Geoblog.pl    louis    Podróże    Z Antwerpii na Celebes    Akaba - Jordania
Zwiń mapę
2020
03
maj

Akaba - Jordania

 
Jordania
Jordania, Akaba
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
AKABA - Jordania - Październik 2001

No to jesteśmy w Jordanii. Przyjeżdżamy wczesnym rankiem, cumujemy do tutejszej kei, choć jest to jednak rzadkością, jako że z reguły przeładunki odbywają się tutaj podczas postoju statku na kotwicy, Akaba jest bowiem typowym portem redowym, jednakże my z uwagi na nasz specyficzny ładunek stajemy przy tutejszym nabrzeżu, aby ów przywieziony tutaj przez nas z Antwerpii wielki i ciężki transformator postawić bezpośrednio na stały ląd. Rozpoczynamy zatem przygotowania do wyładunku tego około 140-tonowego słowackiej produkcji giganta niezwłocznie po naszym zejściu z manewrowych stanowisk.
Pozwólcie jednak, że zanim jeszcze do krótkiego opisu tego wydarzenia przystąpię, dopiszę poniżej kilka zdań na temat samego portu, w którym się właśnie znaleźliśmy.
Całkowita długość linii brzegowej Jordanii liczy zaledwie około 26 kilometrów, a rozciąga się nad zatoką o nazwie Akaba (co oczywiste), będącą północną częścią Morza Czerwonego – od granicy z Izraelem na zachodzie do granicy z Arabią Saudyjską na południowym-wschodzie. Na tym wąskim skrawku jordańskiego wybrzeża rozlokował się największy i praktycznie rzecz biorąc jedyny (jeśli nie liczyć niewielkiej kei w małym południowym miasteczku Yarmouk) port tego kraju, Akaba.
Jest to zatem miasto w tym państwie bardzo ważne (swym znaczeniem ustępujące jedynie stolicy, Ammanowi), którego zwiedzanie dla większości przybywających tu marynarzy – z racji faktu, iż jest ono nawet dość ciekawe – bywa częstokroć wcale nietuzinkowym przeżyciem.
No tak, ale niestety nie tym razem, moi drodzy, jako że teraz „wyrzucić” tu mamy jedynie z naszego pokładu ten gigantyczny transformator, by potem od razu ruszać w dalszą drogę na Daleki Wschód Azji. Jednakże, co się odwlecze, to nie uciecze, bowiem byłem już wcześniej w tym porcie kilka razy, zwiedziłem go sobie nawet dość dokładnie, toteż obiecuję, iż przy innej okazji wszelkie związane z tym epizody w odpowiednim o tym porcie rozdziale opiszę. A przyznać muszę, że bywało tu czasami całkiem ciekawie, dlatego też z pewnością tematów mi nie zabraknie.
Jak już wcześniej wspomniałem, wyładunek tego transformatora ponownie zajął nam niemal cały dzień – łącznie z przygotowywaniem i późniejszym mocowaniem z powrotem na pozycji naszego ciężkiego bomu uzbierało się tego z kilkanaście godzin, o których znowu mógłbym z przekąsem napisać, iż „nastałem się wtedy na manetkach…,itd., itp.” – aż do zwariowania.
No cóż, niestety, ale tak właśnie było, zatem kolejny już raz dostawałem z jego powodu całkiem nieźle w kość od losu, zwłaszcza że jeszcze dodatkowo musiałem pilnować podczas tego wyładunku balastowania statku, przekazując na bieżąco naszym mechanikom dotyczące tych czynności odpowiednie instrukcje bezpośrednio z masztówki, na której wówczas musiałem przy manetkach przebywać. Ufff…
Ale… czy nie jest to już dla was zbyt nudne..? No cóż, sądzę, że na pewno tak, ale… jednak parę zdań poniżej napiszę – ot, chociażby gwoli kronikarskiemu obowiązkowi…
Przywieziony przez nas w tym właśnie rejsie z Antwerpii do Akaby w Jordanii słowackiej produkcji kolosalnych rozmiarów transformator, a ważący prawie 140 ton (!), wyładowywaliśmy niemalże cały dzień. Podczepianie tegoż elementu poprzez specjalne slingi do ładunkowego haka, zabalastowanie statku dla poprawy stateczności na czas tej operacji, wyładunek, podczas którego nieustannie dobalastowywało się zbiorniki po burcie przeciwnej do kei w celu utrzymywania statku w pozycji nieprzechylonej, potem stawianie tego ciężaru na nabrzeżu, połączone oczywiście z jednoczesnym powolnym wybalastowywaniem wspomnianych zbiorników w miarę wyluzowywania slingów, itd., itp.… Trzeba więc przyznać, iż była to wcale „niezła zabawa”, prawda..? Operacja nie tylko ze swej natury dość trudna, ale i także długotrwała.
Ufff… Myślę, że tego tematu już wystarczy, prawda? Jasne, że tak, bo to przecież nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Żadnych podczas tej roboty atrakcji… Chociaż, zaraz zaraz… A nie, jednak nie. Bo przypomniałem sobie właśnie, że jednak była w tym czasie pewna szczególnego rodzaju drobna atrakcja, choć dotyczyła ona jedynie samych portowych robotników, którzy podczas mocowania wyładunkowego spredera do szczytu transformatora odkryli nagle na jego górnej pokrywie… całą masę rozsypanych tam włoskich orzechów. Od razu więc niemalże w komplecie rzucili się do ich zbierania (a jak się potem okazało, było tego w sumie dobrych kilka kilogramów), by potem łupać je nieustannie podczas całej roboty i się tymi przysmakami z lubością zażerać.
Skąd się w ogóle „na dachu” tego urządzenia te orzechy wzięły, rzecz jasna trudno powiedzieć, ale najprawdopodobniej pospadały one tam z jakichś orzechowych drzewek, pod którymi ten transformator był składowany, chyba jeszcze na Słowacji, przed jego ostateczną wysyłką żeglugą śródlądową jakąś barką stamtąd do portu w Antwerpii. Ot, i to zapewne cała tajemnica tych orzeszków, które sprawiły wtedy aż tak dużą frajdę jordańskim robotnikom.
Klarujemy statek, odcumowujemy i wyruszamy w naszą dalszą drogę do Azji…

Po około trzech dniach żeglugi przez Morze Czerwone przechodzimy Cieśninę Bab El Mandeb, wpływając na spokojne na szczęście w tym czasie wody Zatoki Adeńskiej, kierując się na wschód, by po kolejnej dobie podróży – mijając w dużej odległości od północy jemeńską wyspę Sokotrę – już na Morzu Arabskim obrać kurs prowadzący nas bezpośrednio w kierunku Cejlonu.
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020