Geoblog.pl    louis    Podróże    Akcja Ratunkowa na Morzu Śródziemnym    1
Zwiń mapę
2019
13
sty

1

 
Libia
Libia, Benghazi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Moi drodzy, tym razem nie będziemy odwiedzać żadnego portu, bowiem postanowiłem teraz opisać wam pewne bardzo przykre wydarzenia, które zaistniały pod koniec roku 2014, podczas naszej podróży z Kanału Suezkiego do Marsaxlokk na Malcie, a które z całą pewnością waszą łaskawą uwagę przykują...
Zaznaczam jednocześnie, iż pozwolę sobie przytoczyć poniżej, dokładnie słowo w słowo, moją pisaną niemalże jeszcze „na gorąco” relację z tych wydarzeń, zapewniając wszystkich z was o tym, że ów pisany na potrzeby mojej książki „Ot, co...” tekst w żadnym z jego fragmentów nie był później w ogóle przeze mnie poprawiany lub „szlifowany”, nawet mimo wyraźnie się w nim przebijających moich wielkich emocji. Ot, tak jak on wówczas powstał, dokładnie takim go zachowałem, bez żadnych zmian...



AKCJA RATUNKOWA NA MORZU ŚRÓDZIEMNYM – 12 IX 2014

Dokładnie w tym momencie - kiedy tenże tekst, który w tej sekundzie czytacie, powstaje - jest godzina około 5-ta rano dnia 16-tego Września 2014 roku. Mija zatem teraz już trzecia doba od tego wydarzenia, jednakże jego „pokłosie” wciąż jeszcze w naszej załodze jest dosyć świeże, nieustannie na jego temat dyskutujemy i spekulujemy w kwestii najprzeróżniejszych wersji tzw. „co by było gdyby”, bowiem ono rzeczywiście dość mocno naszą załogą wstrząsnęło, pozostawiając w naszych psychikach trwały ślad, który zapewne jeszcze przez długie lata później nie pozwoli nam - tak całkowicie oraz bezproblemowo - o tych wydarzeniach zapomnieć.
Zatem, rzeczoną opowieść rozpoczynam, jednocześnie przypominając wam jeszcze raz, że niniejsze słowa zaczynam pisać wczesnym rankiem dnia 16-go Września, nieco ponad dobę od naszego wyjścia z Malty, dlatego też wiele zawartych w tym rozdziale szczegółów będzie naprawdę bardzo dokładnych. Co do moich komentarzy natomiast…
No cóż, co z nich w sumie wyjdzie, tego oczywiście jeszcze nie wiem. To dopiero „rodzić się” będzie podczas mojej pisaniny, na bieżąco…
Dnia 12-go Września o godzinie 16:00 (aha, zapomniałem dodać, że wszelkie czasy podawałem i podawać będę w przyszłości zawsze w czasie lokalnym, czyli takim, który aktualnie mamy na statku, przepływając wówczas przez jakąś określoną strefę czasową) rozpocząłem moją popołudniową wachtę na Mostku. Jak najszybciej i w sposób rutynowy się na nim do nowej roboty „rozgospodarowałem”, szybko co trzeba posprawdzałem, a potem… Ot, wiadomo - zwyczajowa nuda i ciągłe uważne wpatrywanie się w otaczające nas wody. Zdążamy z Suezkiego Kanału do Marsaxlokk…
Dokładnie o godzinie 17:15 usłyszałem nagle w UKF-ce na tzw. Kanale Bezpieczeństwa oraz Wywoławczym (No16) jakieś głośne wołanie - niebyt wyraźne wprawdzie, bo - póki co - żadnych zrozumiałych słów nie potrafiłem jeszcze wtedy z tego wyłowić - ale jednak na tyle pełne emocji, że od razu można się było zorientować, iż dzieje się gdzieś w naszym pobliżu coś naprawdę ważnego.
Te głośne pokrzykiwania nie były bynajmniej żadnym żądaniem przez kogoś pomocy, to absolutnie nie było standardowym wywołaniem Mayday czy jakimś podobnym, nie pochodziło ono ze statku, który by się w jakiejś awaryjnej sytuacji znajdował, ale jednak natychmiast przykuwało uwagę. Pilnie więc zacząłem się wsłuchiwać w jego treść, szybko notując na karteczce pozycję tego statku, którą on - w sposób wprawdzie dość nieskładny, ale jednak wtedy jeszcze do zrozumienia - komuś w eterze podawał.
Ten „ktoś” niestety zupełnie nie był dla mnie wtedy słyszalny, z całą pewnością znajdował się od naszego statku zbyt daleko, abym go na krótkozasięgowym radiu odebrał, ale z chaotycznych i bardzo nerwowych słów kogoś z tamtego statku wywnioskowałem, że odbiorcą jego wywołania jest na pewno jakaś ważna instytucja z tej części Śródziemnego Morza – na przykład jakiś lokalny Coast Guard, libijski, włoski lub grecki, czy też nawet któraś z brzegowych stacji ratowniczych.
O co dokładnie temu statkowi chodziło, tego niestety wychwycić mi się nie udawało, z jego transmisji docierały do mnie jedynie jakieś strzępy, wspomnianą wyżej pozycję dałem radę jeszcze jakoś zapisać, ale już żadnych innych konkretów z tego bezładnego wołania moje ucho wyłowić nie było w stanie. Do naszej mostkowej UKF-ki nieomal się „przytulałem”, bo aż tak mocno przykładałem ucho do jej głośników, jednak – niestety – niczego więcej zrozumieć już nie mogłem.
W tym miejscu, moi drodzy, pozwolę sobie nieco uprzedzić fakty, już teraz podając wam niezwykle istotną informacją – taką mianowicie, że tą instytucją, do której tamten statek swoje pierwsze wołania adresował, była maltańska RCC, czyli Rescue Coordination Centre z Malty, która to stacja była głównym koordynatorem przeprowadzanej w tym dniu akcji poszukiwawczej i ratowniczej rozbitków pochodzących z dwóch niewielkich, pełnych uchodźców z Afryki stateczków. Tego jeszcze w tamtej chwili oczywiście nie wiedziałem, ale dla potrzeb lepszego zrozumienia tego wszystkiego, co się wówczas wokół nas działo, takie krótkie uprzedzenie faktów jest jednak potrzebne, bowiem pomoże to wam znacznie szybciej „wejść w ten temat”. Wcześniej to wszystko zrozumiecie.
Zatem, od wspomnianej godziny 17:15 - przez kilka kolejnych minut - wsłuchiwałem się bacznie w strzępki tej rozmowy, niewiele z niej w sumie wychwytując. Natomiast podawaną wtedy przez tamten statek pozycję czym prędzej naniosłem na mapę, od razu zauważając, że my od niej w tamtej chwili byliśmy w odległości aż z 50-60 mil na północny-wschód.
Po kilku minutach ta rozmowa zaniknęła, jednak niemalże natychmiast po jej wygaśnięciu w UKF-ce odezwał się inny, tym razem już doskonale słyszalny głos. Było to wywołanie w języku włoskim, z jakiegoś będącego w pobliżu włoskiego okrętu wojennego, a adresowane do ratowniczego samolotu włoskiej Straży Przybrzeżnej. Ta krótka rozmowa z kolei, nie była prowadzona w języku angielskim, ale właśnie po włosku, bowiem nie było to jeszcze żadnym oficjalnym ogólnym wywołaniem przepływających przez tę okolicę statków, ale jedynie bardzo krótką wzajemną wymianą informacji.
Moja znajomość hiszpańskiego pozwoliła mi jednak od razu domyślić się w czym rzecz, wiele słów z języka włoskiego jest bowiem bardzo podobnych, a już tym bardziej wszelkie cyfry i liczby, więc od razu przystąpiłem do szybkiego notowania pozycji, którą ten samolot na „wojenniaka” przekazywał. Zapisywałem więc w pośpiechu: λ = 34°20,8’N φ = 020°31,0’E. Czyli był to rejon oddalony o około 120 mil na północ od libijskiego portu Benghazi.
Udało mi się zrozumieć również i to, że ich rozmowa dotyczyła… aż 500 (o rety!) rozbitków z jakiejś morskiej katastrofy, mającej miejsce właśnie gdzieś w naszym pobliżu. A kiedy jeszcze tę „wyłapaną” z ich rozmowy pozycję na mapę naniosłem, to… od razu poczułem przechodzące mi po plecach ciarki. Tak, bowiem podsłuchana przeze mnie pozycja znajdowała się jedynie 10-11 mil morskich od nas! Ot, było to zaledwie jakieś 40-45 minut jazdy.
Bez zwłoki więc dopadłem UKF-ki, natychmiast ten włoski samolot wywołując, a kiedy na moją transmisję odpowiedział, podałem mu naszą aktualną pozycję, prosząc jednocześnie tamtego pilota o potwierdzenie pozycji rozbitków – aby podał mi ją po angielsku, bo przecież tak na 100% nie mogę być pewny tego, co z ich wzajemnej rozmowy podsłuchałem. Bo może jednak coś niezbyt dokładnie po włosku zrozumiałem..?
Jednakże okazało się, iż akurat to pojąłem dobrze. Pilot tego samolotu tę pozycję natychmiast potwierdził, a już w następnym zdaniu polecił mi pilny nasłuch na kanale 16, bowiem on od razu będzie się kontaktować z maltańską RCC, więc najprawdopodobniej już za krótką chwilę ponownie mnie wywoła, przekazując mi decyzję tego Centrum.
Zaledwie kilkadziesiąt sekund później zapowiedziana decyzja już była – mamy NATYCHMIAST ZMIENIĆ NASZ KURS NA POŁUDNIE, pod wskazaną pozycję się udając, jako że tam znajduje się w wodzie… aż kilkaset osób! Ufff, przyznam uczciwie, że w pierwszym momencie miałem wrażenie, że tego Włocha chyba jednak w pełni nie zrozumiałem, skoro mówił „plenty people in the water – probably several hundreds”, ale kiedy o potwierdzenie tych właśnie słów jeszcze raz go poprosiłem, to znowu usłyszałem dokładnie to samo! Zatem skóra mi na grzbiecie naprawdę ścierpła, akurat tego się nie wypieram…
Podczas tej rozmowy już kurs na południe szybko zmieniałem, a zaraz po odłożeniu słuchawki UKF-ki ogłosiłem ogólny alarm na statku. Trzykrotnie przez okrętową rozgłośnię wyjaśniałem przyczynę tego alarmu, prosząc jednocześnie o natychmiastowe przybycie na Mostek kilku konkretnych osób – rzecz jasna, z naszym Kapitanem na czele. Zawołałem Drugiego i Trzeciego Oficera, Bosmana oraz Wachtowego Marynarza, a zaraz potem przez telefon o tejże sytuacji powiadomiłem ludzi w Siłowni, nakazując im jednocześnie bez zwłoki zapuścić dodatkowe Agregaty, odstawić Prądnicę Wałową i rozpocząć przygotowania do uruchomienia Steru Strumieniowego.
Tak więc „Cała Naprzód”, wszelkie dostępne lornetki w dłonie, a na skrzydłach Mostka szybko wystawiliśmy dodatkowe „oka” w osobach dwóch Stewardów oraz Kucharza. Bosman zajął się w tym czasie przygotowywaniem szalup - gromadząc wokół siebie wszystkich dochodzących do niego w międzyczasie członków pokładowej załogi. Drugi Oficer pognał do Szpitalika z zamiarem przygotowania go do przyjęcia ewentualnych rozbitków, natomiast Trzeci Oficer od razu mnie na wachcie wymienił, jako że konieczność utrzymywania stałego kontaktu z samolotem włoskiego Coast Guardu, a poprzez niego z Koordynacyjnym Centrum Ratowniczym na Malcie, zdecydowanie utrudniałaby utrzymanie prawidłowego ruchu Mostka tylko jednej osobie.
Zatem, już po kilku chwilach dosłownie wszyscy postawieni byli na nogi, przygotowania do akcji ratowniczej szły pełną parą, natomiast nasz Kapitan… No cóż, chciałoby się rzec za Hamletem: „the rest is silence”, niestety. On – oczywiście, a jakże – prawie natychmiast wbiegł zdyszany na Mostek, szybko zorientowując się w rozwoju sytuacji, przekazując mi jednocześnie kilka uwag i niezbędnych poleceń do Maszynowni, aby już po krótkiej chwili… w pośpiechu zbiegać z powrotem do swojej kabiny, gdzie zainstalowany jest nasz satelitarny telefon, aby w pierwszej kolejności od razu… „wszystkich świętych” w Kompani oraz w Firmie Charterującej o tej koniecznej dewiacji z naszego dotychczasowego kursu powiadomić. Bo właśnie takiego rodzaju jest procedura postępowania w takich wypadkach..!
Tak tak, moi drodzy - dobrze przeczytaliście. Wręcz „na złamanie karku” pędzimy w kierunku miejsca katastrofy, gdzie według przekazanych nam dotychczas informacji walczy o swe życia KILKUSET (!) rozbitków, mogąc się zatem spodziewać, że aż tak duża liczba ludzi najprawdopodobniej rozrzucona jest po morzu na bardzo dużym obszarze, więc dosłownie w każdej chwili możemy już pierwszych z nich przed dziobem napotkać, gdy tymczasem nasz Kapitan… W PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI ZOBOWIĄZANY JEST DO OBDZWANIANIA BARDZO WIELU OSÓB, siedzących sobie teraz wygodniutko w armatorskich i charterowych biurach w Grecji i we Francji, bowiem WŁAŚNIE TAKIE SĄ WYMAGANE PRZEPISAMI PROCEDURY POSTĘPOWANIA w tej Kompanii, do której ten statek należał..!
O rany, czy w ogóle możecie to sobie wyobrazić..?! Nasz statek szybko zbliża się do miejsca katastrofy, już w oddali zauważyliśmy bujającą się na falach żółtą tratwę ratunkową, dostrzegamy kilka miejsc na powierzchni wody, w których jej kolorystyka jest zmieniona przez rozrzucane tutaj z ratowniczych samolotów dymne pławki, powoli zaczynam redukować obroty Głównego Silnika, aby statek w porę w okolicach tratwy zatrzymać, zaś w międzyczasie… nasz Kapitan NA BIEŻĄCO ZDAJE RELACJĘ JAKIMŚ KUTAS*M W BIURACH ARMATORSKICH, CO SIĘ AKTUALNIE DZIEJE..!
Rety, ja JUŻ zatrzymałem statek w pobliżu podanej nam z samolotu pozycji, JUŻ – ufff, co to były za widoki, aż się płakać nam chciało! – dostrzegamy… kilkanaście pływających TUŻ PRZY NASZYCH BURTACH LUDZKICH ZWŁOK (!), melduję o naszych spostrzeżeniach na ratowniczy samolot, Bosman JUŻ opuścił szalupę na wodę, której obsada czeka już tylko na mnie, aby wreszcie odbić od statku i rozpocząć poszukiwania jakichś żywych rozbitków, A NASZEMU STAREMU JAKIEŚ SUPER-WAŻNIAKI Z BIURA NIE DAJĄ ABSOLUTNIE ŻADNYCH MOŻLIWOŚCI ODERWANIA SIĘ OD TELEFONU I ROZPOCZĘCIA DOWODZENIA STATKIEM W TAK WAŻNYM MOMENCIE..! NIE, ON NIE MÓGŁ NAWET PRZYBYĆ NA MOSTEK, BO MUSIAŁ NA BIEŻĄCO ROZWÓJ SYTUACJI RELACJONOWAĆ..!
Ufff, toż to się dosłownie w głowie nie mieści..! Czy ten nasz świat rzeczywiście już zupełnie powariował..? Gdzieś tam w Pireusie i w Marsylii siedzą sobie w wygodniutkich fotelikach Ważni Panowie, NAKAZUJĄC Kapitanowi statku, będącemu przecież w samym sercu wielkiej ludzkiej tragedii, NA BIEŻĄCO INFORMOWAĆ ICH o przebiegu akcji! Tak, bo rzekomo WŁAŚNIE TAKIE SĄ PROCEDURY..!? Pytam się zatem: JAKIŻ TO SKOŃCZONY KRETYN I IDIOTA TO W OGÓLE POWYMYŚLAŁ..?
Załoga naszego statku liczy zaledwie dwadzieścia osób, każdy ma w tej chwili swoją przydzieloną mu do wykonania rolę, od chwilowego nadmiaru obowiązków dosłownie nie wiadomo gdzie najpierw wsadzić ręce, bo jest nas po prostu na aż tak wielką skalę akcji zdecydowanie za mało, gdy tymczasem Kapitan siedzi zamknięty w swojej kabinie, co chwilę odbierając jakiś nowy telefon i opowiadając swojemu Ważniackiemu Rozmówcy o przebiegu wydarzeń..! Ba, mało tego – on wtedy nawet na moje wołania przez przenośną UKF-kę nie odpowiadał..! Nie, bo po prostu z braku czasu nie był w stanie tego robić! Mój Ty Boże, jakich to, wręcz koszmarnie zbiurokratyzowanych czasów doczekaliśmy…
Ale na szczęście nie wszyscy mieli w tej sytuacji powiązane ręce. Kiedy po moim KILKUKROTNYM, a wciąż pozostającym bez odpowiedzi wołaniu przez UKF-kę Kapitana, zorientowałem się już, że to wszystko jednak zupełnie na nic, od razu pognałem w dół do szalupy, nakazując stojącemu już tam Bosmanowi jej bezzwłoczne opuszczenie na wodę, a kiedy już na jej powierzchni osiedliśmy i oba odrzutne haki odczepiliśmy, mogliśmy wreszcie do tej właściwej NAJWAŻNIEJSZEJ akcji przystąpić. Wszak czas naglił – wokoło statku dostrzegliśmy już wtedy kilku unoszących się bezpośrednio w wodzie rozbitków, słyszeliśmy ich rozpaczliwe krzyki, powoli zapadał już zmierzch, więc w żadnym wypadku na dalszą zwłokę już sobie pozwalać nie mogliśmy..! Ci ludzie bowiem… na naszych oczach umierali..!!!
Ale ruszamy, wreszcie od burty naszego statku odbijamy, a stało się to o godzinie 18:26 – czyli, w zaledwie niewiele ponad godzinkę od chwili otrzymania pierwszych sygnałów o rozgrywającym się tutaj dramacie. Kierujemy się najpierw do tej doskonale stąd widocznej ratunkowej tratwy, spodziewając się, że to właśnie w niej znajdziemy dużą część z tej ogromnej liczby rozbitków, ale niestety – kiedy już do niej dopłynęliśmy (dokładnie o 18:38) – wyciągnęliśmy z niej tylko jednego jedynego młodego mężczyznę, przytomnego jeszcze na tyle, ażeby zdołał nam gestykulacją swoich rąk zasygnalizować, że na tej tratwie już nikogo więcej oprócz niego nie ma.
Wprawdzie z naszej szalupy wnętrze tej tratwy widać było, i to nawet dość dokładnie, ale pomimo tego ja i tak szybko do jej środka wskoczyłem, bo przecież będącemu w tak wielkim szoku, a jeszcze w dodatku już bliskiemu omdlenia rozbitkowi, aż tak całkiem do końca w podobnych sytuacjach wierzyć nie można, mógł on przecież jakieś ważne szczegóły przeoczyć - innych osób w swoim pobliżu po prostu nie dostrzegając - na przykład małych dzieci, ale niestety, jego informacje okazały się prawdziwe – tratwa rzeczywiście była już pusta, absolutnie nikogo więcej tam nie odnaleźliśmy.

Ze zrozumiałych względów tym razem żadnych komentarzy na zakończenie kolejnych odcinków zamieszczać nie będę...
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020