Geoblog.pl    louis    Podróże    Z Antwerpii na Celebes    Langkawi - Malezja
Zwiń mapę
2020
03
maj

Langkawi - Malezja

 
Malezja
Malezja, Langkawi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
LANGKAWI - Malezja - Listopad 2001

Podpłynęliśmy bliżej i co widzimy..? Otóż, dosłownie wszędzie dookoła przepiękną soczystą zieleń położonych na tej wyspie wzgórz oraz na całym długim „wianuszku” okalających ten rejon innych niewielkich wysepek, z których część – ta północna – należy już do innego kraju, do Tajlandii.
Naszym celem na tejże pięknej wyspie było niewielkie, położone w pobliżu małej mieściny o nazwie Port Teluk Ewa kotwicowisko, na które podchodziliśmy bardzo długo i ostrożnie, uprzednio ten skrawek lądu nieomal cały dookoła opływając, by wreszcie rzucić tam nasze „żelazko” i po około godzinie przyjąć na pokład miejscowych oficjeli oraz Agenta.
W międzyczasie oczywiście rozejrzeliśmy się ciekawie dookoła, aby popodziwiać nieco to miejsce, do którego właśnie zawitaliśmy. I mogę powiedzieć jedno – w istocie było się czym pozachwycać, bo jest to wręcz przeuroczy zakątek naszego globu. Wszędzie wokoło widoczne były małe wysepki, ledwo co wystające z wody skały, jak i cała masa położonych tuż pod samą powierzchnią wody różnokolorowych raf. Iście bajkowy krajobraz – wierzcie mi - naprawdę było czym wtedy nasze oczy ponasycać. No tak, ale pora już, abyśmy powrócili do naszej Wejściowej Odprawy.
Już na samym wstępie, dwie dość istotne niespodzianki – jedna bardzo dobra, a druga niestety zła. I jak to zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, tradycyjnie zapytam: od której zacząć? Od tej dobrej czy raczej złej..? Hm, może najpierw jednak coś optymistycznego..? OK., niechaj tak będzie…
Otóż, tą miłą niespodzianką był dla nas – a już w szczególności dla mnie samego – fakt, iż w tym porciku cały wyładunek tych jedenastu jachtów dokonany zostanie nie siłami załogi, ale przez miejscowych, przybyłych do nas na małym holowniczku z Teluk Ewa malajskich robotników.
Tak więc, tym razem nie musiałem już sterczeć na manetkach „cały boży dzień” jak to poprzednio bywało, mogąc jedynie zająć się wraz z marynarzami rozmocowaniem tegoż luksusowego ładunku, co zresztą zajęło nam w sumie zaledwie około dwie godziny. A zatem, w tej akurat sprawie los wyraźnie poszedł mi na rękę. Cóż to, czyżby zaczynał mnie lubić..?
No cóż, ale pozostała jeszcze ta wiadomość zła, prawda..? Cóż to zatem było..? A no, tymże „złem” była obecność tutaj naszego kompanijnego Superintendenta, który się do Langkawi pofatygował, zupełnie niespodziewanie nas odwiedzając, choć oczywiście nikt z nas – z Kapitanem zresztą na czele – wcale z tego powodu szczęśliwy nie był. A to dlatego, że ten gość okazał się osobą wyjątkowo upierdliwą, latał nieustannie po całym pokładzie, co i rusz kogoś z nas do siebie w jakiejś sprawie (rzecz jasna, za każdym razem było to coś niecierpiącego zwłoki, wiadomo) przywołując – a to Bosmana, a to Chiefa Mechanika, a to mnie, a to jakiegoś innego oficera lub mechanika, jednakże ze specjalnym upodobaniem samego Kapitana, do którego miał ciągle tyle interesów, że sypał nimi niby z przysłowiowego rękawa.
Zadawał nam wtedy całe mnóstwo pytań, na których odpowiedzi zresztą bardzo rzadko w ogóle miał cierpliwość odczekać, zaraz wyskakiwał z jakimś następnym, by po chwili dalej po naszym pokładzie z szybkością motorówki kursować i wtrącać się dosłownie we wszystkie sprawy, z tymi związanymi z samym wyładunkiem jachtów włącznie.
Człowieczek ten, a był to malutki, mający co najwyżej 140-145 cm wzrostu Hindus, już na sam koniec swojego pobytu na naszym statku dosłownie „zastrzelił” nas pewną wiadomością, która naszych marynarzy autentycznie rozwścieczyła, ja zaś z tego powodu aż osłupiałem ze zdziwienia. Bo oto oznajmił on nam, iż te wspomniane pieniążki za mocowanie jachtów w Montoir (pamiętacie te 115 dolarów?) załodze pokładowej oczywiście wypłacone zostaną, ale z kolei za rozmocowanie tego ładunku w Langkawi już się im, zdaniem naszego biura w Singapurze, nic nie należy. Ot, po prostu, facet wyraźnie zaznaczył, że oni tam KOLEKTYWNIE ustalili, iż jest to przecież wciąż TEN SAM ładunek, więc jakakolwiek za jego obsługę zapłata dublowana być nie może – będzie jedynie jednorazowa, i już. Koniec i kropka.
Nic dziwnego więc, że naszych chłopaków dość solidnie to wkurzyło (nawet pomimo faktu, że to przecież takie „drobniaki” – ale cóż, dla nich to zawsze coś), ja natomiast natychmiast tego mikrusa zapytałem, jak owa decyzja ma się do wyraźnie przecież sformułowanych zapisów Regulaminu dotyczącego prac dodatkowych, gdzie „stoi jak wół”, że za rozmocowanie tych jachtów również zapłata być powinna. I wiecie co mi ten gość odpowiedział..? Otóż to, że… on oczywiście o tym dobrze wie, ale ich Zarząd w Singapurze (nota bene, sami Chińczycy) postanowił, iż… dla tajskich marynarzy byłoby to zdecydowanie za dużo! Tak, on dokładnie się tak wyraził: ZA DUŻO. Dodając jeszcze przy tej okazji – UWAGA! – iż TAK ZNACZĄCA (sic!) SUMA MOGŁABY BARDZO NIEKORZYSTNIE WPŁYNĄĆ NA ZAANGAŻOWANIE ZAŁOGI W JEJ DALSZEJ PRACY!!! Krótko mówiąc, ich zdaniem nasi marynarze mogliby w jakimś stopniu stracić motywację! No cóż, nie mi walczyć z azjatyckimi układami. Ja przecież tej mentalności i tak nigdy nie przeniknę.
Tuż przed swoim wyjazdem ten kurdupelek wysmażył nam jeszcze na sam koniec całkiem pokaźnych rozmiarów listę prac do zrobienia na statku przez najbliższe miesiące, ten sążnisty raport wręczył nam potem uroczyście do rąk jako efekt swojej kilkunastogodzinnej kontroli, z jednoczesnym poleceniem natychmiastowego raportowania do Singapuru zakończenia każdego z tych wyszczególnionych zadań.
Kiedy jednak rzuciłem okiem w ten dokumencik, szybko wczytując się w jego treść, to natychmiast zauważyłem, że podołanie tym obowiązkom w narzuconych przez niego terminach będzie po prostu fizyczną niemożliwością, o czym rzecz jasna od razu nie omieszkałem go poinformować. Stanowczo zwróciłem mu uwagę na fakt, że nawet pobieżna lektura tej listy wystarczy, aby w tej materii się nie mylić – nikt tej długaśnej listy prac w wyznaczonych terminach nie da rady wykonać. Owszem, będziemy wszystko robić według tegoż spisu, ale wyczerpać go całkowicie i tak nie zdążymy.
I co od niego, już na samo pożegnanie, usłyszałem w odpowiedzi..? Oczywiście: „do your best. A jeśli będą jakieś kłopoty, to po prostu niech marynarze do pracy wstają wcześniej, a kończą dniówkę ze 2-3 godziny później - ot, na przykład około 20-tej.” I facet zszedł z naszego pokładu na małą motoróweczkę, szybko znikając nam z oczu. Ufff, ale namieszał. Ani chwili spokoju przez niego tutaj nie było.
Zaraz po zakończeniu wyładunku tych jachtów szybko sklarowaliśmy nasze dźwigi, podnieśliśmy kotwicę i wyruszyliśmy w dalszą drogę – do Singapuru.

Tym razem w Singapurze – o ile dobrze pamiętam – braliśmy jedynie paliwo (chyba żadnego przeładunku tam wtedy nie mieliśmy – cóż, jak na złość akurat tego sobie nie zanotowałem), toteż po bardzo krótkim postoju na kotwicy ruszyliśmy dalej, kierując się na południe – na położoną niedaleko indonezyjską wyspę Batam, do znajdującego się na jej wschodnim wybrzeżu portu Kabil.
louis
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
louis
louis
zwiedził 80.5% świata (161 państw)
Zasoby: 559 wpisów559 129 komentarzy129 1516 zdjęć1516 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.05.2020 - 03.05.2020
 
 
02.05.2020 - 22.08.2020
 
 
26.04.2020 - 26.04.2020