W tym rozdzialiku rzecz dotyczyć będzie kilku moich pamiątek z podróży (choć zgromadziłem ich w sumie „całe tomy” – ale z tym „wychylać się” będę później), wybranych zresztą do zdjęć tak ad hoc, rzecz jasna spośród tych pamiątek dla mnie najcenniejszych, bo przecież to oczywiste, że ze wszystkim i z byle czym tak „na rympał” „pchać się na afisz” nie ma sensu.
Zdjęcia są oczywiście z krótkim komentarzem, aby było wiadomo „co z czym się je”…
Fotki 1 i 2 – to mały mieczyk wykonany z drewna palmy kokosowej i wysadzany niewielkimi wzorkami z macicy perłowej. Wyhandlowałem to cacko kiedyś w Papeete na Tahiti za kilka jakichś używanych ciuchów oraz parę prawie nowych adidasów.
Fotki 3 i 4 – tak właściwie to nawet nie wiem jak to naczyńko nazwać (bukłak czy może po prostu skórzany dzbanuszek?). Kupiłem to kiedyś w Adenie za równowartość zaledwie około 5 dolarów US. Pokrycie jest z koziej skóry, natomiast wnętrze z jakiegoś dziwnego, zupełnie mi nieznanego gładkiego materiału. Fajna zgrabna rzecz.
Fotki 5, 6 i 7 – piękny ludowy wyrób chiński, ulepiony z żywicy jakiegoś tamtejszego drzewa iglastego z rodziny sosnowatych. Chińczyk, który w Kantonie przyniósł tę rzeźbę na statek i mi ją podarował (sic!) w podzięce za moją pomoc udzieloną jego robotnikom przy likwidacji rozsypów z jednego z ich kontenerów, twierdził, że to żywica tzw. Daglezji Japońskiej, ale ile w tym prawdy, to nie jestem w stanie ocenić. Może to i prawda, bo z popularnej chińskiej laki to na pewno nie jest, a poza tym jest dość lekkie i niezbyt twarde, dlatego oba rogi tego smoka z przodu łodzi już mi się zdążyły wyłamać.
Fotki 8 i 9 – to wprawdzie zwykłe orzechy kokosowe, owszem, ale dla mnie i mojej Rodzinki mające niebagatelną wartość sentymentalną, jako że w roku 1989, podczas naszej wspólnej wyprawy dookoła świata, podczas pobytu na należącej do państwa Papua-Nowa Gwinea wyspie Nowa Brytania, oba te orzechy osobiście zerwaliśmy prosto z samego szczytu kokosowej palmy!
Brzmi to może dziwnie; „z samego szczytu”, bo sugerowałoby to, iż musieliśmy się aż tak wysoko samodzielnie wspinać, co przecież byłoby dla mnie, mojej małżonki oraz zaledwie 6-letniego wówczas syna sprawą niewykonalną, ale „ten szczyt” jest jednak prawdą, gdyż rzeczona palma miała przedziwny kształt. Wyrastała ona bowiem na samym brzegu morza na zaledwie jeden metr wysokości, potem jej pień „szedł” zupełnie poziomo, natomiast jej korona znajdowała się dosłownie tuż nad powierzchnią morza. Tak więc zerwanie z niej orzechów było sprawa łatwą.
Na zdjęciach 8 i 9 oraz 10 i 11 znajdują się również zdrewniałe palmowe liście, które od tubylców dostaliśmy na pamiątkę naszych z nimi towarzyskich spotkań „pod palmami”. Liście te są niezwykle twarde, niemalże jak żelazo. Dziwne.
To na dziś tyle pamiątek. Może kiedyś pokuszę się jeszcze o prezentację następnych…
louis