Rzecz dzieje się w Bombaju, jesienią roku 2010. Podczas naszego postoju na kontenerowym terminalu oraz prac przeładunkowych, przyleciało na nasz statek z głębi lądu kilka modliszek, polujących na jakieś niewielkie muszki, od których wtedy na naszym pokładzie aż się roiło. Jedna z modliszek upodobała sobie akurat to miejsce, w którym wówczas przebywałem ja i bezczelnie przyglądała mi się, wykukując zza załomu falszburty w moim kierunku (zdjęcie no 1). Co się do niej zbliżałem, to się w tej szparce zaraz chowała, a gdy nieco dalej odchodziłem, to natychmiast wykukiwała ponownie. I tak było dosłownie 5-6 razy!
Rozpocząłem więc od razu na nią Wielkie Polowanie, goniąc ją po okolicznym pokładzie (zdjęcia nos 2, 3, 4, 5, 6 i 7) z dobre 15 minut (!), aż w końcu dorwałem ją, gdy przysiadła w dolnej części relingu (zdjęcie no 8). Potem pozwalałem jej łazić swobodnie po mojej ręce, bo przecież krzywdy jej żadnej zrobić nie chciałem (zdjęcia nos 9, 10 i 11), lecz niestety ona w pewnym momencie… jednak mnie dość solidnie ugryzła w palec (zdjęcie no 12)..! Ufff, ależ to zabolało! Nigdy bym się nie spodziewał, że taką zwykłą modliszkę stać na aż tak silne ukąszenie i spowodowanie całkiem pokaźnego skaleczenia!
Strząsnąłem ją więc gwałtownie z mojej dłoni, a potem…
No cóż, reszta jest milczeniem, bo jak widzicie (na zdjęciu no 13) mam ją teraz w jednej z gablotek pośród moich innych cennych owadzich trofeów przywiezionych niegdyś z różnych stron świata. Tylko że na moje usprawiedliwienie mogę dodać, że to nie ja osobiście pozbawiłem ją życia, ale dokonał tego jeden z marynarzy, który zaraz po tym ukąszeniu solidnie ją potraktował jakimś trującym sprayem.
Tym barbarzyńcą zatem nie jestem ja…
louis