówkiem i z krzywymi literkami)... trzyletniej dziewczynki, którą to „urną” jest... PRZYKRYTA WIECZKIEM Z PLASTIKU ZWYKŁA PUSZKA PO JAKIEJŚ KONSERWIE..?!!!!!
Ale to oczywiście jeszcze nie koniec – były tam bowiem także i „robiące za urny”... szklane słoiki (boję się nawet domyślać po czym – po kiszonych ogórkach albo marynowanych grzybach?! Bo one właśnie tak wyglądały – a niektóre z nich jak... te popularne u nas kiedyś „wecki” do zapraw z okrągłą gumką..!!!! O Matko Boska!!!), metalowe puszki po tytoniu, cygarach, herbacie, kawie, po jakichś przyprawach, itd., (wszystkie kolorowe, bo zagraniczne (głównie z USA), pochodzące zapewne jeszcze sprzed rewolucji – mogące więc w oczach zabiedzonych Kubańczyków wyglądać rzeczywiście dość elegancko), a nawet jakieś... podłużne plastikowe naczynia w kształcie termosów!
No to powiedzcie mi teraz sami – jak można zareagować widząc coś takiego... jako urnę z ludzkimi prochami..? Tylko samym zadziwieniem pomieszanym z niedowierzaniem? Śmiechem? Czy może jednak szczerymi łzami, kiedy czytam wymalowany pisakiem na szklanej ściance zwykłego słoika napis: „Juan Sanchez Ramirez (to oczywiście wymyślony przeze mnie przykład nazwiska) – lat 15”..?!?! No, pokażcie mi takiego „silnego”, który by to potraktował jedynie z obojętnością!
No dobra – a wy sami..? Czy dalibyście radę utrzymać nerwy na wodzy i chociażby jako taki spokój, widząc prochy dwulatka wsypane do... pudełka po cygarach..??!! No przecież ja wtedy ten cholerny mur ze złością kopnąłem!!!
Moi drodzy, żeby nie było nieporozumień, powtarzam jeszcze raz – ani się ważcie podejrzewać mnie teraz o jakiekolwiek w tej tematyce konfabulowanie lub zmyślanie faktów! Bo to NIESTETY jest prawdą! Sam to widziałem i wprost okropnie tę wizytę na cmentarzu przeżyłem, lecz jeżeli ktoś z was jednak mi w to nie wierzy, to oczywiście polecam mu gorąco wyprawę na Kubę, aby się samemu co do prawdziwości powyższych słów na swojej własnej du... duszy, sercu i sumieniu przekonał..! I zapewniam, emocje gwarantowane! Co do tego nie mam nawet najmniejszych wątpliwości...
Owszem, rzeczywiście prawdą jest to, że te podane przeze mnie powyżej przykłady – zarówno samych „urn”, jak i „drzwiczek” od nisz oraz napisów – stanowiące pewne „ekstremum” tego, co tam widziałem, były raczej w zdecydowanej mniejszości, ale jednak one były!!!
Zatem to wcale niczego w naszych ludzkich odczuciach zmieniać nie powinno, że większość urn była naczyniami z wypalonej gliny w kształcie takich mniej więcej „garnków” jak... z naszych polskich archeologicznych wykopalisk (czyli przynajmniej „udających” jakieś dostojeństwo – nota bene one jednak także były zwykłą „surowizną”, bez żadnych ornamentów), bo przecież znajdujące się pomiędzy nimi (nawet w mniejszości, akurat to już nieważne) te wspomniane puszki, słoiki lub drewniane pudełeczka po jakichś „dobrach doczesnych” (kawa, herbata, cygara, itd.) już i tak w wystarczającym stopniu potrafiły stworzyć tam taką atmosferę, jakby się człowiek... znalazł nagle na jakiejś zupełnie innej planecie! I jeśli powiem, że tym nastrojem było przygnębienie, to oczywiście powiem za mało.
Ba, dodam do tego jeszcze i to, że wówczas naszła mnie taka dziwna myśl (już z góry za jej niezbyt fortunny wydźwięk przepraszam, ale od jej przytoczenia tutaj powstrzymać się jednak nie mogę) – że... jak „gów..ne” życie ktoś tutaj wiódł, tak samo „gów...ny” pochówek go po nim spotkał. A teraz kończymy już ten wątek, bo cała jego reszta, gdybym jednak zechciał nadal go kontynuować, jest już niestety... „tematem-tabu”, więc na dalsze komentarze już sobie pozwolić nie mogę. Choć już i tak napisałem za dużo...
Tak więc, od kolejnych komentarzy (i opisów także, bo kilka takowych „zakazanych” również by jeszcze być mogło, ale wolę już nie ryzykować!) oczywiście się powstrzymuję, ale to wcale nie oznacza, że przy tej okazji nie mogę sobie jednak pozwolić na... jakiś gorący apel – właśnie dokładnie w tej samej sprawie, o której tyle powyżej powypisywałem.
Zatem mój apel brzmi tak (i tu zwracam się do moich Bliskich): jeżeli po mojej śmierci przyszłaby komukolwiek z was do głowy myśl, aby moje prochy „na tamten świat” wyekspediować... na przykład w jakimś słoiku po ogórkach (nawet po tych szlachetniejszych korniszonach, nieważne), albo w puszce po kawie, z wydrapaną nożem z powierzchni tej blachy nazwą „coffee”, to lepiej już zawczasu dajcie moje ciało do rozszarpania i pożarcia wilkom i sępom, albo je po prostu zatopcie w najczarniejszej głębi jakiegoś jeziora. Bo rzeczywiście wolałbym już być wpierd*lonym przez podłe padlinożerne sumy lub węgorze, aniżeli po wieki wieków być zamkniętym w... drewnianym pudełku po cygarach! (A już zwłaszcza dlatego, że nie palę! Tak apropos – kawy też nie piję!)
Posłuchacie mnie więc? Przychylicie się do mojej prośby-apelu? Tak, wiem – ten i ów z was mógłby mi teraz przyganić, iż po tak dramatycznie brzmiącym wątku raczej nie powinienem pozwalać sobie – no, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas – na takie żarciki, ale uważam, że taka szczypta poczucia humoru z powyższego akapitu w takiej sytuacji jednak nam się przyda, bo przecież wy i tak doskonale wiecie, że jest on bardziej tzw. „humorem przez łzy”, aniżeli czymś w istocie na serio. Wierzcie mi...
Uffffffffff…
louis